Współczesne metody wychowawcze są zupełnie inne niż te, jakie stosowano jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Obecnie wiadomo, że dzieciaki potrzebują uwagi, empatii i zrozumienia. Odchodzi się od kar, które kiedyś były na porządku dziennym. I stosowali je nie tylko rodzice, ale też nauczyciele w przedszkolach i szkołach. Wiele osób przyznaje, że do dziś ma "traumatyczne wspomnienia".
Nasi czytelnicy podzielili się z nami swoimi historiami z czasów przedszkolnych. Ich opowieści mogą wywoływać zdziwienie i smutek zarazem.
Trzeba było wszystko zjadać. Nie znosiłam szczypiorku, a zawsze nim posypywali pomidora na kanapkach. Pani wychowawczyni radziła, żeby go odwrócić na drugą stronę i szczypiorku nie będzie widać, ale ja wiedziałam, że tam jest. Przeżywałam katusze przy stole. Potem przez wiele lat nie mogłam patrzeć na szczypiorek. Dopiero niedawno się do niego przekonałam
- opowiada Paulina. Jak przyznaje, sama jest bardzo wyczulona, jak słyszy, gdy ktokolwiek zmusza dzieci do jedzenia. Ma świadomość, jakie to "straszne przeżycie".
Podobne "jedzeniowe" wspomnienia ma Ewelina. - Pamiętam, jak kiedyś schowałam kotleta mielonego do kieszeni. Pani nie pozwalała wstać od stolika do czasu, kiedy się nie zjadło wszystkiego. Na początku chowaliśmy jedzenie pod ziemniaki, bo ich można było trochę zostawiać, ale w końcu pani się zorientowała. Pamiętam, jak mama była najpierw zła, a potem się śmiała, gdy znalazła tego kotleta chyba po tygodniu, dzisiaj wszystkim o tym opowiada - wspomina rozbawiona tą historią (po latach) Iza.
Gosia z kolei przyznaje, że jej przedszkole kojarzy się z "wiecznie mokrymi rękawami, bo nikt nie sprawdzał, jak dzieci myją ręce, tylko kazano to robić".
Nasz czytelnik Michał przyznaje, że nie wspomina zbyt dobrze przedszkola. - Jak widzę, jak moje dziecko idzie w podskokach i biegnie do cioć na przytulasa, to robi mi się ciepło na sercu. Ja chodziłem do przedszkola jak za karę - wspomina.
Najgorszym przeżyciem było tzw. kręcenie żaróweczek. Dzieci, gdy były niegrzeczne, musiały trzymać rączki w górach i udawać, że wkręcają żarówki.
Mam wrażenie, że robiliśmy to ciągle, długimi godzinami. Wiadomo, dziecku czas płynie inaczej. Pamiętam, jak kiedyś się rozpłakałem, że bardzo bolą mnie już rączki i pani krzyczała, że mam dalej wkręcać, bo dostanę jeszcze gorszą karę. Naprawdę się jej bałem. A jak skarżyłem się mamie, to mówiła, że trzeba być grzecznym
- opowiada Michał. - Wiem, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, pewnie wtedy też były fajne, troskliwe panie. No, ja na taką nie trafiłem. Dziś jest nie do pomyślenia, żeby ktoś tak karał dziecko w przedszkolu i dobrze. Cieszę się, że mój syn nie musi tego przeżywać, inna sprawa, że nie pozwoliłbym na to - dodaje.
A wy macie jakieś wspomnienia z przedszkolnego rygoru, jaki niegdyś stosowano? Dajcie znać w komentarzach lub na edziecko@grupagazeta.pl.