Brytyjki częściej rodzą bez nacięcia

W Polsce blisko 80 procent kobiet ma podczas porodu nacinane krocze, w Wielkiej Brytanii zaledwie 14. Jak to możliwe?

Jaką organizację Pani reprezentuje?

Stowarzyszenie na Rzecz Poprawy Usług Położniczych (ang. skrót AIMS). Założyła ją w roku 1960 kobieta, która spędziła sześć niezapomnianych tygodni w szpitalu położniczym. Sposób, w jaki traktowano tam pacjentki, tak nią wstrząsnął, że opisała to w prasie. Zaczęła dostawać masę listów od innych kobiet i tak powstał pomysł organizacji. Z początku miała się ona zresztą nazywać stowarzyszeniem na rzecz zapobiegania okrucieństwu wobec kobiet w ciąży...

A jak to się stało, że Pani wstąpiła do AIMS?

Miałam bardzo złe doświadczenia z pierwszym porodem i dlatego drugie dziecko chciałam urodzić w domu, ale lekarze zaczęli mnie straszyć, że to może być bardzo niebezpieczne, że mogę umrzeć. Ten drugi poród był normalny, trwał 5 godzin, ale też nie uniknęłam nacięcia krocza. Pomyślałam: musimy coś z tym zrobić, nie możemy się godzić na takie traktowanie kobiet. I dołączyłam do Stowarzyszenia.

Kiedyś epizjotomię wykonywano w Wielkiej Brytanii u 90% rodzących, teraz tylko u 14 %... Podobno historia tego zabiegu sięga XIX wieku?

Ale z początku nie stosowano go na skalę masową. Upowszechnił go dopiero amerykański położnik De Lee w latach 20. zeszłego stulecia - uważał, że każdej rodzącej powinno się nacinać krocze. Brytyjscy lekarze nie byli do tego przekonani aż do lat 60. A w parę lat później wprowadzono zarządzenie, że położne mają prawo same nacinać krocze. I tak wahadło przechyliło się w drugą stronę - dawniej epizjotomię wykonywano tak rzadko, że z powodu jej zaniechania wtedy, gdy była konieczna, kobiety miały poważne problemy, teraz robi się je niemal wszystkim. A kiedy zaczęliśmy to kwestionować, personel medyczny nas zbywał gołosłownym zapewnieniem, że nacina się tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba. Więc zaczęłyśmy pytać: A kiedy jest? Skąd to wiecie? Jakie macie na to dowody?

I co? Mieli dowody?

Nie, ale ta presja sprawiła, że położnej Jennifer Sleep pozwolono przeprowadzić zakrojone na szeroką skalę badania. Prowadziła je w jednym szpitalu, ale objęła nimi 1000 kobiet, które zostały losowo podzielone na dwie grupy. W pierwszej nacinano krocze rutynowo, w drugiej tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia. No i okazało się, że nacięcie, które robi się "żeby uniknąć pęknięcia", często wcale przed nim nie chroni. Co gorsza, takie pęknięcie pomimo nacięcia bywa głębsze i bardziej rozlegle. Badania pokazały także, że kobiety po nacięciu dłużej cierpią i później podejmują współżycie po porodzie. Więc korzyści z tego zabiegu są nader wątpliwe.

Zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia porodów z nacięciem powinno być nie więcej niż 20%. Ale to przecież oznacza, że nawet co piąta kobieta może go potrzebować.

To prawda. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Jeżeli kładzie się kobietę na wznak i oczekuje, że ona wypchnie z siebie dziecko, to trudno się dziwić, że to się nie udaje! W ten sposób stwarza się problem - gdyby pozwalano kobietom na swobodne poruszanie się i rodzenie w pozycji np. na czworaka, mogłoby go nie być. Bo w tej pozycji kość ogonowa odgina się ku tyłowi i kanał rodny poszerza się o 2 cm! Dziecko łatwiej i szybciej pokonuje więc drogę na świat.

Czy to znaczy, że Brytyjkom wolno się swobodnie poruszać w drugim okresie porodu?

Jeszcze nie wszędzie, ale jest potężny ruch na rzecz takiej swobody - żeby kobieta mogła wstać z łóżka. Pozycja na wznak jest najgorsza z możliwych. Ale wciąż w wielu placówkach się jej wymaga.

A poród w wodzie? On też przecież ogranicza potrzebę nacinania?

Tak, i położnicy tego nie doceniają - uważają, że największą ulgę w bólu przynosi znieczulenie zewnątrzoponowe. Tymczasem ogromną zaletą porodu w wodzie jest, że jeśli się nie sprawdza, to kobieta może po prostu wyjść z basenu czy wanny. A jeśli nie sprawdza się znieczulenie, to robi się problem. Poza tym znieczulenie może mieć skutki uboczne.

Wróćmy do nacięcia. Kto ma decydować o tym, czy jest ono niezbędne? I co jeśli lekarz powie: "Proszę pani, ja naprawdę muszę to zrobić"?

Spytałabym go, dlaczego. I jeśli powie, że z dzieckiem coś się dzieje, to zapytałabym od jak dawna. Bo w fazie parcia w momencie, kiedy główka dociska krocza, tętno słabnie, ale po chwili wraca do normy. Kobieta może też na taki argument odpowiedzieć: "To pozwólcie mi rodzić na czworaka, nacinajcie dopiero wtedy, jeśli to nie pomoże". Oczywiście, jeśli kobieta słyszy od lekarza, że z dzieckiem dzieje się coś złego, to nie oponuje. Ale jeśli lekarz mówi: muszę panią naciąć, bo tak się u nas postępuje, to kobieta może powiedzieć: nie wyrażam zgody.

Jednak to wciąż lekarz lub położna, którzy widzą, co się dzieje, potrafią ocenić, czy zachodzi realna potrzeba nacięcia, czy nie, a nie sama kobieta...

Oczywiście czasem taka potrzeba istnieje, ale naprawdę rzadko. Świadczą o tym statystyki - w jednych placówkach robi się więcej nacięć, w innych mniej. Mam tu dane z roku 2001 z jednego szpitala: wśród pierworódek naciętych zostało 14%, wśród wieloródek 4% (w całej grupie 7,2%). W innym badaniu (z roku 2000): szpital miał wskaźnik 18%, a dom narodzin, prowadzony przez położne tylko 1,5%. Gwoli rzetelności dodajmy, że w tej pierwszej placówce obsługuje się przede wszystkim kobiety z większym ryzykiem. Ale to nie tłumaczy wszystkiego.

No właśnie. Szpitale jednak czemuś służą. Niejednej rodzącej i niejednemu dziecku uratowały życie.

Bez wątpienia - jeśli zdrowie kobiety lub dziecka jest zagrożone, szpital jest dla nich najlepszym miejscem do rodzenia. Ale jeśli nie ma żadnych zagrożeń, poród szpitalny może stwarzać problemy. Np. jeśli chodzi o nacięcie, to wiemy, że przyczynia się ono do depresji poporodowych i zespołów stresu pourazowego. Moim zdaniem wadą szpitala jest niedostatek personelu, który nie może zapewnić kobiecie właściwej opieki; panuje tam pośpiech, rodzącą się ponagla, poddaje procedurom, których ona sobie wcale nie życzy i ratuje z kłopotów, w które się ją wpędziło.

W Polsce wg danych Fundacji Rodzić po Ludzku blisko 80 procent porodów odbywa się z nacięciem. Jakie kolejne kroki należałoby podjąć, żeby zbliżyć się do zaleceń WHO?

Przede wszystkim pozyskać dane statystyczne i opublikować je w formie zrozumiałej dla kobiet. My to robimy od lat. Wydajemy broszury, z których kobiety dowiadują się, jakie mają prawa. Bo one boją się mówić: na to się godzę, a na to nie, nie dowierzają, że im wolno. Nasze publikacje kupują też położne. Mamy też stronę internetową i telefon zaufania. Dzięki tej kampanii informacyjnej kobiety przychodząc do szpitala maja odwagę pytać lekarza, co zamierza i mówić mu, czego sobie życzą. To daje im siłę. Im i położnym.

Czy położne w UK chronią krocze?

Różnie na to patrzono, aż zrobiono badania i okazało się, ze najlepiej zostawić sprawę własnemu biegowi. Jedna z najważniejszych rzeczy, to nauczyć położne, żeby przestały kazać rodzącym przeć. To trochę jak z żakietem - jeśli gwałtownie przepychamy rękę przez wąski rękaw, to łatwo go rozerwać. Ale jeśli robimy to ostrożnie, bez pośpiechu, to ręka wyjdzie, a materiał pozostanie nienaruszony. Do szału mnie doprowadza, kiedy słyszę to: "przyj, przyj". To właśnie prowadzi do uszkodzenia krocza. No i trzeba pozwolić kobietom rodzić na czworakach. Jeśli spełni się te dwa warunki, to z dużym prawdopodobieństwem uniknie się i nacięcia, i pęknięcia, bo tkanki będą miały szansę stopniowo się rozciągnąć.

Jakie mogą być konsekwencje niepotrzebnego nacięcia?

Ma niekorzystny wpływ na życie seksualne kobiety. Powoduje ból przez całe miesiące a nawet lata! Zwiększa ryzyko infekcji. Utrudnia karmienie piersią i hamuje laktację (no bo jak tu się zrelaksować i skupić na dziecku, kiedy tam na dole wszystko boli i nie sposób znaleźć sobie wygodnej pozycji). Opóźnia rozpoczęcie współżycia po porodzie... Nie wiem jak w Polsce, ale u nas bardzo dużo małżeństw się rozpada. Marzą mi się badania socjologiczne, które próbowałyby uchwycić związek pomiędzy tym smutnym zjawiskiem a złymi doświadczeniami porodowymi. Bo na podstawie rozmów z młodymi rodzicami uważam, że taki związek istnieje.

Beverley Beech jest wiceprezesem brytyjskiego Stowarzyszenia na Rzecz Poprawy Usług Położniczych (AIMS). Ma dwoje dzieci.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.