Polska mama z Anglii: Tu Brytyjka na placu zabaw czuje się jak na wakacjach

Justyna, mama czteroipółletniej Oliwii i rocznej Izy, mieszka w Wielkiej Brytanii od 16 lat. Tu urodziła i wychowuje swoje córki. Opowiada, że w parku, do którego zabiera dzieci po szkole można usłyszeć wiele języków, ale angielski należy do rzadkości.

Ewa Rąbek, edziecko.pl: Dlaczego Wielka Brytania?

Justyna Kloc: Do Wielkiej Brytanii przyjechałam 16 lat temu. Gdy z moim ówczesnym chłopakiem, a obecnym mężem, skończyliśmy studia, trzeba było się zdecydować, co chcemy dalej robić. Ja chciałam zostać w Polsce, on chciał wyemigrować do USA. Drogą kompromisu padło na Wielką Brytanię, z czego oboje jesteśmy zadowoleni. Mieszkamy w Bristolu, tu urodziły się nasze dzieci. Wcześniej mieszkaliśmy w Manchesterze i Londynie. Pracuję w korporacji jako specjalista ds. systemu płac. Właśnie kończy mi się urlop macierzyński i od lutego wracam na pełny etat do pracy. Iza idzie wtedy do żłobka.

Jak w Wielkiej Brytanii wygląda opieka medyczna nad kobietami w ciąży?

Zupełnie inaczej niż w Polsce. Przede wszystkim na wizyty kontrolne chodzi się do położnych. Pierwsza ma miejsce dopiero między ósmym a dziesiątym tygodniem. Jeżeli wcześniej są jakieś komplikacje, należy wówczas umówić się na wizytę u lekarza rodzinnego, który da skierowanie do Early Pregnancy Clinic, czyli kliniki zajmującej się kobietami we wczesnej ciąży. Gdy byłam w pierwszej ciąży, w szóstym tygodniu zaczęłam dosyć mocno krwawić. Zostałam skierowana do lekarza rodzinnego. Na wizycie jednak tak naprawdę niczego się nie dowiedziałam. Nie zrobiono mi USG, jedynie zmierzono ciśnienie, lekarka dotykowo zbadała brzuch i tyle. Dostałam skierowanie do Early Pregnancy Clinic, tam zrobiono mi USG, i stwierdzono, że mam krwiaka międzykosmówkowego, który jednak nie zagraża dziecku. Dowiedziałam się, że dalej mogę prowadzić aktywny tryb życia, a krwiak najprawdopodobniej wchłonie się do dwunastego tygodnia ciąży, czasowo tylko się ujawniając w postaci kolejnych intensywnych krwawień.

I tak się stało? 

Tak. Reszta ciąży przebiegała bezproblemowo. Do siódmego miesiąca jeździłam do pracy na rowerze, a do końca ciąży uprawiałam jogę, pływałam i chodziłam na spacery. Położne tutaj powtarzają, że ciąża to nie choroba i jeśli coś się robiło przed ciążą, to nie ma zaleceń, aby to przerywać. Ważne, aby raczej nie zaczynać nowych aktywności.

Mąż Justyny był obecny przy cięciu cesarskim.Mąż Justyny był obecny przy cięciu cesarskim. archiwum prywatne

Czy to prawda, że w Wielkiej Brytanii USG w ciąży wykonuje się bardzo rzadko?

Tak. Standardowo w ciąży przeprowadza się tylko dwa USG: jedno w dwunastym tygodniu, a drugie w dwudziestym. Grozi to niewykryciem złego ułożenia dziecka, co prawie stało się w moim przypadku. Aż do 38. tygodnia wszystkie położne, które mnie badały oraz lekarz ginekolog, z którym miałam konsultacje ze względu na to, że jestem po dwóch operacjach kręgosłupa, mówili mi, że dziecko jest ładnie ułożone, główką w dół. Sprawdzali to oczywiście, jedynie ugniatając brzuch. Dopiero w 38. tygodniu położna, u której wtedy miałam wizytę, po bardzo porządnym wymacaniu brzucha, stwierdziła, że to, co wszystkim wygląda na pupę, według niej jest główką dziecka. Wysłała mnie na USG, gdzie okazało się, że miała rację. Wtedy musiałam już zostać w szpitalu. Tam zaproponowano mi obracanie dziecka w brzuchu, na co się nie zgodziłam, więc pozostało cesarskie cięcie.

Obracanie dziecka w brzuchu?

Są takie specjalne techniki, gdzie podczas nacisku na brzuch można próbować obrócić dziecko ułożone w pozycji pośladkowej. Zazwyczaj robi się to pod koniec ciąży, po 36. tygodniu. Według statystyk połowa tego typu procedur kończy się sukcesem. Jedna z moich koleżanek miała obracane dziecko i powiedziała, że zabieg jest bardzo nieprzyjemny i bolesny. Jego stosunkowo duża popularność w Wielkiej Brytanii wiąże się z dużym naciskiem na naturalne porody.

 

Odczułaś to?

Tak. Tutaj trudno jest kobiecie urodzić dziecko przez cięcie cesarskie bez bardzo konkretnego powodu. Ja miałam przeciwwskazania do porodu naturalnego - jak już wspominałam, jestem po dwóch operacjach kręgosłupa i mam też dużą wadę wzroku. Miałam w czasie ciąży dodatkowe konsultacje: dwie z ginekologiem, jedną z anestezjologiem, podczas których lekarze uspokajali mnie, używając bardzo rozsądnych argumentów, że poród naturalny jest nie tylko jak najbardziej możliwy w moim wypadku, lecz także nie ma wcale dużo większego ryzyka komplikacji. Ostatecznie ze względu na pośladkowe ułożenie dziecka miałam cięcie cesarskie. Operacja przebiegła bardzo sprawnie, przez cały czas mój mąż mógł być ze mną. 

Masz dwie córki, a w ciąży byłaś pięć razy...

Tak. Zanim udało mi się zajść w ciążę z moją drugą córką niestety trzy razy poroniłam. I pod tym względem Wielka Brytania zdecydowanie bardziej zaniedbuje kobiety niż Polska. Pierwszy raz poroniłam w dziesiątym tygodniu ciąży. Dowiedziałam się wtedy, że dopiero gdy poronię trzy razy, dostanę skierowanie do kliniki leczenia bezpłodności, gdzie lekarze spróbują ustalić przyczynę. Drugi raz poroniłam w szóstym tygodniu ciąży. Gdy zaczęłam krwawić, pojechałam do Early Pregnancy Clinic, gdzie sympatyczna pani zrobiła mi USG, po czym niewiele mówiąc, zaprosiła do oddzielnego, całkiem przytulnego pokoju. Było tam parę foteli, stolik, chusteczki... Po paru minutach przyszła inna pani, która w bardzo delikatny sposób powiedziała mi to, co już wiedziałam. Powiedziała, jakie są kolejne kroki, pocieszyła, dała się wypłakać.

 

Najwięcej żalu mam jednak do NHS-u (brytyjskiego odpowiednika NFZ-u), za moje trzecie poronienie. Zanim zaszłam w tę ciążę, wyczytałam, że powtarzające się poronienia mogą być związane z obniżonym poziomem progesteronu i poprosiłam o badanie. Robi się je tydzień przed okresem. Okazało się, że w tym samym czasie, kiedy zrobiłam test, zaszłam w ciążę. Powiedziałam lekarce, że mam niski poziom progesteronu i to może być przyczyną wcześniejszych poronień. Usłyszałam wówczas: "Jak poronisz po raz trzeci, wyślemy cię na badania". Brak słów. Zaczęłam wtedy napierać, że przecież można suplementować hormony i dopiero po naciskach z mojej strony lekarka obiecała, że się zorientuje w sytuacji. Zadzwoniła do mnie cztery dni później, aby mnie poinformować, że mogę się umówić na prywatną wizytę w klinice leczenia bezpłodności i tam poprosić o receptę. Niestety, zanim doczekałam wizyty, straciłam kolejną ciążę.

Jednak w końcu urodziłaś drugą córeczkę...

Tak. Oczywiście najpierw poszłam do lekarza po skierowanie do wspomnianej kliniki. Jednak nawet to nie jest tak proste i aby się tam dostać, trzeba najpierw wykonać serię badań. Z powodu kolejnego przeoczenia, skierowania do kliniki się nie doczekałam, gdyż po raz kolejny zaszłam w ciążę. Ponieważ nie ustalono przyczyny wcześniejszych poronień, byłam przekonana, że i ta ciąża skończy się tragicznie. Jednak los chciał inaczej i urodziłam zdrową córkę.

 

A jak wyglądają brytyjskie przedszkola?

Dzieci mogą zacząć do nich chodzić już w wieku sześciu tygodni, więc są to bardziej odpowiedniki polskich żłobków. U nas były trzy grupy wiekowe: babies (dzieci do drugiego roku życia), toddlers (dwa-trzy lata) oraz pre-schoolers (dzieci powyżej trzeciego roku życia). W przedszkolach tu podoba mi się to, że zwłaszcza w tych najmłodszych grupach na jednego opiekuna przypada zaledwie troje dzieci. Ten stosunek zwiększa się wraz z wiekiem dzieci, ale chyba nawet w najstarszej grupie jest to zaledwie 12 dzieci na jednego wychowawcę. Dzieci w przedszkolu mają dużo fajnych aktywności: są tematyczne miesiące i tygodnie - wszystkie aktywności są skupione wówczas wokół jednego tematu np. ocean, owady itp. W najstarszej grupie córka często wykonywała różne eksperymenty: budowała wulkany, sadziła roślinki, szukała owadów itd.

A czy coś szczególnie cię zaskoczyło w życiu brytyjskiego przedszkolaka?

Przedszkola w Wielkiej Brytanii najczęściej mają dosyć małe ogródki, place zabaw, ale dzieci (zwłaszcza starsze) bez względu na pogodę codziennie wychodzą na dwór. Należy jednak pamiętać, aby sprawdzić wcześniej prognozę, bo zdarzyło mi się parę razy, że wypuszczono mi córkę na deszcz w zwykłej bluzie i potem ją odbierałam przemoczoną. Cały dzień chodziła w mokrych ubraniach. Tak samo nie zwraca się za bardzo uwagi na to, czy dziecku jest ciepło. Musiałam w nieskończoność powtarzać córce, żeby przed wyjściem na dwór szła do pani, aby ta pomogła jej założyć, czy zapiąć kurtkę, bo wcale nie było to oczywiste, że dziecko będzie ubrane.

Koszmar każdej mamy...

Tak. A kolejną kwestią są buty na zmianę. Coś, co w polskich szkołach i przedszkolach jest dosyć oczywiste, tutaj jest uważane za dziwactwo. Zarówno zimą, jak i latem dzieci przychodzą do przedszkola w jednych butach i w tych butach cały dzień chodzą. O ile nie stanowi to większego problemu latem, o tyle zimą nie bardzo mi się uśmiechało, aby Oliwka cały dzień chodziła w ciężkim, zimowym obuwiu. Jeszcze w grupie toddlers udało mi się wynegocjować, aby mogła chodzić w kapciach na zmianę, ale i tak parę razy pozwolono jej wyjść w nich na deszcz. 

Czy coś jeszcze jest cię w stanie dziś, jako mamę, zaskoczyć w Wielkiej Brytanii?

Dużym zaskoczeniem dla mnie jest to, że na placach zabaw rzadko widzi się Brytyjczyków. Zawsze jest tam za to mnóstwo dzieci imigrantów. W parku przy szkole, do którego chodzimy po skończonych lekcjach, usłyszeć można wiele języków i akcentów, ale brytyjski należy zdecydowanie do mniejszości. Zawsze śmieje się z tego jedna z moich dobrych koleżanek Brytyjek, mówiąc, że może się poczuć jak na wakacjach.

Dlaczego tak jest?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie bez generalizowania, ale być może wynika to z faktu, że imigranci, będąc osobami z założenia bardziej mobilnymi, czują większą potrzebę spędzania czasu na zewnątrz. Brytyjczycy wybierają komfort domowego ogniska, wspólne oglądanie telewizji. Do tego dochodzą częstsze spotkania z rodziną, wspólne obiady. To wszystko to jednak tylko moje domysły.

Zobacz wideo Czy lęk przed pająkami jest uzasadniony? Wyjaśniamy [PRACOWNIA BRONKA]
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.