Totalne zaskoczenie – tak Marta opisuje swoją reakcję na wynik tekstu ciążowego. Wynik pozytywny.
– Miałam dwóch dorastających synów, nie planowałam w wieku 42 lat znów zostać mamą. Wiem, skąd się biorą dzieci, ale nie ukrywam, to była niespodzianka – śmieje się.
8 miesięcy później do ich rodziny – obok 12–letniego Franka i 10–letniego Julka – dołączyła Maja. Owoc miłości i namiętności.
Ewa, mama 12–letniego dziś Ignacego, też nie myślała o kolejnym dziecku.
– Wyszłam za mąż po raz drugi, ale nie nastawialiśmy się na powiększenie rodziny. Zdaliśmy się na los. I tak 9 miesięcy temu na świecie pojawił się Jaś – mówi Ewa.
Wiola była przekonana, że jej syn będzie jedynakiem. Najpierw po tym, jak przeszła depresję poporodową, długo odkładała decyzję o drugiej ciąży. Potem rozpadło się jej małżeństwo. Nowy związek i ciąża pojawiły się w najmniej oczekiwanym momencie.
Dziś jest mamą 12–letniego Franka i 2,5–letniej Matyldy.
Dojrzałe macierzyństwo
– Przed narodzinami Matyldy spodziewałam się najgorszego – opowiada Wiola. W pamięci miała małego Franka, który ciągle płakał, miał kolki, mało spał i którego trudno było nakarmić piersią. – Wydawało mi się, że to wszystko moja wina. Zadręczałam się tym. Do tego w chwilach napięcia kłóciliśmy się z mężem. To był koszmar. Z Matyldą też nastawiła się na wyzwania. Ale córka ją zaskoczyła:
– Była pogodna, spokojna. Nie miała kłopotów ze zdrowiem, ładnie jadła, zasypiała na luzie – podsumowuje Wiola. Ku własnemu zdziwieniu Wiola czuła się też znacznie lepiej niż po urodzeniu Franku.
– Choć miałam 38 lat, szybko wróciłam do figury sprzed ciąży – mówi. Psychicznie też dobrze odnalazła się w nowej sytuacji. Nie było w niej już dawnego stresu i frustracji.
– Myślę, że ma to związek z tym, że rodząc Matyldę, zdążyłam się już odnaleźć w roli kobiety. Poczuć się dobrze ze sobą. 9 lat wcześniej co prawda wydawało mi się, że jestem gotowa zostać mamą, ale rzeczywistość mnie przerosła. Chyba byłam wtedy bardziej dziewczynką niż kobietą.
Marta długo utrzymywała ciążę w tajemnicy. Nosiła luźne ubrania, szale. Kiedy brzuch zrobił się trudny do ukrycia, zrezygnowała z życia towarzyskiego, a spotkania służbowe zamieniła na rozmowy telefoniczne. Prowadzi własne wydawnictwo, więc mogła sobie na to pozwolić.
– Ukrywałam się, bo nie chciałam zapeszać. Bałam się kłopotów zdrowotnych – tłumaczy. – Chyba chciałam też uniknąć reakcji otoczenia na widok siwej baby w ciąży – dodaje z uśmiechem. Bo Marta kilka lat temu za namową męża zrezygnowała z farbowania włosów. W efekcie, jak mówi jej syn Julek, wygląda jak brzoza, czy też, jak sama to określa, „pieprz i sól”.
Poród po latach
Kiedy koleżanki dowiedziały się o ciąży Ewy, przekonywały ją, że koniecznie musi iść na badania prenatalne.
– Na początku byłam za – opowiada. – Ale w pewnym momencie wsłuchałam się w siebie i doszłam do wniosku, że nie chcę. Bo po pierwsze, badania nie dają całkowitej pewności, a po drugie, i tak nie da się zbadać ryzyka wystąpienia wszystkich chorób.
Zdecydowała się tylko na test Pappa. Odetchnęła, kiedy wyszedł dobrze, podobnie jak badanie przezierności karku w 12. tygodniu ciąży.
Marta też nie zdecydowała się na badania prenatalne. Miała skierowanie, ale nie skorzystała z niego. Była pod opieką dobrego lekarza, regularnie chodziła na USG, miała dobre wyniki. Stwierdziła, że to jej wystarczy. A poród?
– Bałam się porodu, i to jak! – przyznaje Marta. Fakt, że rodziła już wcześniej dwa razy, nie pomagał jej. Przeciwnie, złe doświadczenia wzmagały stres. Pierwszy poród był wyjątkowo trudny, w dodatku na sali wieloosobowej. Drugi, po źle podanym jej znieczuleniu, zakończył się utratą przytomności. Wbrew czarnym scenariuszom z Mają poszło dobrze. Szybko i sprawnie. Bolało, a jakże. Ale, co dla Marty ważne, przeżyła poród intymnie i świadomie.
– A po wszystkim wróciłam na salę poporodową na własnych nogach.
Niemowlęce wymagania
Nie tylko trzeci poród, ale i połóg Marta zniosła znacznie lepiej niż dwa wcześniejsze. Co nie znaczy, że nie doświadczyła trudów opieki nad niemowlęciem.
– Są takie momenty, kiedy ledwo wstaję z łóżka, bo wszystko mnie boli ze zmęczenia i niewyspania. Mój wiek ma tu pewnie znaczenie – przyznaje. Marta i jej mąż myślą czasem z niepokojem o przyszłości.
– Patrząc na ruchliwe roczniaki czy ciekawskie dwulatki, zastanawiamy się, czy starczy nam energii, żeby dotrzymywać kroku Mai. Ale w codziennym życiu te lęki się rozpływają.
Dla Ewy najtrudniejsze były pierwsze cztery miesiące z młodszym synkiem.
– Zdążyłam zapomnieć, jak okropnie jest nie spać w nocy! – mówi. Ale jak tylko przypomniała sobie, że ma się niczego nie spodziewać, bo niemowlę jest nieprzewidywalne, poczuła się lepiej. Poza tym wkrótce okazało się, że Jaś potrafi sam zasypiać. Nakarmiony zamyka oczy i odpływa.
– A Ignacego przez trzy lata całymi godzinami trzymałam za rączkę podczas zasypiania – wspomina Ewa.
Nic na siłę
Informacja o tym, że Franek zostanie starszym bratem, przypadła na kiepski moment w życiu chłopca. Nie dość, że jego rodzice właśnie się rozstali, to jeszcze w domu szykowała się kolejna rewolucja. Nic dziwnego, że długo nie przyjmował do wiadomości tego, że mama jest w ciąży, a potem pojawienia się Matyldy na świecie.
– Franek udawał, że jej nie widzi. Mówił o niej „to dziecko" – wspomina Wiola.Mama nie nakłaniała go do tego, żeby zajmował się siostrą czy przytulał ją. Czekała, aż Franek sam się przełamie. Stało się to, kiedy Matylda nauczyła się mówić, a zrobiła to wyjątkowo szybko. Wołała brata „Nianio", a ten zaczął stopniowo coraz bliżej do niej podchodzić, dotykać, wreszcie bawić się z nią.
– Od tamtej pory ich więź jest coraz silniejsza – opowiada Wiola. I choć nie tak łatwo znaleźć zabawę odpowiednią dla 12–latka i 3–latki, udaje im się to. Razem ganiają z psem, szaleją na małym rowerku Matyldy – Franek za kierownicą, a Matylda z tyłu
na platformie, albo włączają zraszacz i biegają mokrzy po trawie.
– Dzięki Matyldzie Franek ma okazję wrócić do beztroskiego dzieciństwa – mówi Wiola. – Bo jego życie tak się ułożyło, że przez nasz rozwód musiał szybko wydorośleć. Teraz to nadrabia. Wiola od początku dbała o to, żeby Franek nie czuł się przymuszony do opieki nad siostrą. Na przykład nie zostawia Matyldy pod jego opieką, żeby pójść do sklepu.
– Nie dlatego, że mu nie ufam. Po prostu nie chcę go obciążać. Nie wymagam też od Franka, żeby jej ustępował – dodaje Wiola. Matylda jest nauczona szanowania przestrzeni brata – nie wchodzi do jego pokoju pod nieobecność Franka, nie bierze jego zabawek bez pytania. Co zresztą działa w dwie strony – mała odkryła, że i ona może nie pozwolić bratu bawić się swoimi klockami.
Kiedy Wiola wspomina zachowania Franka sprzed kilku lat, cieszy się każdą dobrą chwilą. Na przykład tym, że syn, kiedy wraca ze szkoły, pyta, gdzie jest Matylda. Albo gdy widzi reklamę zabawki w telewizji, stwierdza, że spodobałaby się jego siostrze.
Ewa w ciąży z Jaśkiem była pełna obaw o reakcję Ignacego na pojawienie się brata. Najbardziej bała się zazdrości. Początek rzeczywiście był trudny. Karmiła małego synka piersią i ciężko jej było nawet fizycznie się od niego oderwać, żeby zająć się Ignacym. Ale gdy tylko było to możliwe, brała Ignacego i wychodzili do sklepu. Choćby na chwilę, ale razem. Z czasem mogli wybrać się na większe zakupy albo do kina. Ale były i takie momenty, kiedy Ewa mówiła: „Nie mam siły". I tak kilka dni pod rząd.
– Na pewno Ignacemu było czasem smutno – Ewa nie ma wątpliwości. Teraz, kiedy Jaś ma 9 miesięcy i jego dzień jest bardziej uregulowany, znacznie łatwiej o czas ze starszym synem.
– Janek idzie spać ok. 20, a resztę wieczoru mam dla Ignacego. Możemy pograć w planszówkę albo na komputerze, pogadać albo po prostu pobyć razem. A jeśli Ignacy chce coś porobić sam, to też OK. Ważne, by wiedział, że jestem dla niego – mówi Ewa.
Ewa, podobnie jak Wiola, nie naciska na Ignacego, że musi się zająć bratem. Cieszy się, gdy starszy syn z własnej inicjatywy podniesie młodszego, poda mu zabawkę. Ostatnio zaniemówiła, gdy Ignacy spontanicznie stwierdził: „Nie wiedziałem, że małe dzieci są takie słodkie!”.
Pytam Martę, Ewę i Wiolę o różnice między ich macierzyństwem dziś i 10 lat temu. Ich odpowiedzi są zaskakująco podobne.
– Bardziej niż kiedyś ufam sobie – odpowiada Marta. – Przykład? Jedzenie. Kiedyś wprowadzałam produkty zgodnie z kalendarzem. I frustrowałam się, gdy moje dzieci ich nie chciały jeść. Siedziałam i wpychałam im łyżeczką tę dynię czy marchew, a gdy one pluły, czułam, że ponoszę porażkę. A teraz? Nie napinam się. Jeśli Maja nie będzie chciała jabłka, może polubi gruszkę.
– Działam bardziej instynktownie – mówi Wiola. – Myślę, że jestem spokojniejszą, uważniejszą matką niż kiedyś. Słucham Matyldy, obserwuję ją i dzięki temu łatwiej mi zrozumieć, o co jej chodzi. Matylda bardzo długo spała z nami w łóżku, chociaż miała swój pokój. Do dziś ma takie noce, kiedy ląduje w mojej sypialni. Franek zresztą też. Dużo ją nosiłam i przytulałam, nie martwiąc się, że się przyzwyczai. Jedzenia nie podawałam według podręcznika. Ba! Ani razu nie zajrzałam do żadnej książki. A kiedy Franek był mały, porównywałam go do innych dzieci, sprawdzałam, co już umie. Czytałam podręczniki (także swoje ze studiów, bo jestem fizjoterapeutką) i sprawdzałam, czy przypadkiem nie ma oznak zaburzeń neurologicznych.
– Mam więcej luzu – stwierdza Ewa. – O zdrowie Jasia martwię się tak samo, jak kiedyś o zdrowie Ignacego. Ale jedzenie, spanie, schemat dnia, podróże już mnie nie stresują. Przy Ignacym wszystko kręciło się wokół dziecka. Jaś wpisuje się w nasze życie. I, o dziwo, nie ma z tym problemu. Może młodszy syn lepiej komunikuje swoje potrzeby? A może ja umiem je lepiej odczytać?
Marta i Wiola zwracają uwagę na jeszcze jedną rzecz:
– Przy Franku wydawało mi się, że strasznie dużo rzeczy MUSZĘ mieć. Ubranka, wózki, butelki, wystroje pokoików, zabawki... Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na rzeczy, po które nawet nie sięgnęliśmy. Matylda ma znacznie mniej. W pierwszych miesiącach życia z ubranek i sprzętów nie kupiłam jej niczego. Za wyjątkiem jednej maskotki, której i tak nie polubiła. Wszystko inne dostała po dzieciach znajomych i od rodziny. Nie mam
ciśnienia, że jest jakiś standard, który muszę osiągnąć. I w ogóle unikam słowa „muszę".
– My też 10 lat temu mieliśmy masę zbędnych gadżetów dla dzieci – przyznaje Marta. – W ciąży z Mają poszłam do sklepu dziecięcego, ale zanim podeszłam do kasy, stwierdziłam, że nie potrzebuję 3/4 zawartości koszyka. I wypakowałam go. A większość potrzebnych rzeczy podarowali nam bliscy po swoich dzieciach. Wróciła do mnie nawet bluzka Julka, młodszego syna, która czeka, aż Majka podrośnie. Nie przywiązujemy się do markowych pieluch, testujemy różne ekonomiczne, a do smarowania ciała używamy zwykłej oliwki. Marta dodaje jednak, że w ciągu dekady sporo w ofercie sklepów dziecięcych zmieniło się na lepsze. Jest znacznie większy wybór. Pojawiło się mnóstwo pięknych książek, także kartonowych, dla najmłodszych dzieci. No i można znaleźć piękne, oryginalne ubranka polskich firm.
– A moim ulubionym nowym gadżetem są otulacze – dodaje.
Ewa jeszcze jedną rzecz przy Janku zrobiła inaczej niż przy Ignacym. Nie wróciła do pracy na etat, ale zmieniła zawód. Pracuje teraz jako trenerka, dzięki czemu sama decyduje o tym, czy i ile będzie pracowała. Poza tym zatrudniła nianię.
– Dzięki temu mam luz. Mogę popracować w ciągu dnia, a czasem pospać, jeśli mam za sobą ciężką noc. Mogę też wyjść z mężem wieczorem. Nam wszystkim to dobrze robi. Jestem wypoczęta i mam energię, żeby zajmować się synami – wyjaśnia Ewa.
Kiedy się prowadzi własną firmę, jak Marta, trudno odciąć się od maili i telefonów. Julek i Franek pojawili się na świecie, gdy mama akurat rozkręcała interes. W przerwach między przewijaniem czy usypianiem synków pędziła do komputera.
– Wydawało mi się, że muszę. Że świat się zawali, jak nie odpiszę komuś czy nie oddzwonię. I to natychmiast – opowiada. Od kiedy urodziła Maję, częściej odpuszcza. I nie czuje się jak kiedyś winna, że zaniedbuje firmę. A ludzie, z którymi współpracuje, reagują życzliwością, gdy mówi im szczerze: „Nie zrobiłam tego, bo mam malutką córeczkę”.
– Czas tak szybko płynie, dzieci zmieniają się w mgnieniu oka. Dziś dobrze to wiem. Dlatego wolę patrzeć na Maję, łapać chwile z nią, niż wydawać kolejną książkę – dodaje.
Franek miał 4 miesiące, gdy Wiola poszła do pracy. Z Matyldą została na macierzyńskim, a potem wychowawczym. Dopiero teraz, gdy córeczka ma 2,5 roku i właśnie zaczęła chodzić do przedszkola, wróciła do pracy. Ale nie na cały etat.
– Pojawienie się Matyldy całkiem przewartościowało mój świat – mówi Wiola. – Kiedyś nie mogłam usiedzieć w domu, teraz świetnie się w nim czuję. Cieszę się z czasu spędzonego z Matyldą, z tego, że ciągle jesteśmy razem. Że czekam z obiadem na Franka, kiedy wraca ze szkoły. Że idziemy we troje na spacer z psem. Doceniam to, co wokół siebie mam. A burza hormonów działa na mnie odmładzająco. Czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Polecam późne macierzyństwo!
To także może cię zainteresować: