Polska mama z Irlandii: Dla pracującego rodzica wakacje są tu absolutnym horrorem

Kinga od 15 lat mieszka w Irlandii. Prawie osiem lat temu wraz z rodziną wyprowadziła się z Dublina na wieś, do domu stojącego w szczerym polu. Pędzące za oknem samochody i autobusy zamieniła na pasące się na łące owce.

Kinga ma 37 lat i pracuje w placówce edukacyjnej zajmującej się organizacją kursów dla osób, które mają problem z czytaniem i pisaniem oraz kursów dla cudzoziemców w County Louth. Jej mąż Lloyd pracuje w organizacji, która zajmuje się pomocą osobom niepełnosprawnym. Mają dwie córki: 12-letnią Saoirse i 10-letnią Kalinę. 

Niedawno awansowałaś...

Tak. Dostałam pracę, o której marzyłam od 15 lat, czyli od czasu, gdy zamieszkałam w Irlandii. Ciężko na to pracowałam i jestem bardzo dumna, bo prawie nigdy nie zatrudnia się tu na takim stanowisku cudzoziemców. Wcześniej pracowałam w administracji, a między administracją a koordynacją jest przepaść prawie nie do pokonania...

Dlaczego zdecydowaliście się wyprowadzić z Dublina na wieś?

Z kilku powodów. Przede wszystkim chcieliśmy więcej przestrzeni dla naszych córek. Poza tym szkoły na wsiach nie są tak przepełnione jak te w stolicy. Tu dziewczynki mają po 22-25 uczniów w klasie, tam miałyby nawet 35. Szkoda mi też było czasu, bo codziennie spędzałam minimum dwie godziny w korkach. Kiedy decyzja już zapadła, zdałam sobie sprawę, że taka przeprowadzka, mimo oczywistych korzyści, wiąże się też z pewnymi kompromisami. Bałam się, że oszaleję na takim pustkowiu. Na szczęście zapisałam się do lokalnego klubu biegacza, co w zasadzie ocaliło mi życie. Poznałam wspaniałych ludzi, dzięki temu szybko się zaaklimatyzowałam. Dziś już wiem, że wieś wygrywa z Dublinem pod każdym względem. Czasem tylko brakuje nam np. fajnych koncertów, bo tu lokalnie ich nie ma, a w Dublinie jest tego mnóstwo.

Jesteś zadowolona z irlandzkiego systemu edukacji?

Tak, chociaż - a może właśnie dlatego - w irlandzkich szkołach jest zupełnie inaczej niż w polskich. Tu do dwunastego roku życia, czyli do momentu rozpoczęcia nauki w liceum, uczniowie nie dostają ocen. Ich postępy w nauce ocenia się w formie opisowej. Na początku zastanawiałam się, jak świeżo upieczeni licealiści znoszą nagłe pojawienie się ocen, jednak gdy Saoirse poszła do liceum (w Irlandii do szkoły średniej idą dwunastolatki), przekonałam się, że w tym wieku przyjmują ocenianie z większym spokojem. W efekcie irlandzka szkoła nie jest powodem stresu i frustracji u dzieci, mają ją lubić, dobrze się w niej czuć, a to się przekłada na pozytywne podejście do nauki. Liczą się wiedza i praca na lekcjach, a nie oceny. Pamiętam, że mi samej w polskich szkołach tego brakowało, nie rozumiałam jakiegoś głupiego biegania za nauczycielami i poprawiania ocen pod koniec roku, żeby dostać czerwony pasek.     

Kalina jest ekspertem od kurczaków. Pieniądze ze sprzedaży ptaków inwestuje w swój mały biznes.Kalina jest ekspertem od kurczaków. Pieniądze ze sprzedaży ptaków inwestuje w swój mały biznes. archiwum prywatne

W irlandzkich szkołach duży nacisk kładzie się na prezentacje. Uczniowie od najmłodszych lat stają przed klasą i prezentują jakiś temat. Nawet czterolatki. One przygotowują coś takiego, co się nazywa "Me box", czyli przynoszą do szkoły pudełko z kilkoma ulubionymi i ważnymi dla nich przedmiotami, o których opowiadają pozostałym dzieciom. W kolejnych latach prezentacje są oczywiście bardziej wymagające, ale zawsze zostawia się dziecku wybór tego, o czym będzie mówić. Dzięki temu prezentuje tematy, które lubi, dobrze i pewnie się w nich czuje, nie ma stresu, to dodaje pewności siebie. Irlandzkie szkoły uwielbiam też za mundurki. Rozwiązują poranny problem z wyborem ubrań do szkoły. Jestem mamą dwóch dziewczynek, coś o tym wiem. Z drugiej jednak strony Irlandki nie ubierają się tak dobrze, jak Polki, bo nie potrafią. Nie mają praktyki właśnie przez te mundurki. 

A jest w irlandzkiej edukacji coś, co ci przeszkadza?

Przede wszystkim większość szkół podstawowych jest w dalszym ciągu zarządzana przez Kościół. Oznacza to, że w zarządzie szkoły może być ksiądz i może mieć decydujący głos w sprawie zatrudniania pracowników. Prowadzi to do sytuacji, że jeśli ktoś nie chodzi do lokalnego kościoła, a stara się o pracę w szkole, to z tego powodu może jej po prostu nie dostać. Sądzę, że w Dublinie takie rzeczy już się nie dzieją, ale podobno tu, lokalnie niestety tak jest. Drugą rzeczą, która mnie tu denerwuje, jest to, że religia jest wpisana w program, jest jej więcej niż zajęć WF-u. Sporo zależy od nauczycieli, ale niektórzy uważają, że np. przygotowanie jasełek wymaga tyle czasu i pracy, że oprócz tego przez pewien czas przed świętami dzieci nic innego w szkole nie robią. Standard to modlitwa poranna. 

Ich dom znajduje się 100 km od Dublina i 100 km od Belfastu.Ich dom znajduje się 100 km od Dublina i 100 km od Belfastu. archiwum prywatne

Czy to prawda, że w Irlandii dzieci nie jeżdżą na kolonie i obozy?

Tu praktycznie nie organizuje się obozów i kolonii w takim rozumieniu, jak w Polsce. Dzieci pierwszy raz jadą gdzieś bez rodziców w wieku 13-14 lat (albo nawet później) na wycieczki klasowe, ale takie, które trwają jeden dzień, nie ma mowy o zostawaniu gdzieś na noc. Latem organizowane są półkolonie, dzieci przez kilka godzin dziennie mają zajęcia i opiekę, ale one zwykle się kończą, zanim rodzice wrócą z pracy. Irlandzcy dziadkowie wcale nie są ratunkiem w takiej sytuacji, nie zajmują się wnukami tyle, co polscy. Moi teściowie latem zabierają dziewczynki na pięć dni do siebie. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni, ale to też uchodzi tu za ogromne poświęcenie z ich strony. Trzeba kombinować, zatrudniać opiekunki etc. Nam udaje się przeżyć wakacje co roku dzięki temu, że przyjeżdżają moi rodzice. To ratuje nam życie. Dla pracującego rodzica wakacje to tu absolutny horror. Kiedy moje córki były młodsze, pamiętam, jak w kwietniu zaczynałam planować im czas i organizować opiekę w czasie wakacji. Kończyło się na tym, że całą rodziną wyjeżdżaliśmy maksymalnie na tydzień, przez pozostały czas razem z mężem na zmianę braliśmy urlopy, żeby zajmować się dziećmi w wakacje.

Brak kolonii i obozów jest związany z ograniczonym zaufaniem do Kościoła...

Poniekąd. Kościół w Irlandii jeszcze niedawno sprawował pieczę nie tylko nad szkolnictwem, lecz także częściowo nad służbą zdrowia. Miał ogromną kontrolę nad społeczeństwem. W Polsce pewnie trudno to sobie wyobrazić, ale tu rozwody są dozwolone dopiero od 1995 roku. Wcześniej nie było podstawy prawnej, żeby się rozwieść, więc jak ludzie się rozstawali, to i tak formalnie zostawali ze sobą w związku małżeńskim do końca życia. Kościół też "zajmował się" niezamężnymi kobietami, które zachodziły w ciążę. Trafiały do tzw. domów matek i dzieci, gdzie zostawały do porodu i ewentualnie spędzały tam kilka miesięcy po nim. Ich dzieci przeważnie trafiały do adopcji, sporo z nich umierało. Szokujące są tu daty i liczby. To się działo od 1922 do 1998 roku! Niedawno pojawił się raport podsumowujący skalę tego zjawiska. Okazało się, że w jednym z takich domów zmarło aż 800 niemowląt! Z kolei w 2009 roku został opublikowany tzw. Ryan Raport ukazujący skalę wykorzystywania seksualnego dzieci w instytucjach edukacyjnych (w większości zarządzanych przez Kościół). Raport był dla Irlandczyków szokiem. Tak więc społeczeństwo w ostatnich latach straciło zaufanie do Kościoła, sporo młodych ludzi się od niego odwróciło, z tego też powodu dzieci nie wyjeżdżają nigdzie bez rodziców. Moim zdaniem dzieci wiele na tym tracą. Moje wspomnienia z letnich wyjazdów na obozy i kolonie są wspaniałe, szkoda, że moje córki nie będą miały swoich. 

Dziewczyny często chodzą na długie spacery. Łąki wokół domu znają jak swoją kieszeń.Dziewczyny często chodzą na długie spacery. Łąki wokół domu znają jak swoją kieszeń. archiwum prywatne

Co robicie w czasie wolnym?

Dużo chodzimy po górach, mamy je praktycznie za płotem. Latem pływamy w morzu, do plaży jedziemy kilka minut samochodem. Moje córki to uwielbiają, według mnie temperatura wody w Irlandii latem pozostawia wiele do życzenia, ale staram się dotrzymywać im w czasie kąpieli towarzystwa. Od początku pandemii sporo jeździmy też na rowerach i zapisałyśmy się z dziewczynkami na naukę jazdy konnej, żeby urozmaicić sobie czas. Staramy się jak najwięcej czasu spędzać na świeżym powietrzu, z dala od tabletów i konsoli do gier. Poza tym mieszkamy na wsi - mamy sporo zwierząt: około 20 kur, trzy kaczki, trzy świnki, dwa kucyki i cztery psy. Jest co robić. Kalina ma specjalny inkubator, prowadzi mały biznes - na lokalnym targu sprzedaje kurczaki, które się jej wyklują. Po 5 euro za sztukę. Zarobione pieniądze inwestuje w kurnik. Saiorse oczywiście jest zatrudniona w firmie siostry.

Zobacz wideo Ciekawostki o rekinach [PRACOWNIA BRONKA]
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.