Minął już tydzień odkąd w klasach 1-3 obowiązuje brak prac domowych. Chodzi o nowelizację ustawy o systemie oświaty, zgodnie z którą uczniowie nauczania początkowego nie muszą odrabiać w domu prac pisemnych i praktyczno-technicznych. Nie dotyczy to jedynie ćwiczeń usprawniających motorykę małą (np. pisanie liter, rysowanie szlaczków, wycinanie).
Chociaż większość uczniów jest zadowolona z takiej zmiany, budzi ona skrajne emocje w rodzicach i nauczycielach. Pod jednym z artykułów udostępnionych na stronie facebookowej edziecko.pl nawiązała się w tej kwestii. Odezwali się również pracownicy z oświaty. Jedna z nauczycielek przyznała, że rodzicom tak zależało na wysokich ocenach, iż wielu z nich rozwiązywało zadania za dzieci. "Prawie wszystkie prace robione były przez rodziców, którzy nieudolnie starali się naśladować pismo swojej pociechy. Co mi to dawało? Nic. Co dawało dzieciom? Naukę od rodzica, że opłaca się oszukiwać. Już od dawna nie zadaję, a jeśli już, to dla chętnych i nie z ćwiczeń, a np. zadania praktyczne, lub przygotowanie i opowiedzenie własnymi słowami, zrobienie prezentacji na jakiś temat. Ćwiczę pisanie z dziećmi w szkole, ale nie tylko na papierze, a np. na tacy z mąką, z ziarnami, kredą po chodniku, rysujemy litery, ozdabiamy je i utrwalamy pisownię. Dużo czytam dzieciom, dzieci same również z chęcią garną się do czytania, do pisania, do liczenia, bo nawet, jeśli popełniają błędy, nie są wyśmiewane, chcą podejmować zadania w szkole", "A czy w tym wszystkim to nie chodzi bardziej o to by prace domowe nie były sposobem na zdobywanie ocen? Przecież wiele zadań odrabiali rodzice, tylko po to, by dziecko nie złapało złej oceny. Przecież nauczyciel wciąż może dać zadanie, napisać rodzicom, nad czym należy pracować. Tylko nie może za to dać oceny. Takiej za odrobienie lub nie pracy domowej. Czy naprawdę dziecko musi mieć zapisane 2 kartki zadań, by po szkole ćwiczyć liczenie, czy pisanie? Często te zadane zadania były idiotyczne. Pamiętam, jak zadano pięć kolorowanek z religii. Koleżanka po pracy siedziała z dzieckiem, bo musi je zrobić. Co to zadanie wniosło do wiedzy ucznia? Ważne, by dyskusja dotyczyła jakości nauczania, a nie ilości zadań domowych" - czytamy w komentarzach.
Niektórzy zwrócili jednak uwagę na fakt, że koniec prac domowych nie jest równoznaczny z końcem nauki. Uczniowie wciąż muczą przygotowywać się do sprawdzianów i kartkówek, a co za tym idzie, spędzać w domu czas na wykonywaniu zadań i powtarzaniu materiału. "Do tego przepisu trzeba podejść elastycznie. Dzieci bez prac domowych muszą i tak uczyć się w domu. Podczas zajęć można wygospodarować jakieś 15 min, żeby dzieci coś poćwiczyły, nie nazywając tego pracą domową. Jeśli czasami będą musiały coś zrobić w domu, a my dokładnie im to wytłumaczymy, to świat się nie zawali", "To jest dobry ruch, że tych zadań nie ma. Ci rodzice, którzy się wypowiadają, że dziecko przestanie się uczyć, chyba nie mają pojęcia o nauczaniu swojego dziecka. Syn jest w 7 klasie podstawówki i od początku roku miał tylko jeden tydzień bez sprawdzianów i kartkówek, ten pierwszy we wrześniu. W każdym pozostałym tygodniu 3 lub 4 sprawdziany i kartkówki. On już i tak prawie nie miał zadań domowych zadawanych przez nauczycieli, bo by nie miał już czasu na nic innego, a uczyć się musi niemal każdy dzień i nawet w weekend. Z matematyki i tak robi wszystkie zadania z książki, bo inaczej by się nie nauczył do sprawdzianów. Ja myślę, że dzieciom będzie lżej, bo więcej czasu będzie na naukę do testów sprawdzianów i na relaks" - argumentowali.