Sezon rekolekcji w pełni. Do świąt wielkanocnych został nieco ponad miesiąc. Dla osób wierzących to czas na duchowe przygotowanie do ważnego w Kościele katolickim wydarzenia. A dla nauczycieli? Szalony okres, w którym wszystko staje na głowie i z niczym nie można zdążyć. Cały plan pracy dezorganizują rekolekcyjne nauki odbywające się w kościele.
Po więcej ciekawych wiadomości zajrzyj na Gazeta.pl >>
W moich wspomnieniach rekolekcje jawią mi się jako czas beztroski, na który wszyscy czekali: plan B albo skrócone lekcje, wyjście poza szkołę, brak klasówek - słowem raj na uczniowskiej Ziemi. Jednak z perspektywy nauczycieli wygląda to diametralnie inaczej. Opowiedziała nam o tym nauczycielka z jednej z warszawskich podstawówek.
Nienawidzę rekolekcji. Powodów jest kilka, ale żaden nie ma podłoża religijnego czy ideologicznego. Chodzi o sprawy czysto organizacyjne. Rekolekcje z perspektywy życia szkoły to atomówka zrzucona na wypracowany sposób działania, plan pracy i schemat nauczania.
"W czasie rekolekcji co rusz widzę tylko biegającą po korytarzu dyrektorkę albo jej zastępczynię, które z obłędem w oku wpadają do klasy i zadają pytania w stylu: A gdzie jest Marysia? Jak to na rekolekcjach, przecież rodzice nie dali zgody. Buch! Trzaska drzwiami i wybiega przeszukiwać papiery".
Od tego, ilu uczniów weźmie udział w rekolekcjach, uzależniony jest cały plan lekcji, dlatego rodzice odpowiednio wcześniej muszą złożyć stosowne deklaracje. A jak to jest w praktyce, każdy się domyśla. Terminy terminami, a i tak zawsze znajdzie się spora grupa, która zapomni, nie doniesienie, zostawi u pani woźnej zamiast w sekretariacie itp. Im więcej uczniów w danej placówce, tym więcej takich przypadków. Niezależnie jednak od papierologii szkoła odpowiada za dzieci, które nie biorą udziału w rekolekcjach i zostały na terenie placówki. Odpowiedzialność za dzieci uczestniczące w naukach spada na katechetów.
Z frekwencją jest różnie. W starszych klasach mniej osób chodzi na rekolekcje niż w młodszych. Tak czy siak, trzeba zorganizować im opiekę. Na czas rekolekcji mam więc na przykład pod opieką uczniów z trzech klas. Czasem nie znam w ogóle tych dzieci. Nie będę im wyświetlać przecież "Pana Tadeusza". Co robią? Mówię im, niech siedzą i się uczą. Nie może być zbyt głośno, ale też nie wymagam, aby siedzieli jak na szpilkach. Mogą zająć się sobą (w granicach rozsądku oczywiście).
Nawet jeśli większość klasy została w szkole i czas rekolekcyjny spędza ze swoim nauczycielem, ten nie może prowadzić z nimi normalnej lekcji. Nie ma wyjątków. Dotyczy to też klas ósmych, które niedługo będą pisały egzamin ósmoklasisty. W młodszych klasach zostaje w szkole jedna, dwie osoby (a nie 15, jak w starszych). Wówczas taka osoba dołącza do klasy, która w tym czasie ma lekcje. Zwykle ma siedzieć w cicho ostatniej ławce i nie przeszkadzać.
Dyrekcja nauczycielowi w tym gorącym okresie może przydzielić jedną z dwóch ról. Albo siedzi w szkole i odpowiada za tych, co zostali, albo odprowadza dzieci do kościoła. W kaplicy opiekę sprawują katecheci, jednak jeśli przez tę godzinę nauczyciel też tam jest, nie może całkiem zignorować ewentualnego niewłaściwego zachowania. "Z jednej strony to nie moja broszka, co oni robią w kościele. Z drugiej strony, szkoła ma wychowywać, więc dziecko powinno wiedzieć, że w świątyni danego wyznania powinno się zachowywać z szacunkiem do miejsca" - mówi nam nasza rozmówczyni.
Dzieci i młodzież są tak naładowane emocjami, że trudno im usiedzieć w miejscu: włażą pod ławki, wkładają sobie kaptury na głowę, chowają plecaki, biją się, przeciskają się dołem z ostatniego rzędu ławek do pierwszego - jest cały repertuar "najlepszych żarcików".
Nauczycielowi nie wypada też wyciągnąć telefonu i oddać się ponabijaniu poziomów w "Candy crush". Musi dawać przykład dobrego zachowania, skoro sam tego wymaga. Najlepiej więc do kościoła w ogóle nie wchodzić, wtedy nie trzeba reagować na uczniowskie "prze pani, ale to wcale nie ja!".
Nauczyciele stoją pod kościołem i palą papierosy. Gorzej, jak się nie pali, wtedy nie bardzo jest co robić. Trudno znaleźć uzasadnienie, aby stać na zimnie, zresztą, ile człowiek może stać? Co gorsza, w ostatnich latach rzadko dopisuje wiosenna aura w sezonie rekolekcyjnym.
Po rekolekcjach trzeba uczniów znów odprowadzić do placówki.
Nie znam nauczycieli, którzy uwielbiają spacery z uczniami. Choć szkoła jest blisko kościoła, to przez te kilkaset metrów jeden drugiego a to wepchnie w krzaki, a to ktoś chce siku, ktoś zgubił czapkę, ktoś próbuje cichaczem urwać się do Żabki albo do domu. Niezależnie czy czwarta, czy ósma klasa, to są tylko dzieciaki. A dzieciaki wariują. Nie mam im tego oczywiście za złe, to ich święte prawo, co nie zmienia faktu, że te podróże trzy razy w tygodniu potrafią człowieka zmęczyć.
Od kilku lat w przestrzeni publicznej toczy się dyskusja o pozycji, jaką nauczanie religii zajmuje w polskiej edukacji. Rośnie grono przeciwników katechezy w środku planu lekcji, nie ma jednak żadnych formalnych rozwiązań, które zmieniłyby status quo.
Rekolekcje dezorganizują życie placówki. Zasadne wydaje się więc pytanie, czemu w takim razie nie mogą odbywać się po zajęciach? Zasady organizacji rekolekcji reguluje § 10 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach publicznych.
Uczniowie uczęszczający na naukę religii mają prawo do zwolnienia z zajęć szkolnych w celu odbycia trzydniowych rekolekcji wielkopostnych, jeżeli rekolekcje te stanowią praktykę danego kościoła lub innego związku wyznaniowego. W czasie trwania rekolekcji szkoła nie jest zwolniona z realizowania funkcji opiekuńczej i wychowawczej.
W praktyce terminy rekolekcji narzuca zwykle parafia. Często ma w swoim rejonie po kilka szkół i dla każdego rocznika musi znaleźć się miejsce w kościelnym terminarzu, stąd tak wiele problemów z dopasowaniem dogodnego dla każdego terminu.