Zuzanna (@zuzanna.marczynska): Pamiętam, że pierwsze nieśmiałe sugestie, że mam ADHD, zaczęły się pojawiać ze strony moich bacznych obserwatorek na Instagramie, choć początkowo nie dawałam temu wiary, bo przecież nie zgadzałam się jako dziecko z opisem tych rozbrykanych chłopców niepotrafiących usiedzieć w ławce, wydawało mi się to naciąganą teorią. Ale kiedy coraz więcej osób zaczęło mi sugerować, że może powinnam się zdiagnozować - łącznie z psychoterapeutką czy koleżankami psycholożkami - to bardziej pochyliłam się nad tematem. Odkryłam wtedy, że ADHD nie zawsze jest równoznaczne z nadaktywnością ruchową, zagłębiłam się w kryteria diagnostyczne, zaczęłam więcej czytać i wszystko zaczęło się układać w całość.
Z pewnością tak, ale przez większą część życia nie miałam wiedzy o moim ADHD, po prostu miałam poczucie "inności", "nieprzystawalności". Problemy z koncentracją uwagi i organizacją miałam od dziecka, ale jako jedynaczka miałam zapewnioną pełną uwagę i pomoc rodziców - dodatkowo duże ambicje, m.in. aby utrzymać dobre oceny (dzięki temu bardzo działały na mnie zawsze wszelkie deadline'y), poza tym nie zdradzałam szczególnych objawów nadaktywności ruchowej, więc nie wzbudzałam podejrzeń.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Problemy z organizacją zaczęły się, kiedy rodzice przestali mnie kontrolować, ale mimo wszystko udało się utrzymać w miarę dobre oceny i dostać na studia artystyczne, a nawet je skończyć.
Aktualnie nie korzystam z psychoterapii indywidualnej, ale robiłam to bardzo długo - najpierw była analiza jungowska przez dwa lata, potem psychoterapia poznawczo-behawioralna łącznie prawie cztery lata (mimo że ta terapia uchodzi za raczej krótkoterminową), w międzyczasie byłam na tzw. grupowym treningu umiejętności w ramach terapii dialektyczno-behawioralnej. To ostatnie jest moim zdaniem czymś, co każda osoba z ADHD powinna przerobić. Widzę coraz więcej takich treningów dla osób z ADHD, choć ten rodzaj terapii został wymyślony głównie pod kątem osób z zaburzeniem borderline. Wiem, że to zaburzenie osobowości niejednokrotnie współwystępuje z ADHD, często też jest z nim mylone. Oba mają sporo punktów wspólnych.
Każda osoba jest inna, ale uważam, że osobom z ADHD w większości są potrzebne konkretne, behawioralne metody, techniki i narzędzia radzenia sobie z objawami oraz psychoedukacja i dlatego w mojej opinii psychoterapia poznawczo-behawioralna powinna iść na pierwszy ogień. A jeżeli nam mało po takiej psychoterapii i psychoedukacji, to oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie spróbować z innymi nurtami Zaznaczam jednak, że to moja opinia i doświadczenie - ktoś może mieć inne zdanie.
Udało mi się na szczęście obrać taką freelancerską ścieżkę zawodową, że jestem w stanie wykorzystać moje mocne strony: kreatywność, dużą swobodę w działaniu, tworzenie na moich zasadach, elastyczny czas pracy i deadline'y, które działają na mnie motywująco. Niestety ma to też minusy - niektóre z moich celów zawodowych i twórczych jest mi bardzo trudno zrealizować do końca, bo brak mi konsekwencji, czyli np. jadę "na dopaminie" dopóki jakiś temat mnie kręci, a gdy emocje opadają, tracę zapał do pracy i porzucam temat na dłuższy czas albo na zawsze. Dlatego często korzystam z tzw. hiperfocusa na tematach, które mi się wkręcą - dzięki niemu potrafię przez wiele godzin coś tworzyć bez przerwy, bez odpoczynku, napędzana dopaminą. Z drugiej strony mam też momenty stagnacji, kiedy nie chce mi się nic i czuję się jak wypruta z emocji - takie fazy często się przeplatają. Eksploatuję się w trudnych emocjonalnie i wymagających tematach, pasjonuję wieloma rzeczami, skaczę z tematu na temat, jestem w nieustannym procesie analityczno-twórczym, a potem padam bez życia na kanapę i mam blokadę, paraliż decyzyjny i leżę, patrząc w sufit. Mam też ogromny problem z wykonywaniem trudnych, nudnych dla mnie czynności. Robię bałagan, nawet nie wiem kiedy - nie odkładam rzeczy na miejsce, zapominam o obowiązkach, gubię rzeczy, mylę daty. Jednocześnie nie lubię gotować i sprzątać, bo nie daje mi to satysfakcji, więc muszę wymyślać metody na zmotywowanie się. Ostatni hit to nagrywanie się podczas sprzątania.
Jako matka z ADHD największą swoją wadę postrzegam w impulsywności i trudnościach z kontrolowaniem emocji. Obie te cechy wiążą się z bezpośrednio z ADHD i ciężko jest się ich całkowicie wyzbyć, choć dzięki psychoterapii można nieco bardziej nad nimi zapanować. Poza tym przy ADHD często współwystępują zaburzenia lękowe, depresyjne, obsesyjno-kompulsywne. Osobiście największy problem miałam z zaburzeniami lękowymi, które wracają do mnie od dziecka. Aktualnie od dłuższego czasu jestem w remisji zaburzeń lękowych po psychoterapii CBT. W trudnych sytuacjach zaburzenia mają tendencję do nawrotów, ale zazwyczaj staram się je w zarodku spacyfikować, zanim staną się uciążliwe (pomagają mi w tym narzędzia, które zdobyłam na psychoterapii). Największy problem miałam po narodzinach dzieci - drżałam niemal na każdym kroku o ich zdrowie, a każdy objaw interpretowałam negatywnie. Od kilkunastu lat lęk o zdrowie moje i najbliższych był jednym z moich największych problemów, ale w tym momencie jest naprawdę spokojnie pod tym kątem. Poza jako matka czwórki dzieci, które temperament w dużej mierze mają do mnie podobny, miewam spory problem z przebodźcowaniem sensorycznym, zwłaszcza pod kątem bodźców dźwiękowych.
Tak, ale ja też jestem bardzo głośna i impulsywna, tak samo jak moje dzieci. Nie chodzi o to, że się ciągle wydzieram, ale po prostu głośno mówię, jak się zdenerwuję czy czymś przestraszę, to impulsywnie krzyknę, moje reakcje są nagłe, do tego jestem dosyć niezdarna i często coś tłukę, przewracam, rozlewam. Mam też problem z organizacją - aktualnie mam rozpisany cały miesiąc (mamy mnóstwo zajęć dodatkowych, fizjoterapii, różnych wizyt lekarskich) w kalendarzu papierowym i na planszy, tak, żebym miała nieustannie oko na te wszystkie daty. Mimo to i tak nieraz mi coś umyka. Myślami często odpływam w fascynujące obszary, zamiast skupić się tu i teraz na nudnych obowiązkach.
Nie wiem, czy istnieją jakieś "typowe matki", choć patrząc na sporą liczbę pełnych potępienia komentarzy pod moimi rolkami z bałaganem, mogę się domyślać, że wciąż jest sporo matek, które uważają, że absolutnym obowiązkiem każdej z nas jest konieczność utrzymywania porządku 24/7, a kto tego nie czyni - ten jest, cytuję, "leniwą syfiarą" (śmiech). Nie wiem, czy to są te "typowe matki", czy też może jakaś subkultura "perfekcyjnych pań domu". Wiem jedno - każdy z nas jest różny, każdy ma jakieś wady i zalety, mocne i słabe strony. Nie ma ludzi idealnych. Jedni radzą sobie z prowadzeniem domu lepiej, inni gorzej.
Tak, to prawda, ale wielu z nich się nie leczy albo wręcz nie dopuszcza tego do siebie. Mnie uświadomienie sobie (sporo przed oficjalną diagnozą), że mam ADHD, i psychoedukacja w tym temacie - po nietrafionych diagnozach, nawracających problemach ze zdrowiem psychicznym, uporczywymi problemami ze zrozumieniem, co się ze mną dzieje - przyniosło pewien rodzaj ulgi. Myślę, że wielu z nas tego doświadcza. I nawet nie potrzebowałam testować leków (choć planuję, gdy skończę karmić), żeby poczuć się choć trochę lepiej ze sobą. Nie jest to dla mnie też "szukanie wymówki dla lenistwa". Jest to po prostu dążenie do wewnętrznego spokoju, rozwoju, regulacji emocji przez lepsze zrozumienie, jak działa mój mózg, że nad pewnymi rzeczami warto, a nawet trzeba pracować, a niektórych raczej nie przeskoczę i to normalne w moim przypadku. Dodatkowo warto edukować rodzinę.
Nie jestem w stanie sobie wyobrazić siebie bez ADHD. Mam poczucie, że ma ono tak duży wpływ na moją osobowość i temperament, na mój sposób myślenia i funkcjonowania, że musiałabym wtedy być zupełnie inną osobą. Za wiele cech nie lubię ADHD i siebie, nie raz mam dosyć, jest mi trudno - zwłaszcza gdy mój styl życia czy zachowanie spotyka się z krytycznymi komentarzami ze strony osób neurotypowych. Z drugiej strony cenię sobie pewne umiejętności, które daje mi moja neuroatypowość.
Z wykształcenia jestem magistrem sztuki po Wydziale Artystycznym ASP w Katowicach. Przez chwilę studiowałam judaistykę. Zawodowo zajmuję się fotografią (głównie rodzinną, ale też ślubną czy wizerunkową), jak wraca mi chęć do malowania, to maluję obrazy na zamówienie, sprzedaję też moje dotychczas stworzone grafiki, a dodatkowy zarobek to moje konto w social mediach i blog "Za dużo myślę", gdzie od czasu do czasu zdarzają mi się współprace reklamowe. Jako matka czwórki dzieci, w tym jednego, które jeszcze nie chodzi do żadnej placówki, cenię sobie możliwość elastycznych godzin pracy, choć ma to też minusy, bo niejednokrotnie nadrabiam zaległości wieczorami.
Nie raz wspominałam, że mam sporo pomocy, gdy porównuję się z wieloma innymi matkami. Moi rodzice mieszkają blisko, dużo pomaga mi moja mama, często przychodzi do nas niania, z którą współpracujemy już pięć lat, a raz na kilka tygodni przychodzi pani Zosia i robi gruntowne sprzątanie całego domu. Jak widać, jestem dosyć mocno uprzywilejowana pod kątem liczby rąk do pomocy - czasem mam wyrzuty sumienia, bo wiele osób jednak nie ma tej świadomości i się ze mną niepotrzebnie porównuje. Z drugiej strony ja też mam poczucie, że "nie ogarniam", pomimo że oczekiwania są takie, że powinnam.
Nazwałam moje konto "Za dużo myślę" i czasem uważam to za zaletę, a czasem za koszmar. Niezmiennie jednak identyfikuję się z tym określeniem i takich osób jest mnóstwo. Moje ADHD to bycie pasjonatką i dekadentką w jednym, bycie człowiekiem ciekawostką, człowiekiem paradoksem, popadanie w hiperfokus i euforię… by za chwilę osiąść na kanapie bez siły, z poczuciem, że wszystko jest bez sensu. ADHD sprzyja robieniu wielu rzeczy jednocześnie i utrudnia bycie konsekwentnym, często jest kojarzone ze słomianym zapałem. Ja na szczęście mam obszary, w których jestem konsekwentna od wielu lat - choć czasem te pasje wybuchają u mnie z mocą pożaru, który po jakimś czasie przygasa, to jednak potrafią się tlić przez wiele lat i nigdy całkiem nie wygasnąć.
Wśród największych jest z pewnością zainteresowanie tematyką żydowską. Poza tym sztuka - generalnie nie jestem w stanie żyć bez tworzenia - czy to pisania, czy malowania mebli, czy wymyślania wnętrz, czy robienia zdjęć, czy malowania. Ciągle mam w głowie pomysły, muszę mówić, muszę się dzielić z innymi tym, co mam w sobie. To mi daje ulgę, ukojenie. Przez pierwsze lata macierzyństwa tworzyłam bardzo mało, nie umiałam się odnaleźć w nowej rzeczywistości po skończeniu studiów, musiałam zdefiniować się na nowo, ułożyć ze sobą, jak funkcjonować. Najpierw zajęłam się fotografią, projektowaniem i tworzeniem dekoracji i zaproszeń ślubnych, założyłam swojego bloga. Potem obowiązków i dzieci było coraz więcej, a ja się pogubiłam, przestałam tworzyć, zaburzenia lękowe nie dawały mi żyć. Zrozumiałam po jakimś czasie, że rezygnacja z tworzenia pozbawiła mnie wentylu bezpieczeństwa, przy pomocy którego wypuszczałam to, co gniotło mnie od środka. Ciężko pogodzić swoje potrzeby i dbałość o dobrostan psychiczny przy czwórce dzieci. Trzeba mieć albo predyspozycje do takiego balansowania i elastyczności życiowej, albo mozolnie się tego uczyć: odpuszczania, uprawomocniania niepowodzeń, regulacji emocji, współpracy z partnerem i dziećmi.
U mnie to nie był wrodzony dar - tak naprawdę wciąż uczę się żyć w środowisku obcym od tego, w jakim wychowaliśmy się ja i mój mąż (oboje jesteśmy jedynakami). To nie jest łatwe, ale nie żałuję założenia dużej rodziny i jestem wdzięczna losowi, że było mi dane spełnić takie marzenie. Nie będę nigdy mistrzynią organizacji, ale myślę, że JAKOŚ dajemy radę (śmiech). A czasem nie dajemy i to też jest normalne. To przytłoczenie liczbą bodźców, te upadki, to zagubienie w macierzyństwie zobrazowałam w moim cyklu fotografii #GdzieJestMatka (#findmomchallenge).
Macierzyństwo to moja największa życiowa lekcja. Mierzenie się ze swoimi demonami, słabościami na co dzień, bez taryfy ulgowej, weryfikowanie własnych przekonań i oczekiwań, korygowanie utartych schematów, uświadamianie sobie wadliwych mechanizmów działania wtłoczonych w procesie dorastania. Odkąd pamiętam, marzyłam, by być mamą gromadki dzieci. Oczywiście niegdyś była to po prostu wyidealizowana i daleka od rzeczywistości wizja, ale jednocześnie - pomimo licznych rozczarowań i porażek - nigdy nie żałowałam. Nic mnie tak nie nauczyło życia, a przede wszystkim nie pomogło w drodze do samopoznania i rozwoju jak macierzyństwo właśnie. Największą radość sprawia mi poczucie, że daję moim dzieciom dobre dzieciństwo, że czują się w swoim domu bezpieczne i zrozumiane, nawet jeśli miewamy trudne dni, tzw. dramy. Dom jest dla nich ostoją, bezpieczną przystanią, a rodzina daje poczucie bycia kochanym i akceptowanym - i mam marzenie, żeby tak zostało na zawsze.