Beata o mamach z USA: Nie znam żadnej Amerykanki, która gotuje samodzielnie jakieś zupy dla dzieci

Beata mieszka w Palm Springs w Kalifornii. Tu wychowuje córkę u boku swojego amerykańskiego męża. Choć uwielbia życie w USA, otwarcie przyznaje, że nie jest to prorodzinny kraj. Mimo to kalifornijskie mamy są wyluzowane, pozwalają swoim pociechom na wiele i rzadko gotują zdrowe obiadki dla dzieci. Jak wygląda życie polskiej mamy w Stanach Zjednoczonych?

Dagmara Dąbek: Od jak dawna mieszkasz w Kalifornii? Gdzie dokładnie mieszkasz?

Beata (@beata_the_sun_tease): W Palm Springs mieszkam od 16 lat. Przyjechałam tu razem z mężem, który stąd pochodzi. W Stanach mieszkałam już wcześniej, jeszcze jako nastolatka spędziłam rok w Filadelfii. Potem wróciłam do Polski, pomieszkiwałam też w Niemczech, ale cały czas kręciłam się pomiędzy Polską a Stanami, więc życie tu chyba było mi przeznaczone.

Zobacz wideo "Sonia?! To nie jest imię dla człowieka!". Rodzice opowiadają, jak wybierali imię dla dziecka

Poznałaś swojego męża w Polsce czy za granicą?

Męża poznałam w Niemczech, w Berlinie. Pracowałam wtedy w dużej firmie produkcyjnej, a on w armii. Do wojska zamawiali elementy stalowe z firmy, w której pracowałam, i tak się poznaliśmy. Przez jakiś czas byliśmy parą na odległość, bo on pracował w Europie, w krajach Bliskiego Wschodu, miał misje w Iraku, w Afganistanie, ale często się odwiedzaliśmy i wspólnie zwiedzaliśmy Europę. W pewnym momencie zdecydowaliśmy się pobrać i wyjechać do Stanów. Myśleliśmy o San Diego ze względu na możliwość znalezienia tam pracy w przemyśle stoczniowym, ale zanim znalazłam pracę, okazało się, że zaszłam w ciążę. Przeprowadziliśmy się do Palm Springs, gdzie mieszkamy do tej pory. Mam tu też teściów, którzy aktywnie brali udział w wychowywaniu wnuczki.

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Czym się zajmujesz?

Gdy wyjeżdżałam z Polski, prowadziłam już swój biznes edukacyjny - tworzyłam programy edukacyjne dla dzieci i młodzieży, robiłam tłumaczenia językowe i kontynuowałam tę działalność w USA. Nadzorowałam stąd pracę nad moimi szkołami w Polsce i otworzyłam tu szkółkę polonijną. Jako mama chciałam też poświęcić się dziecku, więc zrezygnowałam z tego, czym zajmowałam się po studiach. Szkoły prowadzę do dzisiaj. Przez pewien czas pracowałam też z moim teściem przy festiwalach filmowych, robiliśmy eventy, filmy dokumentalne.

Łatwo się było odnaleźć Polce w Kalifornii?

Ja nie miałam z tym problemu. Byłam już tu też wcześniej, a poza tym byłam zafascynowana Ameryką. Skończyłam Akademię Morską, językoznawstwo, pedagogikę i psychologię, a język amerykański mnie od zawsze interesował. Tutaj czułam się jak ryba w wodzie.

Mamy podobne wartości - my, Polacy, i Kalifornijczycy?

My, Polacy, jesteśmy bardzo pracowici, to mogę powiedzieć bez dwóch zdań. I potrafimy bardzo wiele rzeczy zrobić. Amerykanie specjalizują się w jakimś jednym zagadnieniu i nie mają szerokich horyzontów, dlatego Polki postrzegane są tutaj jako wszechwiedzące i wszystko umiejące, takie multitasking. Nie wiem, czy tu można mówić o wartościach, ponieważ są to dwa różne kraje, ale tak to wygląda.

Mam wrażenie, że Kalifornijczycy są tacy wyluzowani, bezproblemowi. Tak to wygląda z boku, czy faktycznie tak jest?

Tak, to prawda, są bardzo wyluzowani, bardziej niż my, Polacy. Starają się unikać problemów, nie są konfliktowi. Polacy czasem lubią się o coś przyczepić, zrobić jakąś małą aferkę, ale wynika to często z tego, że chcemy wszystko bardzo dokładnie wiedzieć i wykonać, zgłębić każdy temat. Amerykanie często machną po prostu ręką, powiedzą, że "dobra, temat załatwiony" i odpuszczą. Polacy są bardziej dumni, dużo rzeczy ich też razi, Amerykanie nie przywiązują uwagi do drobiazgów.

 

Urodziłaś w Kalifornii córkę. Ile ma teraz lat? Zna język polski?

Victoria nie urodziła się w USA, tylko w Niemczech. Ma 14 lat i bardzo dobrze mówi po polsku.

Dlaczego urodziła się w Niemczech?

Po naszym ślubie w Polsce przyjechaliśmy do Kalifornii, mąż skończył kontrakt w Iraku, a ja szukałam pracy w San Diego. Mijał pierwszy miesiąc, dostałam fajną propozycję pracy w jednej z większych firm w tym mieście, Jonathan też coś miał na oku, kupiliśmy dom, zaczęliśmy się wprowadzać i byliśmy mocno na tym skoncentrowani. Nie mieliśmy jeszcze wykupionych żadnych ubezpieczeń, bo nie podpisaliśmy umowy w sprawie nowej pracy, a ubezpieczenie z poprzedniej firmy wygasło. No i właśnie wtedy okazało się, że jestem w ciąży. Poszłam do lekarza, chcieliśmy wykupić ubezpieczenie, ale wtedy, czyli w 2008 roku, nie można było wykupić ubezpieczenia macierzyńskiego wstecz. Musiałabym wykupić ubezpieczenie na pół roku, zanim zaszłam w ciążę, takie były zasady.

Czy prowadzenie ciąży i poród w Kalifornii bez ubezpieczenia to duży koszt?

Podczas tej wizyty wystawiono mi rachunek. Za prowadzenie ciąży, za poród naturalny i cesarskie cięcie w razie konieczności w 2008 roku zapłaciłabym prawie 40 tysięcy dolarów. Ta kwota nas poraziła, nie mogliśmy sobie pozwolić na tak drogie prowadzenie ciąży, a ubezpieczenia nie mogliśmy wykupić. Postanowiliśmy, że będę chodziła na te pierwsze wizyty w Stanach i pojedynczo je opłacała, a potem wyjadę. Tutaj nie chodzi się tak często do lekarza, jak się nic nie dzieje - wystarczy raz na około dwa miesiące. W połowie ciąży, po pięciu miesiącach, poleciałam do Polski do rodziców i tam czekałam na poród.

Skoro byłaś w Polsce, to dlaczego rodziłaś w Niemczech?

Wybrałam prywatną klinikę, której nie było wtedy w Polsce. To był mój pierwszy poród, więc zależało mi na profesjonalnym podejściu z troską o pacjenta, a wiedziałam od koleżanki, że w Niemczech tak jest. I tak się stało - urodziłam amerykańskiego obywatela za granicą, który ma amerykański akt urodzenia po ojcu i polski po mamie. Po porodzie trochę tam pobyłam, mama mi pomagała, poród był fantastyczny. Później wróciliśmy już do Ameryki. Jeśli chodzi o porody w Stanach, to nie mam własnych doświadczeń, ale słyszałam relacje wielu koleżanek.

I jak wyglądają porody w Stanach? Rodzi się w państwowym szpitalu?

Tu, gdzie mieszkamy, są szpitale państwowe i prywatne. W prywatnym koszt porodu to dziś około 30 tysięcy dolarów i nie przyjmują tam wszystkich ubezpieczeń. Generalnie rodzi się bardzo szybko i szybko wychodzi się ze szpitala po porodzie. Jest to kwestia dwóch dni. Szybko kobiety wracają też do pracy - najpóźniej po dwóch miesiącach, bo urlop macierzyński trwa od sześciu do ośmiu tygodni, dużo zależy też od pracodawcy. Nie ma żadnych ułatwień dla kobiet rodzących, żadnych ekstra godzin na karmienie, tutaj mamy nie mają lekko. Sama miałam problem z opieką pediatryczną mojej córki - dużo czasu zajęło mi znalezienie dobrego lekarza, który spełniał moje oczekiwania, szczególnie dotyczące leczenia bardziej naturalnego niż antybiotykoterapii, która jest tutaj bardzo popularna.

W rodzinnym kraju po porodzie świeżo upieczona mama może często liczyć na pomoc własnej mamy czy teściowej. Jak radzi sobie polska mama na emigracji? Zatrudnia się nianie, gosposie?

Mnie pomagała mama i to była najlepsza pomoc, jaką mogłam mieć. Namówiłam ją na przylot do Palm Springs, była tu ze mną pół roku, wzięła wolne w pracy. To był najcudowniejszy czas, jaki mogłam mieć. Jestem za to mojej mamie bardzo wdzięczna, bo te początki są najtrudniejsze dla kobiety, która urodziła pierwsze dziecko. Gdy moja mama pomagała mi z córką, ja pomagałam teściowi przy robieniu eventów. Gosposi ani niani nigdy nie miałam i nie chciałam zatrudniać. To są często przypadkowe, obce osoby, nie znam ich nawyków, nie wiem, jak wychowywałyby moje dziecko i jak by do niego mówiły. Nie chciałam, by moją gosposią była niania mówiąca po hiszpańsku, a takie panie tutaj najczęściej się zatrudnia do pomocy. Moje dziecko zna dwa języki, ja mówiłam do niego po polsku, a tata po angielsku. Myślę, że niania mówiąca po hiszpańsku to by mogło być za dużo jak na początkowe lata życia.

Co robi się z dzieckiem, gdy mama wraca do pracy? Żłobek, niania?

Nie jestem typowym przypadkiem, ponieważ nie wróciłam do pracy, ale wiem, jak to wygląda. Małe dzieci idą do żłobka (nursery), do którego można je zapisać, gdy mają sześć tygodni. Tam dziecko może chodzić do drugiego roku życia. Potem jest przedszkole (preschool), gdzie chodzą dzieci w wieku od dwóch do czterech lat. Następnie od pięciu lat jest zerówka, a potem szkoła. Dzieci już od pierwszych miesięcy są w tych instytucjach. Oczywiście są one płatne, ponieważ nie ma tutaj państwowych żłobków, a państwowa szkoła zaczyna się od pięciu lat. Dodam, że zajęcia trwają tam do godziny 12 i szczerze powiem, że nie wiem, jak te mamy sobie dają radę, żeby pogodzić pracę z wychowaniem dziecka, z odbiorem już o 12, z chorobami i wożeniem na dodatkowe zajęcia. Naprawdę jestem wdzięczna mojemu mężowi i rodzicom za to, że mogłam w tych pierwszych latach nie pracować.

Czy kalifornijskie mamy inaczej wychowują dzieci niż my?

Myślę, że mamy kalifornijskie są inne niż mamy polskie. My jesteśmy bardziej skupione na takiej poprawności wychowawczej, lubimy, jak nasze dziecko ma rytm, rutynę, zdrowo zje, musi być zupka i ciepły posiłek, nawet jak dworze jest gorąco, to czasami nawet czapeczka na uszka. Pilnujemy dzieci przy placach zabaw, żeby nie spadły, powiedziałabym, że jesteśmy może trochę nadopiekuńcze. Nie chcę też generalizować, mogę mówić o sobie i koleżankach, które tu akurat miałam, ale Amerykanki i Kalifornijki mają nieco bardziej wyluzowane podejście do jedzenia. Dzieci jedzą dużo przekąsek - paluszków serowych, chrupek, jedzą mrożone produkty, od małego karmi się je słoiczkami, rzadko kto tu gotuje. Nie znam żadnej Amerykanki, która gotuje samodzielnie jakieś zupy dla dzieci. Jeśli gotują, to coś takiego, co już jest w części przygotowane. Są też dziewczyny, które mają organiczne podejście i dbają o produkty dobrej jakości, ale nie są to raczej mamy, które stoją przy garach. Dzieci tu się puszcza tak na luzie - biegają, latają, wkładają brudne palce do buzi, dotykają poręczy, a potem jedzą. Ja chyba jestem troszkę bardziej z tych, co zwracają uwagę... Żeby nie powiedzieć "nadwrażliwych" (śmiech). Ale mamy też tutaj dużo Kalifornijek Meksykanek, a one mają zbliżone podejście do nas, jeśli chodzi o gotowanie i swoje potrawy. Ich dzieci zazwyczaj jedzą zdrowo, ale jeśli chodzi o puszczanie ich na wolność, to szaleją i biegają, i nie zwracają na nic uwagi. Ja zawsze jestem tą mamą, która stara się pilnować, żeby dziecku nie stała się krzywda, zwracam uwagę na bezpieczeństwo. Jestem edukatorem, więc wychowywanie dzieci, podejście do nich jest dla mnie priorytetem. Poza tym lubię dzieci, więc nigdy nie miałam problemu z tym, by spędzać czas ze swoim dzieckiem, zawsze byłam bardzo zaangażowana w wychowywanie córki. Miałyśmy swoje rytuały, spacery, parki, musiałam to dziecko wymęczyć i jednocześnie wymęczyłam też sama siebie, dlatego mam tylko jedna córkę (śmiech).

W której klasie teraz jest twoja córka?

Victoria jest teraz w pierwszej klasie liceum, czyli dziewiątej klasie high school.

 

Jak wygląda nauka w Kalifornijskich szkołach?

W Stanach są prywatne i państwowe szkoły. Prywatne potrafią być bardzo drogie. Najbardziej popularne są tzw. szkoły chrześcijańskie (Christan schools), choć zdarzają się też prywatne niereligijne szkoły. Poza tym są jeszcze szkoły katolickie, ale te zazwyczaj znajdują się w grupie tych chrześcijańskich, które są częściowo dofinansowane przez Kościół. Można otrzymać dopłatę na edukację w takiej placówce, ale trzeba wykazać swoje zarobki, podatki, wydatki. Często można się też dogadać ze szkołą.

W prywatnych szkołach jest wyższy poziom?

Często tak, ale nie zawsze, są też państwowe szkoły z wysokim poziomem. Prywatna szkoła ma jednak tę zaletę, że jest mniejsza, klasy są mniej liczne, jest większa kontrola, rzadko zdarzają się takie problemy jak w publicznych, jeśli chodzi o narkotyki czy bullying. Program nauczania w szkołach prywatnych różni się od programu w szkołach publicznych. Moim zdaniem nauka w szkole prywatnej to wspaniała szansa dla dziecka, ale wiem, że nie każdego na to stać. Gdy decyduje się na prywatną edukację, trzeba wziąć pod uwagę, że to wiele lat, przez które należy uiszczać opłaty. Zaletą szkoły państwowej jest z kolei szeroki wybór przedmiotów i zajęć dodatkowych, wspaniałe i pełne widowisk eventy sportowe, orkiestra szkolna, cheerleaderki, prom, czyli wielka gala i bal licealny, oraz wiele innych rzeczy, których w mniejszych szkołach prywatnych brakuje.

Jaki jest koszt kształcenia w prywatnej placówce?

Ceny szkół są różne - zaczynają się od 500 dolarów za miesiąc do 3000 dolarów za miesiąc, w zależności od tego, o którym mieście mówimy. Poziom nauczania w takich szkołach ciężko jest porównać do poziomu w Polsce, bo w Polsce jest naprawdę bardzo wysoki poziom, ale też jest duży nacisk, by materiał przerobić, a nie żeby dzieci nauczyć. Tutaj dominuje przekonanie, że najważniejsze jest, by dzieci się czegoś nauczyły. Dużo jest zajęć w formie doświadczeń - dzieci coś same na sobie testują, sprawdzają, dotykają, odczuwają na własnej skórze. Nauka nie jest tylko wykładaną teorią, ten system bardzo mi się podoba, jest bardzo przyjazny. Dużą uwagę zwracają też na naukę pisania, której już chyba nie ma we wszystkich szkołach, w Polsce przynajmniej. Jak ja chodziłam do szkoły, to uczyliśmy się pisanych i drukowanych liter, a tutaj jest przedmiot, na którym dzieci uczą się kaligrafii i mają dzięki temu piękny charakter pisma. Mnie się to bardzo podoba, bo mam na tym punkcie prawdziwego hopla. No i te zadania i projekty, które wykorzystują naklejanie, wizualizację - widzę, że dzięki temu dzieci potrafią się szybciej nauczyć, i to w bardziej przyjazny sposób. Sama jestem edukatorem i stawiam na taką edukację, żeby dzieci się nauczyły rzeczy praktycznych ponad teoretyczne, bo teorii się w życiu jeszcze zdążą nauczyć.

Kalifornia to prorodzinny stan?

To jest dość trudne pytanie. Pod kątem dzieci wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane, ale już nie pod kątem młodych mam, które borykają się z problemem powrotu do pracy. Nie ma tu urlopu wychowawczego ani żadnych finansowych dotacji. Jeśli chodzi o samo wychowywanie dzieci, to tutaj jest wszystko, ale wiele rzeczy jest komercyjnych. Można zapłacić i wtedy świetnie spędzić czas.

Czy Kalifornia jest bezpieczna? Przydarzyła ci się kiedyś jakaś przykra sytuacja?

Nigdy nie przydarzyło mi się nic niebezpiecznego. Tutaj, gdzie mieszkamy, czyli w dolinie Coachella, jest dość bezpiecznie. Wiadomo, że nie chodzi się po nocy po odległych zaułkach, bo takie miejsca są wszędzie na całym świecie, nawet w ekskluzywnych dzielnicach, takich miejsc po prostu trzeba unikać. Zdarzają się bezdomni, którzy stoją na ulicy i żebrzą, ale raczej nikomu nie robią krzywdy i nie są agresywni. Nigdy nie było takiej sytuacji, że się bałam, że musiałam uciekać, że się czymś stresowałam i mam nadzieję, że tak zostanie.

Życie w Kalifornii jest drogie?

Tak, niestety. Nowy Jork i Kalifornia to dwa najdroższe stany. Mamy najwyższe w kraju podatki od dochodów, a podatek od sprzedaży, czyli sales tax, jest w czołówce najwyższych w całym kraju. Przez to wszystko wydaje się droższe - jedzenie, zakupy. Do tego inflacja tak skoczyła, że jest bardzo drogo.

Za co najbardziej kochasz ten kraj?

Za wiele rzeczy. Za różnorodność - mamy tu niemal każdy klimat, jaki lubimy. Godzina drogi i jesteśmy w górach, możemy jeździć na nartach, mamy baseny z ciepłą wodą, 360 dni w roku słonecznych. Lato jest potwornie upalne, więc trzeba się chłodzić w basenach albo wyjechać nad ocean czy w góry. Mamy łagodne zimy, w krótkich rękawkach i z ciepłymi wieczorami. Poza tym słońce daje pozytywną energię, chęć do życia. Odpowiada mi mentalność Kalifornijczyków, którzy są wyluzowani, nie są spięci czy zestresowani. Mimo że Amerykanie dużo pracują, to zawsze znajdują czas na relaks, na rodzinę, na wieczorne barbecue z przyjaciółmi. Ludzie tutaj są też bardzo wierzący i w takim duchu wychowują swoje dzieci. Mnie to wszystko bardzo pasuje, dlatego nie rozważam przeprowadzki do innej części świata, choć zawsze z przyjemnością przyjeżdżam do Polski.

 
Więcej o: