Do Dubaju trafiłam parę lat temu z Londynu, gdzie oboje z Bastiaanem, moim mężem, od jakiegoś już czasu pracowaliśmy. Marzyła nam się zmiana miejsca i klimatu. Ja po sześciu latach w stolicy Wielkiej Brytanii byłam zmęczona tym miastem i uciążliwymi dojazdami do pracy. Wybraliśmy Azję, którą mój mąż kocha. Jest Holendrem, a podróżowanie i "szwendanie" się po świecie ma we krwi. Mieliśmy przenieść się do Singapuru, ale ostatecznie trafiliśmy do Dubaju. Zdecydowała o tym praca męża, który zajmuje się podatkami i VAT-em, a tutaj akurat był on wprowadzany i szukano specjalistów z Europy. W Londynie pracowałam jako office manager w biurze projektowym. W Dubaju również pracowałam w administracji, tym razem dla amerykańskiej firmy z dziedziny oil&gas. Teraz zajmuję się dzieckiem. Max ma dziś 16 miesięcy i tu przyszedł na świat.
Tak. Nasza niania Christine jest z Filipin. Przychodzi trzy razy w tygodniu i zajmuje się Maxem od godz. 14 do 19. Karmi go, kąpie, bawi się, wychodzą na basen albo do parku. Daje mi to czas na moje babskie sprawy albo wyjście, jeśli tego potrzebuję. Christine czasem zostaje na noc, ma u nas swój pokój. W Dubaju nianie na pełen etat, które mieszkają z rodziną, to norma.
W przyszłym roku wiosną. To zależy od wyboru drogi edukacji dla dziecka: British curriculum bądź tzw. International. Brytyjska edukacja startuje wcześniej. Są jeszcze szkoły francuskie (jest tutaj dużo Libańczyków) i te typowo muzułmańskie (oddzielne dla chłopców i dziewcząt). Ale pójście dziecka do przedszkola czy szkoły nie oznacza rozstania z nianią. Nianie gotują, sprzątają i odbierają dzieci ze szkół.
Teraz mieszkamy w willi z ogrodem na osiedlu domów jednorodzinnych. To nowa dzielnica Dubaju - Dubai Hills - kompleks osiedli z polem golfowym, centrum handlowym, ogromnym parkiem i szpitalem. Przenieśliśmy się tutaj rok temu z Mariny, gdzie faktycznie mieszkaliśmy wysoko w chmurach, z widokiem na morze i marinę. Efektowne, ale szalenie niepraktyczne, gdy ma się małe dziecko. Dom ma ten plus, że jest ogród, basen, a na osiedlu są korty tenisowe, multum placów zabaw i miejsc na piknik czy spotkanie przy grillu. I nie trzeba wszędzie zjeżdżać wiele pięter windą...
Tak. Niestety choroba Hashimoto oraz zespół policystycznych jajników nie dały mi szansy na naturalne zajście w ciążę, tendencje do ciągle rosnących cyst na jajnikach również. Choroba autoimmunologiczna postarzyła moje jajniki o ok. 10 lat, więc, zamiast czekać i się łudzić, od razu przeszliśmy do procedury in vitro. Była to świetna decyzja, oszczędziła wielu zawodów i cenny czas. Udało się przy drugiej próbie.
Tak. To żaden wstyd, ujma czy tabu. Temat jest tu już odczarowany. Oczywiście testowanie zarodków jest w wielu krajach potępiane, nielegalne lub nieetyczne, ale taka możliwość tutaj istnieje. Podobnie jak wiele innych badań związanych z in vitro. Na bardzo wysokim poziomie jest tu leczenie zespołu jajników policystycznych czy endometriozy, a kliniki naprawdę dbają o swoje wskaźniki sukcesu w leczeniu, a co za tym idzie - dokonują cudów u wielu pacjentek, również tych starszych.
In vitro jest bardzo drogie, to wiadomo, ale nawet przy tak wysokim poziomie medycyny i paru próbach nie zawsze się udaje. Wtedy takie pary, które mają oczywiście na to środki finansowe, są namawiane na skorzystanie z banku nasienia oraz jajeczek innej kobiety (banki te mieszczą się za granicą, bo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich jest to zakazane) bądź skorzystania z usługi surogatki (również za granicą, np. w Gruzji). Jest to droga sprawa, ale nadal tańsza w Gruzji, na Ukrainie czy w Indiach niż np. w USA. Kliniki w Zjednoczonych Emiratach Arabskich mają często takie zagraniczne filie i w ten sposób pomagają pacjentom spełnić marzenie o dziecku. Koszt in vitro (leczenie, wizyty, pobranie jajeczek oraz implantacja embrionów itp.) to ok. 35-45 tysięcy złotych, plus wszystkie dodatkowe zabiegi np. usuwanie polipów przed zabiegiem lub zaawansowane testy. Za ich sprawą koszt in vitro może urosnąć do 60 tys. zł. Znam pary, które wydały ok. 250 tys. zł, zanim się udało. Ci, których nie stać na in vitro w Emiratach, lecą np. do Egiptu lub Hiszpanii, gdzie ta procedura jest dużo tańsza.
Zgadza się. Tu to również tzw. family balancing, czyli w skrócie: wybór płci dziecka. Pożądany jest oczywiście męski potomek. Dzięki legalnym i dostępnym testom embrionów (pod kątem chorób genetycznych i wad wrodzonych, czyli PGS tested embryos) można nie tylko wykluczyć chore zarodki (zespół Downa itp.), ale też poznać ich płeć. I tak np. ja wiem, że z moich dziewięciu pobranych zarodków dwa były chore (zespół Downa, zespół Turnera), cztery to dziewczynki, a trzy - chłopcy. Oczywiście nie trzeba testować zarodków, często nie ma takiej potrzeby, bo w rodzinie nie ma tych chorób, ale prawie każda para w tutejszych klinikach to robi. Jest to dodatkowo płatne w przeliczeniu ok. 10-11 tys. zł za 6-7 zarodków (ceny w różnych klinikach są oczywiście inne). Wiele par przylatuje tu z zagranicy na in vitro, żeby "wybrać" płeć dziecka. Robią to nawet pary muzułmańskie.
Ostatecznie nie. Lekarze zdecydowali o cięciu cesarskim ze względu na brak postępu porodu oraz wcześniejsze wielowodzie. Ale gdybym chciała cesarkę na życzenie i konkretną godzinę, nie byłoby problemu. Cięcia cesarskie to tutaj norma i stanowią bardzo wysoki procent porodów.
Bardzo dobrze. Opieka nad ciężarnymi jest tu fantastyczna, bardzo pilnie i wnikliwie (czasem do przesady) służba zdrowia troszczy się o pacjentki. Ponieważ medycyna jest na bardzo wysokim poziomie, a ciężarne traktowane z ogromnym szacunkiem, można się naprawdę poczuć tu noszoną na rękach. Żaden detal nie umyka uwadze personelu medycznego. Szpitale są wygodne, pokoje prywatne, są łóżka i posiłki dla męża, który był przy mnie non stop. Dla mnie najważniejsze było jednak poczucie bezpieczeństwa, ogromny profesjonalizm lekarzy oraz dyskrecja i takt, z jakim traktują pacjentki. Nikt nie podnosi głosu, nie lekceważy kobiety, personel jest uprzejmy i szanuje nas jako pacjentów, ale przede wszystkim klientów. Ani razu nie poczułam się lekceważona czy zignorowana. Ani razu nie narzucano mi swojego zdania dotyczącego np. karmienia czy kąpieli dziecka. Samo cięcie cesarskie jak wiadomo nie należy do przyjemności, ale zrobiono wszystko, aby mi pomóc oraz zapewnić maksymalny komfort.
W Dubaju i ogólnie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich jest dużo polskich mam i są one bardzo aktywne. Przed pandemią w okolicy stale odbywały się spotkania, śniadania, czytanie dzieciom, była też szkółka polska. Wśród znajomych mam parę polskich mam, jak również tych z innych krajów. Często razem wychodzimy nie tylko z dziećmi, lecz także bez nich. Babskie weekendy w hotelach są miłą odskocznią od codzienności tak jak wspólne brunche czy śniadania. Czasem po prostu wpadamy do siebie w kapciach na kawę (bardzo blisko mnie mieszkają dwie polskie mamy, z którymi widuję się prawie codziennie). To taka jakby namiastka rodziny na obczyźnie, bo ekspaci szybko się zżywają. Opcji na aktywne spędzanie czasu jest mnóstwo - wypad na pustynię, do parków wodnych, zoo, można też zwiedzać sąsiednie Emiraty. Nawet w czasie pandemii się nie nudzimy.
In vitro w Polsce
W naszym kraju leczenie bezpłodności metodą in vitro jest coraz bardziej popularne. Formalne kwestie dotyczące in vitro oraz funkcjonowania ośrodków wspomaganego rozrodu reguluje ustawa z dn. 25 czerwca 2015, która weszła w życie z dn. 1 listopada 2015 roku. Do zapłodnienia pozaustrojowego para kwalifikowana jest po 12 miesiącach bezskutecznego leczenia innymi metodami. W ramach programu in vitro standardowo zapładnianych jest do 6 komórek jajowych (to pozwala ograniczyć liczbę zarodków niepodawanych kobiecie). Można na przyszłość zamrozić komórki jajowe, nasienie i tkankę jajnikową. Pary chcące poddać się procedurze in vitro, mogą starać się o dofinansowanie do tej metody leczenia. Warszawiacy mogą na przykład mogą skorzystać z programu na rzecz wspierania osób dotkniętych niepłodnością z wykorzystaniem metod zapłodnienia pozaustrojowego w latach 2020-2022.