Tak. O Chinach zaczęłam poważnie myśleć w trakcie pierwszego roku sinologii w Polsce. Do nauki podeszłam poważnie, byłam mocno zmotywowana, przygotowana na wzloty i upadki. Ba! Chciałam każdemu udowodnić, że po chińsku to przecież można nauczyć się mówić i pisać, wystarczy tylko chcieć. Ćwiczyłam wymowę, nagrywając swój głos na dyktafonie, przepisywałam znaki do późna w nocy, odsłuchiwałam płyty z nagraniami etc. Któregoś dnia, wraz z innymi studentami, wpadłam na herbatę do naszej lektorki języka chińskiego, pani Jin Li. To ona namówiła mnie na wyjazd do Wuhan na prywatny kurs języka chińskiego.
Też na początku zadałam sobie to pytanie. "Dlaczego nie Pekin czy Szanghaj?" - myślałam. Z wielu powodów. Kurs językowy był płatny. Dodatkowo należało wziąć pod uwagę wydatki na zakwaterowanie w akademiku, utrzymanie, książki i bilet lotniczy. Porównując olbrzymie sumy za czesne i życie w Pekinie czy w Szanghaju, Wuhan wydawał się bardziej przystępny finansowo. Według klasyfikacji miast w Chinach pod względem poziomu społeczno-gospodarczego Wuhan jest miastem "drugiego poziomu". Patrząc również przez pryzmat dużej liczby zagranicznych studentów w większych metropoliach, moja lektorka obawiała się, że jednak angielski mógłby stać się głównym narzędziem mojej komunikacji.
Dokładnie tak. Kolejną kwestią była lokalizacja. Wuhan położony jest w centralnej części Chin, pełni strategiczną rolę w krajowym transporcie, co jest dogodne dla podróżujących. Codziennie setki szybkich pociągów kursują właśnie przez Wuhan. Dla studenta z pewnością to superalternatywa na podróże przy niskim budżecie. Warto również podkreślić, że Wuhan liczy najwięcej szkolnych placówek na świecie, z 1,3 miliona studentów łącznie!
Zaraz po ukończeniu wspomnianego kursu w Wuhan zostałam tam przyjęta przez inną uczelnię, która zaoferowała mi czteroletnie studia licencjackie, na kierunku Chiński w Biznesie. Studia skończyłam z wyróżnieniem. I tak jak pokochałam Wuhan i jego mieszkańców, tak zapragnęłam wtedy zmiany otoczenia. Oczywiście czułam duży żal i poczucie straty na samą myśl o wyjeździe, ale jednocześnie chciałam wspinać się wyżej, aby mieć lepsze perspektywy pracy w przyszłości. Wybrałam Szanghaj. Moja kandydatura na studia również została rozpatrzona pomyślnie. Dostałam kolejne stypendium z rządu chińskiego na studia magisterskie na świetnej uczelni w Szanghaju, gdzie właśnie już na pierwszym spotkaniu integracyjnym poznałam mojego męża, Włocha.
Mój mąż, Patrizio, pisze pracę doktorską (zajmuje się ekologią) i pracuje nad swoim tytułem nauczyciela akademickiego. W wolnych chwilach udziela się społecznie w Szanghaju oraz aktywnie organizuje pobór krwi dla szanghajskiej organizacji służby krwi Bloodline. Ponadto już od wielu lat łączy swoją pracę z zamiłowaniem do win włoskich, poprzez import włoskich alkoholi – najpierw na Tajwan, gdzie wcześniej mieszkał, a obecnie na terenie Szanghaju.
Ja z kolei piszę moją pracę magisterską o zachowaniach polskich konsumentów względem elektronicznych marek pochodzenia chińskiego. Jako że jest pisana w pełni po chińsku, wymaga dużego nakładu pracy z mojej strony. Cierpliwie to znoszę, mając nadzieję, że to już ostatnie chwile mojego statusu studentki. W Wuhan dorabiałam sobie - głównie jako nauczyciel języka angielskiego i modelka. Przez ostatnie miesiące przed pandemią odbyłam staż w chińskich korporacjach oraz miałam przyjemność pracować jako asystentka w Chińskiej Izbie Handlowej. Niejednokrotnie brałam udział w chińskiej reklamie czy filmie! Dzisiaj natomiast jestem mamą na pełny etat, uczę moją córeczkę angielskiego i chińskiego. Dokształcam się również trochę z zakresu pedagogiki. Niebawem skończę studia magisterskie i mam bardzo dużo pomysłów na kolejne lata życia w Chinach.
Tak, chwilowo mieszkam w Katowicach, ale wrócę do Chin, gdy tylko będzie to możliwe. Początek pandemii koronawirusa w Wuhan wzbudził ogromny strach wśród obcokrajowców w całych Chinach! Ludzie panicznie się bali nie tylko wychodzić z domów, lecz także np. otwierać okna. Przerażające wiadomości krążyły w mediach społecznościowych. Przestrzegano, by nie kupować pieczywa w sklepach, bo niewykluczone, że piekarz mógł kichnąć i przenieść wirusa na ciasto! Problemem stała się tak prozaiczna sprawa jak fakt, że kończyło się jedzenie w sklepach, a zakupy z dostawą do domu były ograniczone do minimum. Każde wyjście z domu prowadziło do rzekomo dużego niebezpieczeństwa. Martwiliśmy się w całej tej sytuacji przede wszystkim bardzo o naszą córeczkę, która jest alergikiem i na bieżąco potrzebowała swoich produktów roślinnych. Obcokrajowcy masowo wykupywali loty do domu, ludzie z dnia na dzień poznikali. Na drogach zostały jedynie opustoszałe autobusy miejskie.
Raczej byłam zdezorientowana. Nie wiedzieliśmy z mężem, jak to się wszystko potoczy. W końcu, za namową rodziny, przenieśliśmy się do domu rodzinnego męża, we Włoszech. Wkrótce po tym, 28 marca, Chiny ogłosiły zamknięcie swoich granic na czas nieokreślony. Dopiero latem ubiegłego roku pojawiła się możliwość wjazdu, ale tylko dla wybranych. Mężowi się udało i przebywa już w naszym domu w Szanghaju. My z córeczką Laurą jeszcze czekamy na szansę powrotu. Momentami jest mi bardzo ciężko z dala od mojego męża, ale głęboko wierzę, że już niebawem ponownie będziemy mogli wspólnie podbijać Chiny.
Nie. Oboje z mężem nie byliśmy na to przygotowani psychicznie i finansowo. Początki mojej ciąży w Chinach nie były łatwe. Tu badania prenatalne przebiegają "z marszu" - nie ma czasu na jakiekolwiek dyskusje. Podejście lekarzy podczas wizyt było przybijające. Ściśle tajna jest płeć dziecka. A badanie USG wykonują technicy. Nie wspominając już o tym, że mężczyźni nie mają wstępu do pokoju badań. Dlatego też z powodu braku odpowiedniego komfortu, ekspaci z pełnym ubezpieczeniem lub na kredyt decydują się na porody w prywatnych klinikach. Standard w nich jest bardzo wysoki, co sami mieliśmy okazję sprawdzić. Ostatecznie Laura urodziła się we Włoszech.
Temat płci dziecka w szpitalu w Chinach wciąż jest tematem tabu. Przy badaniach prenatalnych w ogóle nie podejmuje się takiej dyskusji z lekarzem. Medycy mają zakaz ujawniania tej informacji pacjentce, zwłaszcza Chince. Obcokrajowcy jednak mają większą taryfę ulgową, chociaż po części zależy dużo od szpitala i personelu. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku rząd chiński wprowadził "Politykę Planowania Rodziny". Gdy można było mieć tylko jednego potomka, większość chińskich rodziców, zgodnie z tradycyjnym światopoglądem, pragnęła chłopca. To chłopiec bowiem miał w przyszłości zadbać o swoich rodziców oraz dobrobyt całej rodziny. Usuwanie ciąży czy porzucanie noworodków płci żeńskiej stało się w pewnym momencie niestety powszechne i jednocześnie bardzo niekorzystne z punktu widzenia sytuacji demograficznej Chin. Stąd wprowadzono i wciąż utrzymuje się zakaz zdradzania płci dziecka.
W Chinach pokoje, w których przeprowadza się badanie USG, są małe i ciemne. Po przekroczeniu drzwi wejściowych od razu w oczy rzuca się długa zasłona, która ma za zadanie oddzielić pacjentkę od stanowiska technika. Miejsce pacjentki jest również ściśle wyznaczone, jej głowa w czasie badania koniecznie musi być odwrócona tyłem do ekranu monitora do USG. W czasie badania nie wolno rozmawiać, a tym bardziej o nic dopytywać. Technik obsługujący urządzenie do USG ma za zadanie jedynie sprawdzić stan płodu, zapisać dane bez podania kluczowej informacji o płci dziecka, a w zakresie pozostałych pytań pacjentka kierowana jest do lekarza prowadzącego ciążę. Ja miałam dużo szczęścia, a przy tym znajomość języka chińskiego bardzo mi pomogła. Nadmieniłam trochę o wyprawce dla malucha i wtedy delikatnie zapytałam na jaki kolor ubranek powinnam zwrócić uwagę przy przygotowaniach. Pani technik się uśmiechnęła i niespodziewanie cichym głosem powiedziała: "różowy".
Życie w Szanghaju z dzieckiem jest na pewno bardziej komfortowe w odróżnieniu od innych miast w Chinach. Niemniej, wysoki standard życia zdecydowanie odbija się w kosztach utrzymania. Za wychowanie dziecka słono się płaci. Zaczynając od bawełnianych ubranek dziecięcych, po pampersy, edukację, łącznie z utrzymaniem niani.
Szanghaj jest jednak korzystny z innych powodów. Tutaj mogę prowadzić bezmleczną dietę dla Laury, kupić szynkę z indyka we włoskim Alimentari, pójść na drinka w międzynarodowym gronie, wybrać się na jogę z dzieckiem i jednocześnie w dalszym ciągu doświadczać na co dzień tych niepowtarzalnych dla chińskiej kultury "dziwactw". Nasz dom w Szanghaju jest zawsze otwarty dla naszych chińskich przyjaciół. W końcu to my jesteśmy gośćmi w ich kraju, dlatego staramy się wchłaniać kulturę chińską na każdym kroku. I po tylu latach życia w Chinach wraz z mężem w zasadzie bliżej nam do Chińczyków niż do Europejczyków. Laura ma w tej chwili dwa i pół roku. Od maleńkości wychowywana jest z duchem wielokulturowej rodziny, u boku chińskiej niani, która w dalszym ciągu cierpliwie na nas czeka. Laura doskonale odnajduje się językowo, oprócz polskiego, włoskiego i chińskiego, ma również kontakt z angielskim.
Mogłabym wymieniać bez końca: spacer po ulicy w piżamie, obcinanie paznokci i golenie brody w metrze, leżenie i spanie w miejscach publicznych nikogo nie dziwią. Podobnie jak robienie zdjęć z ukrycia obcokrajowcom lub picie gorących napojów latem.
Chinki w ciąży nie spożywają zimnych napojów i kawy. Nie farbują włosów, nie malują się, zaprzestają wszelkich zabiegów pielęgnacyjnych. Ja w 7. tygodniu ciąży dowiedziałam się od lekarki, że teraz nie mogę nosić telefonu w kieszeni, pić kawy, jeść mango. Zaleciła ograniczyć jazdę metrem i wyjście na zakupy. A najlepiej tylko w ostateczności i najlepiej w masce, żeby nie zarazić się czymś od innych ludzi.
Tak, chociaż Wuhan był i pozostanie moim miastem rodzinnym, nie wstydzę się tego miejsca. Tam się wszystko zaczęło. Jakbym się tam urodziła i wychowała. Moja fascynacja kulturą chińską, językiem i tym tajemniczym krajem sprawiła, że natychmiast chciałam poznać każdy zakamarek nieodkrytych Chin. I tak do dzisiaj podróżuję, obserwuję i doświadczam na własnej skórze paradoksów Państwa Środka.