Polska mama z Tajlandii: Niektóre gąsienice wywołują bardzo silną reakcję alergiczną. Przekonał się o tym nasz syn

Ela od trzech lat i trzech miesięcy mieszka w Bangkoku. Ma troje dzieci: trzyletniego synka i dwie córki w wieku pięciu i dziewięciu lat. Sześć tygodni po ostatnim porodzie zapakowała wszystkich do samolotu i poleciała do Azji. Dziś wspomina: "Podróż była bardziej niż męcząca".

Ewa Rąbek: Dlaczego Tajlandia?

Od wielu lat mieliśmy z mężem marzenie o życiu zagranicą, najlepiej w egzotycznym miejscu. W końcu postanowiliśmy je zrealizować. Aby to zrobić, musieliśmy znaleźć pracę. Szukaliśmy w różnych krajach, mąż wysyłał CV, prowadził rozmowy z firmami w wielu zakątkach świata. Pracuje w branży IT, kieruje działem technicznym w firmach zajmujących się tworzeniem aplikacji. Pierwsza oferta przyszła z Bangkoku. Nawet się nie zastanawialiśmy. Teraz wiem, że tak miało być. Bangkok i Tajlandię po prostu pokochaliśmy.

Jesteś mamą na pełen etat?

Byłam przez dwa pierwsze lata w Tajlandii. Pierwszy rok spędziłam na urlopie macierzyńskim, a drugi na wychowawczym. W Bangkoku starałam się znaleźć pracę w zawodzie, a z zawodu jestem inżynierem procesowym, czyli projektuję i nadzoruję projekty w branży przemysłowej. Dziś pracuję w dużej, międzynarodowej firmie i jestem kierownikiem projektów w regionie Azji Południowo-Wschodniej.

 

Twoje córki urodziły się w Polsce. A syn?

Wszystkie dzieci urodziłam w Polsce, ale rozważaliśmy poród syna w Tajlandii. Kiedy zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę i mąż podpisał kontrakt, byłam w zaawansowanej ciąży. Mieliśmy do wyboru: rodzić już w Bangkoku (było ryzyko, że w ogóle nie wpuszczą mnie do samolotu ze względu na tak zaawansowaną ciążę), albo urodzić w Polsce i wyjechać kilka tygodni po porodzie. Zdecydowaliśmy się na drugą opcję. To było dość szalone przedsięwzięcie, bo mieliśmy bardzo mało czasu na wyrobienie synowi paszportu i wizy, a mąż dodatkowo musiał wyjechać do Bangkoku dwa tygodnie po jego narodzinach. Ja miałam dolecieć z dziećmi miesiąc później. Dzień po wyjściu ze szpitala składaliśmy wniosek o paszport, a jak tylko był gotowy, złożyliśmy od razu wniosek o wizę. Tym sposobem sześć tygodni po porodzie byłam już z dziećmi w Bangkoku.

Chcesz powiedzieć, że leciałaś sama z trójką dzieci, w tym z noworodkiem, na drugi koniec świata? 

Nie. Podróż do Tajlandii była nieco trudniejsza, niż przewidywałam. Przy kupowaniu biletów okazało się, że nie mogłam lecieć sama z dwojgiem dzieci poniżej drugiego roku życia. Taki regulamin linii lotniczej. Synek miał sześć tygodni, średnia córka 1,5 roku, a najstarsza niecałe sześć lat. Poprosiłam więc swoją siostrę, aby poleciała z nami. Sama podróż była bardziej niż męcząca i to wcale nie ze względu na maluszka, który spał niemal cały czas, tylko ze względu na dźwiganie dzieci i całego majdanu na lotnisku. Lot był z przesiadką, na szczęście dość krótką. Dla synka zarezerwowaliśmy w samolocie kołyskę i szybko się przekonałam, że to była świetna decyzja.

 

Co, jako mamę trójki dzieci, zaskoczyło cię w Tajlandii po samym przylocie? 

Zaskoczyły mnie przede wszystkim chodniki i zasady ruchu drogowego, a raczej ich brak. Wszędzie schody, schodki i ja z podwójnym wózkiem. Bałam się początkowo przejść nawet przez ulicę, bo pieszy znaczy tu tyle, co nic. Na szczęście szybko opanowałam poruszanie się po mieście. Zauważyłam też, że tu nie ma tak jak w Polsce zwyczaju wychodzenia z dziećmi na spacery w wózkach. Wózki są używane, ale w dużo mniejszym stopniu i raczej jako środek transportu z punktu A do punktu B. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, jak bardzo Tajowie lubią dzieci. Wszyscy w okolicy do nas machali, gratulowali, do tej pory nas zaczepiają. Nigdy też nie dano nam tu odczuć, że nasze dzieci w jakiś sposób przeszkadzają. Byłam też zaskoczona faktem, że Tajki po urodzeniu dziecka spędzają sześć tygodni w domu. W tym czasie nie zajmują się niczym poza odpoczywaniem i karmieniem dziecka. Resztą zajmuje się mama, teściowa, ewentualnie wynajęta niania. Tajki poddają się też specjalnym masażom, mającym przywrócić im energię utraconą w czasie porodu.

Czy w Tajlandii na dzieci czyha więcej niebezpieczeństw niż w Polsce? 

Pod tym względem tropiki niestety pełne są niespodzianek. Na co dzień trzeba uważać szczególnie na komary tygrysie roznoszące choroby tropikalne oraz na słońce i upał. Ochrona antykomarowa i przeciwsłoneczna to u nas podstawa. Jeśli chodzi o zwierzęta, też trzeba uważać, ale nie ma co panikować. Są jadowite węże oraz skolopendry, natomiast w mieście występują rzadko. Ja jadowitego węża spotkałam tylko raz i to na terenach mocno zalesionych.

Nie mieliście żadnych niemiłych przygód z tutejszymi zwierzętami lub owadami? 

Niestety mieliśmy. Niektóre gąsienice wywołują bardzo silną reakcję alergiczną. Przekonał się o tym nasz syn, który wtedy miał dwa lata. Źle to wspominamy, bo przez kilka dni cierpiał na okropny świąd. Trzymamy raczej dystans do makaków. Bywają dość agresywne i może się skończyć na ugryzieniu. A wtedy lepiej udać się do lekarza po zastrzyki przeciwko wściekliźnie.

Na co szczepi się dzieci w Tajlandii? 

Nasze są zaszczepione na szczepienia obowiązkowe i zalecane w Polsce oraz w Tajlandii. Kalendarz szczepień w Tajlandii jest dość podobny do naszego. Dodatkowe szczepienia rekomendowane w Tajlandii to te przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby oraz przeciwko japońskiemu zapaleniu mózgu (choroba roznoszona przez komary).

Myślicie o powrocie do Polski?

Na razie nie. Mój mąż właśnie dostał ofertę pracy w Japonii i ją przyjął. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę, aktualnie jesteśmy w trakcie procesu relokacji. Za trzy miesiące, gdy dzieci skończą rok szkolny, będziemy już mieszkać w Kraju Kwitnącej Wiśni. 

Zobacz wideo Skąposzczety (czyli dżdżownice) opanowały świat. I bardzo dobrze [PRACOWNIA BRONKA]
Więcej o: