Polskie dziewczynki cechuje najgorszy obraz własnego ciała wśród badanych rówieśniczek z 43 innych krajów - alarmuje międzynarodowa sieć badawcza HBSC. Postrzegają siebie jako za grube lub trochę za grube. Jednak, jak zauważa dr hab. Radoszewska, różnice pomiędzy krajami na podium rankingu są niewielkie. Tuż obok nas stoją Niemcy, Szkocja i Norwegia. "To są różnice na poziomie procenta. Nie ma jednej, dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ten wskaźnik u nas jest największy, kraje, które mają nieco niższe wyniki są zupełnie inne niż my. Ta różnica może także zanikać wskutek globalizacji” - podkreśla.
Choć nie mam pewności, że w innych krajach jest inaczej, myślę, że w Polsce, w niektórych rodzinach jest duża presja na sukces i na perfekcyjne realizowanie różnych zadań: “jak chodzisz do szkoły, to masz być świetna”, “lepiej w życiu być ładną dziewczynką niż brzydką dziewczynką”. Ten model, który ma być przez dzieci realizowany od początku, to model szczupłej, atrakcyjnej osoby. Historyczna Barbie święci triumfy we wszystkich pokoleniach. O ile początek tworzenia tożsamości macierzyńskiej ma miejsce w zabawie lalką bobasem, o tyle patrzenie na siebie jako na kobietę wiążę się z atrakcyjnością Barbie
- zauważa dr hab. Radoszewska i dodaje, że dziecko łatwo identyfikuje się z wartościami, zachowaniami, słowami, które płyną od matki.
Pamiętam jedną pacjentkę, która w ośrodku bawiła się w mamę i gotowała coś dla swoich dzieci. Kiedy zapytałam ją, co ta mama będzie jadła, odpowiedziała: “Nie, nie. Mama jest na diecie. Mama nie je”. Dieta jest dla tej dziewczynki ważną częścią mamy, z którą może się identyfikować, która świadczy o jej kobiecości. Można powiedzieć, że dieta jest elementem kształtowania siebie, swojej tożsamości płciowej
- opowiada. Wyjaśnia, że gdy matka ma poczucie, że dzięki diecie zyskuje coś ważnego dla siebie: czy to w pracy czy relacji, to presja, którą nakłada na siebie, może odbijać się na dziecku.
Byłam w szóstej klasie i nigdy nie miałam problemów z nadwagą. Od roku nie jadłam mięsa. Któregoś dnia mama powiedziała, że zrobił mi się duży brzuszek. Wyeliminowałam ze swojej diety słodycze, słodkie napoje i smażone jedzenie. Rodzice byli zachwyceni. Powtarzali, że moja samodyscyplina przyniesie efekty też w moich wynikach w szkole, że nauczy mnie ciężkiej pracy.
W gimnazjum byłam już wrakiem. Nerwica, obsesja kontrolowania wszystkiego: kalorii, ćwiczeń, stopni w szkole, nawet relacji z ludźmi. W ostatniej klasie ważyłam 42 kg. Poszłam na siłownię, jak każdego dnia przed lekcjami. Kończyłam piąty kilometr i zrobiło mi się słabo. Cyferblat zawirował przed oczami. Straciłam przytomność. Obudziłam się w szpitalu. Dwa miesiące podłączona pod monitor pracy serca i z sondą do żołądka. Kopałam, krzyczałam dzień w dzień. Widziałam, jak tyję i nie mogłam nic z tym zrobić. Odebrali mi kontrolę.
Lekarze mówili rodzicom, że potrzebuję pobytu w szpitalu psychiatrycznym, że mam anoreksję. Udało mi się ich przekonać, że to niepotrzebne. W końcu zbliżały się egzaminy gimnazjalne, musiałam chodzić do szkoły. Bezsilność. Napady objadania się. Wymioty. Waga stała w miejscu, ja się rozpadałam.
Do liceum trafiłam jako laureatka dwóch olimpiad. Rodzice byli w skowronkach. Waga nadal stała w miejscu. Oceny pogarszały się. Traciłam kontakt z rzeczywistością. Słyszałam głosy, mówiące mi, że jestem nic niewarta. Gruba. Mówiły mi, że mam się zabić. Patrzyłam w lustro i wszędzie widziałam obwisający tłuszcz. Myślałam o tym, że są chudsze dziewczyny. Że muszę je przegonić. Kiedy widziałam na ulicy dziewczynę szczuplejszą ode mnie, wpadałam w histerię.
Byłam opryskliwa. Izolowałam się. Nie wychodziłam z domu, bo na mieście czyhały na mnie zagrożenia: restauracje i bary. Nie wychodziłam do kina, bo musiałabym patrzeć na popcorn, chipsy i słodkie napoje.
Na jednej z lekcji nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie, gdzie jestem i jak się nazywam. Zadzwonili po mamę. Odwiozła mnie do szpitala psychiatrycznego. Diagnoza: pacjent z objawami psychotycznymi. Nie było mowy o zaburzeniach odżywiania. Mogłam kontrolować swoją dietę. Jadłam tylko zupki w proszku i kisiel. Schudłam 20 kilogramów. Diagnoza: zaburzenia konwersyjne.
Dopiero w prywatnym ośrodku terapii uświadomiłam sobie, jak ogromną krzywdę wyrządziła mi choroba. Mama nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak wpłyną na mnie jej słowa. Chciała po prostu dbać o moje zdrowie. Tak samo było z tatą. Od dziecka zabraniał mi brać dokładek czy cukierków, bo "kobieta musi znać umiar". Uważał, że dba o moje maniery.
Uwaga od osoby z bliskiego otoczenia jest jednym z czynników przyczyniających się do powstania zaburzeń odżywiania, które wymienia prof. Joanna Radoszewska. Jak podkreśla, często dotyczy dziewczynek wchodzących w wiek dojrzewania. Według badań HBSC to właśnie one najczęściej mają zaburzony obraz postrzegania własnego ciała. Za zbyt grube uważa się 39 proc. 11-latek, 49 proc. 13-latek i 52 proc.15-latek.
Silny przekaz od rodzica nie wystarczy, żeby wywołać zaburzenia odżywiania. Jeśli matka powie: nie jedz, bo będziesz gruba, to dziecko czuje, że robi coś niewłaściwego. Problemy nasilają się, kiedy ograniczenie jedzenia dziecku pozostaje w związku z problemami w rodzinie. Rodzice mogą nie radzić sobie z emocjami i wykorzystywać jedzenie jako sposób komunikacji emocji. W tradycyjnym polskim domu słyszeliśmy “jak nie zjesz do końca, to mamusi będzie przykro”. A teraz to się zmienia na “możesz jeść tylko marchewkę z jabłkiem” czy cokolwiek innego, co mama uważa, że jest zdrowe i nie powoduje tycia. Jeżeli dziecko nie ma przestrzeni do autonomii, to ograniczanie jedzenia jest jednym z ograniczeń nakładanych na dziecko
- zaznacza ekspertka.
Moje problemy trwały między czwartym a dwunastym rokiem życia. Traktowano mnie jako za chude dziecko, a taka była moja natura. Odkąd pamiętam, rodzice wciskali we mnie jedzenie siłą. Szantażowali mnie: "jak nie zjesz, dostaniesz karę", "nie odejdziesz od stołu, będę siedzieć z tobą tak długo, aż zjesz". Wzbudzali we mnie poczucie winy: "babcia zrobiła takie dobre mięsko, a ty nie jesz", "cały dzień gotowania, a ty znów wybrzydzasz", "inne dzieci, suchych skórek od chleba nie mają, a ty grymasisz".
Czasem grozili i straszyli: "zobaczysz, kiedyś moja cierpliwość się skończy i nie dostaniesz jedzenia przez tydzień", "jak nie zjesz, przyjdzie potwór i cię zabierze". Niezależnie, co robili, było tylko gorzej. Jedzenie kojarzyło mi się z ciągłymi wyrzutami, szantażem i karami. Później nastąpiło wyrzucanie bułek do worków ze starym pieczywem albo za lodówkę, wychodzenie do łazienki z pełną buzią i podrzucanie jedzenia psu.
Rodzice to odkryli. "Przez ciebie, jestem cały czas nerwowa", "To twoja wina, że komuś jest przykro", "Mam nadzieję, że dobrze się czujesz z marnowaniem czyjejś pracy". Porad szukali u krewnych. Ci mówili im, że mają mnie głodzić to przejdzie. Albo że czas wyjąć pas i nauczyć mnie dyscypliny. W okresie dorastania pojawiły się kolejne teksty. "Chłop nie pies, na kości nie poleci". Mówili, że jak nie będę jeść, nie urosną mi cycki i nie znajdę chłopa, bo chłop lubi krągłości.
Kiedy zerwał ze mną chłopiec, zaczęła się anoreksja i epizody bulimiczne. To było w liceum. Na cały dzień wystarczało mi jabłko i serek wiejski. Nikt mnie już nie pilnował. Mama większość dnia była w pracy, ojciec miał to wszystko w dupie. W końcu wysłali mnie do psychologa. Nie z powodu wagi, a z powodu prześladowań w szkole, które też raczej nie były z tym powiązane. Nikogo nie obchodziło, co jem i czy jem. Chociaż znów staram się prawidłowo odżywiać, to do tej pory, gdy patrzę w lustro, czuję niechęć i odrzucenie. Dlatego rzadko kiedy to robię.
Prof. Radoszewska podkreśla, że cokolwiek rodzic chciałby przekazać dziecku o jego sposobie odżywiania, nie powinno być to mówione z silnymi emocjami. Wypowiedzi powinny zawierać informację. Nie mogą np. pełnić funkcji ukarania dziecka. Jak zaznacza: jedzenie to jedzenie. To nie jest sposób ekspresji emocji ani rozgrywania konfliktu.
Jedzenie to jest coś takiego, co wiąże się z relacją matka - dziecko. Dzięki tej relacji, dziecko doświadcza siebie, nabywa zdolności odróżniania stanu głodu od sytości, doznań płynących z ciała od przeżyć emocjonalnych. Powstaje pytanie, co takiego dzieje się w relacji matka dziecko, że to dziecko odmawia jedzenia albo je go za dużo. A jak patrzymy na relację dziecko - matka to patrzymy też na relację matki z jej matką. Z badań i doświadczeń klinicznych wynika, że problemy z jedzeniem - odmowa i objadanie, są dziedziczone po kądzieli. Jeżeli matka mówi do swojej córki: “No zobacz, ty tego swojego dziecka to w ogóle nie potrafisz karmić” to może to stanowić komunikat o braku kompetencji, umożliwiający wyrażenie trudnych emocji np. złości. W relacji między matką a jej dorosłą córką jest zablokowana emocjonalna wymiana, emocje są komunikowane na poziomie zachowań - mama dba o dziecko, żeby się zdrowo odżywiało, a babcia piecze szarlotki i dokarmia. Można to rozumieć jako przejaw konfliktu, element rozgrywki między matką a córką, przejaw trudności w porozumiewaniu się,w relacji między nimi
- opowiada ekspertka.
Zaburzenia odżywiania u dzieci dotyczą zarówno dziewczynek, jak i chłopców. Jak zauważa prof. Radoszewska, chociaż nie jest w stanie określić, czy na przestrzeni lat zmniejszyła się skala problemu, na pewno zwiększyła się świadomość ich dotycząca. Najmłodsza pacjentka, jaka do niej trafiła miała 9 miesięcy.
Problemy psychiczne rodziców, trudności emocjonalne będące skutkiem relacji między nimi oraz z ich rodzicami, mogą rzutować na powstawanie i utrzymywanie się zaburzeń odżywiania. Niestety wciąż jest duża grupa pacjentów, która nie otrzymuje żadnej formy pomocy psychologicznej
- mówi.