Polska mama z USA: Tłumaczyłam córce, że ja jej w moim brzuchu nie miałam

Karolina jest z Polski, Justin z USA, adoptowali dziewczynkę z Korei Południowej. Od półtora roku tworzą z małą Leną szczęśliwą rodzinę. Karolina opowiada nam m.in. o tym, dlaczego wraz z mężem zdecydowali się na adopcję, jak wyglądały formalności oraz ich pierwsze spotkanie z córką.

Ewa Rąbek: Jesteś Polką mieszkającą w USA, twój mąż jest Amerykaninem, macie dziecko z Korei Południowej. Możesz nieco to wszystko rozszyfrować? 

Karolina Collier: Fakt, trochę to skomplikowane. Jestem Polką, obecnie od ponad roku mieszkam w Kalifornii. Justin, mój mąż, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Poznaliśmy się i zostaliśmy przyjaciółmi w 2008 roku, kiedy organizowałam małe koncerty w Polsce w województwie podkarpackim. On przyjechał wraz ze swoim zespołem do mojego rodzinnego miasta i spał u mnie w domu. Parę ładnych lat później zostaliśmy parą. Zdecydowaliśmy też, że adoptujemy dziecko.

 

Nie możecie mieć swoich dzieci? 

Możemy. Ale właściwie już od naszych pierwszych randek wiedzieliśmy, że chcemy dziecko adoptować. Mamy bardzo podobne poglądy etyczne i moralne. Oboje jesteśmy osobami wrażliwymi na krzywdę wyrządzaną ludziom i zwierzętom, więc właściwie to chyba była nasza jedyna droga. Możemy mieć biologiczne dzieci, ale nie widzieliśmy jakiejś wielkiej różnicy, dlatego postanowiliśmy adoptować. I tak po przewertowaniu wielu ośrodków adopcyjnych postanowiliśmy połączyć się z ośrodkiem w USA, który zajmuje się adopcjami dzieci z Korei Południowej.

I tak trafiliście na Lenę...

Tak. Lena ma dziś 3,5 roku i jest z nami 1,5 roku. Przez pierwsze sześć miesięcy życia przebywała w sierocińcu w Seulu, później trafiła do rodziny zastępczej, z której my ją zabraliśmy. 

Procedury adopcyjne są bardzo skomplikowane i trwają nieznośnie długo. Inna narodowość dziecka jest zapewne dodatkowym utrudnieniem?

Niekoniecznie. Formalności i adopcja dziecka z Polski w naszym przypadku byłyby dużo trudniejsze i trwałyby znacznie dłużej. Wszelkie formalności, kursy adopcyjne, psychologiczne, pozyskiwanie zaświadczeń z policji o niekaralności i wszystkich innych dodatkowych dokumentów trwało około roku, później czekaliśmy parę miesięcy na naszą Lenę. To praktycznie nie zdarza się nigdy, bo rodzice czekają standardowo przynajmniej parę lat na dziecko. Odkąd wiedzieliśmy, że Lena będzie naszą córką, czekaliśmy rok na przywiezienie jej do domu.

 

Jak to przebiegło?

Do Korei musieliśmy lecieć dwa razy. Pierwszy raz polecieliśmy jakoś w połowie czerwca 2019 roku i załatwiliśmy wszystkie formalności, w tym wizytę w Sądzie Rodzinnym. I to właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy tę naszą małą istotę w realnym świecie. Przed spotkaniem byłam tak zestresowana, że właściwie mało pamiętam z tego dnia. W głowie miałam mnóstwo różnych scenariuszy, żeby choć trochę przygotować się na to wydarzenie. Myślałam, że kiedy Lena już nas zobaczy, to albo zacznie płakać (bo przecież nas nie zna), albo szybko się do nas przekona. Kiedy ponad dwa miesiące później lecieliśmy już odebrać naszą córkę, to w zasadzie byłam przygotowana na najgorsze. Wyobrażałam sobie płacz małej, płacz matki zastępczej, mój płacz i ciężkie chwile dla wszystkich dookoła. Odebraliśmy Lenę 1 sierpnia 2019 roku. I owszem, wszyscy płakali (łącznie ze mną) i nie są to przyjemne momenty. Ale to jest właśnie nieodłączny element adopcji. Odseparowanie i tęsknota dziecka za tym, co było, to najcięższa rzecz, z jaką przyszło mi się zmierzyć.

A skąd imię waszej córki?

Nie jest wielką tajemnicą, że Lena nie urodziła się z tym imieniem. Imię Lena w żaden sposób nie jest nawet zbliżone do imienia, które dostała w dniu urodzin. Nie zostawiliśmy jej oryginalnego imienia w głównej mierze dlatego, że nie umielibyśmy go poprawnie wymówić. Jej koreańskie imię to Seulkee Lee i poprawna jego wymowa naprawdę nie jest prosta. Próbowałam uczyć się tego imienia i zwracać się nim do niej w sierocińcu, ale chyba za bardzo nie wiedziała, o co chodzi... Innym powodem była chęć posiadania, chociaż odrobiny wpływu na dziecko, które przecież ma być nasze. Nad imieniem myśleliśmy dosyć długo. Nasza główną motywacją było to, żeby nasze obie rodziny (polska i amerykańska) mogły je wymówić w ten sam sposób i żeby nie było ono zbyt długie i skomplikowane. Zdecydowaliśmy się na: Lena Maria.

 

Czy Lena rozumie to, że nie jesteście jej biologicznymi rodzicami? 

Biorąc pod uwagę jej wiek, jest bardzo świadoma tego faktu. Właściwie od początku staraliśmy się z nią o tym rozmawiać i każdego miesiąca dodawaliśmy więcej informacji do jej historii. Najpierw wykorzystałam okazję, że moja koleżanka była w ciąży i wtedy tłumaczyłam Lenie, że ja jej w moim brzuchu nie miałam, ja po nią przyleciałam. Dużo myślałam, jak do tych rozmów podejść. Na tym etapie Lena wie, że urodziła się w Korei, mama jest z Polski, a tata, cytuję: "stąd". 

Czy często spotykasz się z zabawnymi lub irytującymi reakcjami ludzi na fakt, że Lena jest Azjatką?

Ludzie, a szczególnie dzieci, często pytają mnie, czy jestem jej nianią, to chyba taki standard. A gdy jesteśmy we trójkę, to wtedy często spotykamy kogoś, kto dzieli się z nami swoją adopcyjną historią. Kiedy byłyśmy w Polsce, ludzie na początku nie wiedzieli, jak zareagować, ale Lena błyskawicznie przełamuje lody ze wszystkimi, bo jest bardzo gadatliwa.

 

A jak wspominasz swoje pierwsze chwile z córeczką?

Kiedy trzymałam Lenę na rękach w samochodzie, po dosłownie chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebuje miłości. I wtedy poczułam spokój i ogromną ulgę, że te wszystkie rzeczy, które były w mojej głowie, po prostu zniknęły. Jak ręką odjął. Lena dosłownie otworzyła moje serce w ciągu zaledwie kilkunastu minut. Wtedy zrozumiałam, że chociaż w ogóle się nie znamy, to ona ma tylko mnie, a ja mam tylko ją. I to jest niesamowite w tym wszystkim. To, jak szybko można pokochać drugą osobę. A na poznanie się w pełni jeszcze przecież mamy bardzo dużo czasu...

Zobacz wideo 10 rzeczy, o których warto pamiętać w ciąży - dla własnego samopoczucia i zdrowia dziecka
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.