Polska mama z Paryża: Pediatrzy radzą tu, żeby dziecko wypłakać, to będzie lepiej spało

Paulina mieszka w Paryżu od czterech lat. Kilka miesięcy temu urodziła synka Théo. Mówi, że stolica jest dla jej rodziny tylko przystankiem, za kilka lat planuje wyprowadzić się na prowincję.

Ewa Rąbek: Nastolatka interesująca się modą marzy o Paryżu. W końcu zaczyna pracę jako stylistka i przeprowadza się do francuskiej stolicy mody. Brzmi jak scenariusz romantycznej komedii, tymczasem to twoja historia...

Paulina Bolko: Tak. Gdy miałam 16 lat, pojechałam na obóz na Lazurowe Wybrzeże i od razu zakochałam się w tym kraju. Dla dziewczyny z szarej Polski francuska riwiera była jak miejsce z bajki. Postanowiłam sobie wtedy, że kiedyś będę tu mieszkać. To, co mnie najbardziej uwiodło, to francuskie podejście do życia. Tutaj wszystko toczy się na zewnątrz, w restauracjach, kawiarniach i parkach. Francuzi są smakoszami życia, lubią sobie też oczywiście ponarzekać, ale najważniejsze jest czerpanie z życia pełnymi garściami.

Twój mąż urodził się w Belgii, ale poznaliście się w Polsce...

Tomasz, mój mąż, jest Polakiem urodzonym w Belgii. Poznaliśmy się podczas wakacji w Polsce, on wówczas studiował w Brukseli. Po studiach przeprowadził się do Warszawy i tam mieszkaliśmy przez jakiś czas. Jesteśmy razem już prawie 16 lat i cztery po ślubie. Tomasz mówi biegle po francusku i już kilka razy zmienił kraj zamieszkania, dlatego też dość łatwo było nam podjąć decyzję o wyjeździe z Polski. 

Wybraliście Paryż. To była wspólna decyzja? 

Tak. Zanim zaszłam w ciążę, pracowałam jako stylistka. Zresztą moją główną motywacją do przeprowadzki była właśnie chęć pracy w stolicy mody. Do Paryża przeprowadziliśmy się w sierpniu 2016 roku. To dla nas tylko przystanek, tu mieliśmy największą szansę na pracę w naszej branży (mój mąż jest fotografem), ale myślę, że za parę lat uciekniemy na prowincję. Może niekoniecznie na południe, ale na pewno nie zostaniemy w mieście. 

Dlaczego?

Paryż jest bardzo zatłoczonym i hałaśliwym miastem, więc na dłuższą metę trudno jest tu wytrzymać. Na początek chcemy się wyprowadzić na przedmieścia, a z czasem może gdzieś dalej.

Teraz jesteś mamą na pełen etat?

Théo ma dopiero sześć miesięcy, a ja chciałabym być z nim w domu do roku. Jest to dość nietypowe jak na francuskie standardy i wszyscy patrzą na mnie jak na dziwoląga, że tyle chcę siedzieć z dzieckiem. Tutaj urlop macierzyński trwa kilka tygodni i większość Francuzek dość szybko wraca do pracy. Po pojawieniu się synka trochę się w mojej głowie pozmieniało i nie widzę już siebie w roli stylistki. Żeby utrzymać się w tej branży, trzeba mieć końskie zdrowie, ja jestem dość delikatną osobą i praca w tak zawrotnym tempie była dla mnie wykańczająca.

 

Jak wspominasz swoją ciążę?

Moja druga ciąża (pierwszą straciłam w 14. tygodniu) była wręcz książkowa. Pomijając mdłości w pierwszym trymestrze, czułam się bardzo dobrze i byłam aktywna prawie do końca. No właśnie, prawie, bo na finiszu mój brzuch bardzo urósł, co trochę umknęło lekarzom. Synek ważył 4420 g, gdy się urodził i prawdopodobnie to było powodem trudności. Poród zaczął się samoistnie w 39. tygodniu i akcja porodowa na początku szła bardzo szybko, żeby potem stanąć na długie godziny, a w konsekwencji zakończyć się cesarką. Synek po porodzie był hospitalizowany przez siedem tygodni, ponieważ miał hipoglikemię. Z jednej strony jestem bardzo wdzięczna za wsparcie i opiekę, jaką dostaliśmy w szpitalach, ale z drugiej strony poziom medykalizacji i biurokracji jest tutaj czasem absurdalny.

Co to znaczy?

Gdy przeprowadziliśmy się tutaj, nasi znajomi mieszkający już od jakiegoś czasu we Francji opowiadali nam, jak trudno cokolwiek załatwić w urzędzie, banku czy nawet na poczcie. Szybko się przekonaliśmy, że nie przesadzali. System chyba na każdym poziomie jest dość mocno przestarzały. W Polsce praktycznie wszystko jest już skomputeryzowane, tutaj trzeba każdy dokument drukować i wysyłać pocztą. Przez 30 lat życia w Polsce nie byłam tyle razy na poczcie, co tutaj przez rok. Nawet otworzenie konta w banku to wielkie wyzwanie.

Trudno w to uwierzyć...

Ale tak właśnie jest. Podobnie jest w szpitalach, każdy ma swoje zadanie, wąską specjalizację i nie wychyla się poza swoje kompetencje. Ma to swoje dobre i złe strony. Mój poród niewiele miał wspólnego z porodem naturalnym. W pełnym znieczuleniu, w pozycji leżącej bez możliwości wstania. Sala porodowa wyglądał jak sala operacyjna, zero intymności. W pewnym momencie miałam podłączone chyba cztery różne kroplówki. Podobnie było przy hospitalizacji mojego synka. Mimo iż jego problemy były, można powiedzieć fizjologiczne i w rezultacie najprostsze wytłumaczenie okazało się trafne, to po drodze zrobiono mu dziesiątki badań, bo tak nakazują procedury. I znowu ma to dwie strony medalu, bo z jednej czujesz się zaopiekowana, a z drugiej - strasznie zmęczona i przytłoczona tymi wszystkimi zabiegami.

Dla równowagi powiem, że w przypadku służby zdrowia profesjonalizm, empatia i zwykła ludzka życzliwość są standardem. Gdy straciłam pierwszą ciążę, ogrom wsparcia, jakie dostałam, sprawił, że bardzo szybko stanęłam na nogi i pogodziłam się ze stratą. Każdej kobiecie życzę takiej opieki w tak trudnych chwilach. 

Rodziłaś w czasie pandemii. Byłaś sama w szpitalu?

Nie. Mieliśmy to szczęście, że mimo pandemii mąż mógł być ze mną przez cały czas. Był ze mną nawet podczas cesarki. Potem, gdy Theoś był hospitalizowany, to nawet gdy był na intensywnej terapii, mogliśmy być z nim.

 

Czy twoim zdaniem podejście do macierzyństwa we Francji różni się od tego, jak jest w Polsce?

Mam wrażenie, że we Francji to matka jest w centrum i z chwilą zajścia w ciążę nie traci swojej podmiotowości. Jej potrzeby są tak samo ważne, jak potrzeby dziecka. Na każdym etapie dostaje też bardzo dużo wsparcia od państwa. Tutaj jest trochę tak, że dziecko musi się dostosować do stylu życia rodziców. Kobiety bardzo szybko wracają do pracy, więc jest duża presja na przesypianie nocy. Szybko też kończą karmienie piersią. Przynajmniej tak jest w Paryżu, a wiadomo, że stolica to nie cały kraj.

Z kolei to, co mnie trochę uwiera, to podejście do wychowywania dzieci. Za każdym razem na wizycie u pediatry musimy wysłuchiwać porad w stylu: proszę dawać mu więcej mleka modyfikowanego i robić dłuższe przerwy w jedzeniu, na wieść, że dziecko je z piersi kilkanaście razy na dobę. Albo sugerują, żebyśmy dziecko wypłakiwali, to nam będzie lepiej spało.

Czy myślisz, że kiedyś wrócisz na stałe do Polski?

Na ten moment nie widzę się w Polsce, ale jak to mówią: nigdy, nie mów nigdy.

Zobacz wideo 10 rzeczy, o których warto pamiętać w ciąży - dla własnego samopoczucia i zdrowia dziecka
Więcej o:
Copyright © Agora SA