"Poszłam z mężem na SOR. Ten widok chcę odzobaczyć. Matka robiła synowi krzywdę"

"Matka, zamiast wspierać dzieci, to ciągle podnosiła głos i mówiła, że trzeba było się jej słuchać, to nie byliby chorzy. Widać, że była tam za karę i w zasadzie w ogóle nie zależało jej na tym, aby szybko przebadać dzieci i zacząć walczyć z wirusem. Jak jej syn powiedział, że jest głodny, bo nie jadł od kilku godzin, to ta odburknęła mu, że ma siedzieć cicho. Zamurowało mnie" - pisze w liście do redakcji pani Irena, która była świadkiem nieprzyjemnej sytuacji na SORze i nie może wybaczyć sobie, że właśnie tak traktuje się dzieci.

Szpitalne oddziały ratunkowe (SOR) pękają w szwach, kiedy panuje grypa. Teraz kiedy daje o sobie znać także jelitówka, Polacy szukają ratunku w szpitalach, szczególnie w godzinach nocnych, kiedy pomoc specjalistów jest niezwykle ograniczona. I choć wizyta na SORze powinna się odbyć tylko wtedy, gdy realnie nastąpiło nagłe pogorszenie zdrowia, to często nadużywa się tego prawa. Jedna z naszych czytelniczek opowiedziała, co działo się w jednym z warszawskich oddziałów ratunkowych, kiedy ta wówczas przebywała ze swoim mężem, który złamał nogę. Jak wspomina, jej słowa powinny być kierunkowskazem dla młodych rodziców. 

Zobacz wideo Jak ochronić dzieci przed zakażeniem wirusem RSV i grypy?

To, co zobaczyła na SORze mocno ją przeraziło. Tak się po prostu nie robi

Mój mąż kilka dni temu złamał nogę. Pech trafił, że stało się to w późnych godzinach wieczornych i zanim zebraliśmy się do lekarza, to została nam już jedynie wizyta na SORze. Mąż nalegał, żeby poczekać z problem do rana, ale nie zgodziłam się na to i wsadziłam go do samochodu, bo widziałam, że bardzo cierpi. Kiedy dotarliśmy do szpitala, to było już sporo osób. Zresztą spodziewałam się, że sami nie będzie, ale nie myślałam, że trafimy na taki tłum. Najwięcej było rodziców z dziećmi, bo panuje RSV. Szkoda mi było, kiedy patrzyłam na maluchy. Jedna z matek na tle innych wyróżniała się zdecydowanie bardziej. Kobieta nie wyglądała zbyt dobrze i była razem z trójką dzieci. Każde miało katar i kaszel. Widać było, że nie jest z nimi dobrze. 

Matka, zamiast wspierać dzieci, to ciągle podnosiła głos i mówiła, że trzeba było się jej słuchać, to nie byliby chorzy. Widać, że była tam za karę i w zasadzie w ogóle nie zależało jej na tym, aby szybko przebadać dzieci i zacząć walczyć z wirusem. Jak jej syn powiedział, że jest głodny, bo nie jadł od kilku godzin, to ta odburknęła mu, że ma siedzieć cicho. Zamurowało mnie, szczególnie że otwarty był szpitalny bufet, gdzie były kanapki. Kobieta w ogóle nie była dyskretna i nie obchodziło ją to, że obserwuje ją około dwudziestu osób. To, co widziałam, chce odzobaczyć, szczególnie że trwało to dobre kilka godzin. Żali mi takich dzieci. Matka ewidentnie robiła swojemu synowi krzywdę. Dzieci nie zasłużyły na takie wychowanie." Irena. 

Rodzice mają płacić za wizyty na SOR-ze? "W prawdziwych sytuacjach kryzysowych koszty mogą zostać zwrócone"

Jak donoszą niemieckie media, system ochrony zdrowia nie zabezpiecza dostatecznie potrzeb najmłodszych pacjentów. W Niemczech brakuje pediatrów, a coraz częściej zdarza się tak, że na dyżury ratunkowe trafiają dzieci, które nie wymagają pilnego leczenia. Nie tylko blokują kolejki, ale zabierają innym szansę na wizytę. Thomas Fischbach, prezes Stowarzyszenia Zawodowego Lekarzy Pediatrów, apeluje, aby za takie wizyty rodzice zaczęli płacić.

- Opieka podczas dyżurów ratunkowych musi koncentrować się na nagłych przypadkach, a nie na pryszczach na pupach dzieci, na które rodzice nie mają czasu w ciągu tygodnia, a z którymi następnie pojawiają się na pogotowiu w weekend - powiedział Thomas Fischbach w wywiadzie dla gazety "Neue Osnabrücker Zeitung" i dodał, że w takich przypadkach absolutnie sensowne byłoby, aby ubezpieczony płacił wkład własny. 

Więcej o: