Dr Durajski: Puszczamy chorobę samopas i dzieci lądują w szpitalu z powikłaniami. Tego chcą rodzice?

- Naprawdę wolimy, żeby dzieci chodził do szkoły, nawet kosztem tego, że niektóre z nich mogą chorować i mieć powikłania? To jest straszne podejście, na zasadzie, że nie interesują mnie inni, bo wolę, żeby moje dziecko chodziło do szkoły i nie było na zdalnych - o tym, że nie warto ukrywać tego, że dzieci chorują na COVID-19 mówi dr Łukasz Durajski, rezydent pediatrii, wakcynolog.

Joanna Biszewska: "Proszę, tylko nie zgłaszajcie dziecka do sanepidu, bo cała klasa pójdzie na kwarantannę". Chyba każdy, kto ma dzieci w szkołach, spotkał się z taką prośbą. Ci rodzice, którzy robią testy dzieciom w przychodniach, czują się winni, że wkopują innych.

Dr Łukasz Durajski, autor bloga Doktorekradzi.pl: Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, dlaczego ludziom tak zależy na tym, aby tylko nie poszło do sanepidu? Rozumiem, że chodzi o to, aby nie zamykać się na kwarantannie. Jeżeli nie chcemy zgłosić siebie lub swojego chorego dziecka do sanepidu, to postępujemy w sposób nieodpowiedzialny. Jesteśmy chorzy, ale swobodnie sobie chodzimy i zarażamy innych i robimy, co chcemy. To jest egoizm społeczny.

Chyba też nie o to chodzi. Chorzy zostają w domu, ale nie zgłaszając dziecka do sanepidu, pozostałe dzieci z klasy mogą uczyć się stacjonarnie, nie będzie lekcji zdalnych i kwarantanny nałożonej na całą klasę.

Mamy dwie opcje. Albo zamkniemy klasę i będziemy się izolować, albo nie zamkniemy i puszczamy chorobę samopas i część dzieci z klasy ląduje w szpitalu z powikłaniami. Tego chcą rodzice?

Na pewno nie. Myślę, że chodzi o to, że ludzie zaczęli traktować omikron jak przeziębienie.

Dopóki nie umrze jakieś dzieci. Naprawdę wolimy, żeby dzieci chodziły do szkoły, nawet kosztem tego, że niektóre z nich mogą zachorować i mieć potem poważne powikłania? To jest straszne podejście, na zasadzie, że nie interesuje mnie to, co się wydarzy. Wolę, żeby moje dziecko chodziło do szkoły i nie było na kwarantannie, a reszta nie ma znaczenia.

16.12.2021 Lodz , Centrum Zdrowia Matki Polki . Szczepienia dzieci przeciw COVID-19 . Fot. Marcin Stepien / Agencja Wyborcza.pl
16.12.2021 Lodz , Centrum Zdrowia Matki Polki . Szczepienia dzieci przeciw COVID-19 . Fot. Marcin Stepien / Agencja Wyborcza.pl Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

Myślę, że jest to spowodowane przekonaniem, że dzieci chorują łagodnie.

Dzieci przechorowują COVID-19 zazwyczaj łagodnie. Hospitalizacji ciężkich przypadków u dzieci nie ma tak dużo. Innym wyzwaniem są dramaty dzieci i rodziców związane z powikłaniami po chorobie. Boję się, że przy tak swobodnym podejściu rodziców do choroby, część z dzieci dozna uszczerbków na zdrowiu, jakim są uszkodzenia mięśnia sercowego, uszkodzenia płuc. A to już są zmiany nieodwracalne.

To znaczy, że, jako rodzice, musimy zrobić wszystko, aby do powikłań nie dopuścić. Co konkretnie możemy zrobić?

Zgłaszać dzieci do lekarzy, jak tylko widzimy, że coś się zaczyna dziać. Kontrolować stan zdrowia dziecka na bieżąco i w przypadku zachorowania wdrażać leczenie zalecane przez pediatrę. Nie zgłaszając, że dziecko ma pozytywny wynik testu, zamykamy dziecku drogę do leczenia w trakcie choroby.

Czasami rodzicom wydaje się, że nie ma czego leczyć. Dziecko pobolewa głowa, trochę pokasłuje, ma lekką gorączkę, którą można zbić środkami przeciwgorączkowymi.

Lekarz, który zna historię chorób dziecka, może zdecydować o tym, aby podczas przebiegu nawet łagodnego koronawirusa wdrożyć leczenie, np. wziewne sterydy czy leki przeciwzapalne.

Dzwonią do mnie rodzice, których dzieci chorowały dwa, trzy miesiące temu, ale oni to zlekceważyli. Płaczą, że dziecko ma uszkodzony mięsień sercowy, uszkodzone płuca. Podczas choroby nie wdrażali żadnego leczenia zapobiegawczego oprócz paracetamolu na gorączkę, a ja jako lekarz oficjalnie nie wiem, że dziecko chorowało na COVID-19, bo nigdzie to nie zostało zgłoszone, dziecko miało robiony tylko test domowy

Wniosek jest taki, że nawet przy bardzo łagodnym przebiegu COVID-19 u dziecka warto i trzeba wejść na oficjalną drogę, chociażby po to, aby w przypadku powikłań, jadąc do szpitala, mieć dowód, że dziecko chorowało i było testowane.

Właśnie. Kilka dni temu trafił do mnie siedmioletni chłopiec, który męczył się z uporczywym kaszlem. Osłuchowo nic nie było. Zaczęliśmy od podstaw, zrobiłem zdjęcie, poziom przeciwciał, koronawirusa nie było w wywiadzie, bo chłopiec, według mamy, nie chorował. Okazało się, że 70 proc. zajętych płuc chłopca to powikłania po łagodnym przebiegu COVID-19. Chłopiec nie był testowany. I to jest właśnie największa pułapka.

Dramaty rozgrywają się kilka miesięcy po przechorowaniu. Teraz wyzwaniem medycznym jest to, że my w najbliższych tygodniach dopiero się dowiemy, ile będziemy mieli pacjentów z powikłaniami pocovidowymi. Rodzice zrobią przeciwciała, tego badania się nie boją, bo za nie nie ma nakładanej kwarantanny. Tylko że problem jest taki, że z mojej perspektywy, lekarza, jestem już w stanie powiedzieć jedno.

Co?

Że już im nie pomogę.

Aż tak dramatycznie?

Oczywiście możemy próbować rehabilitować. W przypadku zmian na płucach jest to bardzo trudne. To są po prostu blizny. Jak mamy bliznę na skórze to możemy ją rozmasować, ale nie zlikwidujemy jej do zera. Podobnie z płucami. Blizny, które tam powstaną, nie zniknął.

Ten chłopiec, o którym pan doktor wspomniał, który ma zmiany na płucach, mogłoby tego uniknąć, gdyby łagodny przebieg koronawirusa był leczony?

Nie mamy w Europie jeszcze leków na COVID-19, jednak wdrażając leczenie, walczymy z objawami i najważniejsze, z potencjalnymi powikłaniami. My nie zostawiamy pacjentów bez niczego. Robimy diagnostykę, jeśli są wskazania, rentgena, po to, żeby zobaczyć, co się z płucami dzieje. Robimy wszystko, aby zminimalizować ryzyko powikłań. Ja się boje jeszcze jednej rzeczy.

Jakiej?

Boję się tego, że pokolenie naszych dzieci za 20-30 lat będzie pokolenie 30 i 40-letnich pacjentów z zawałami, z dużymi problemami kardiologicznymi, będzie pokolenie pacjentów z POChP, czyli przewlekłą obturacyjną chorobą płuc.

Kardiolodzy, pulmonolodzy będą leczyć zarówno sześćdziesięcioletnich rodziców jak i ich trzydziestoletnie dzieci, czyli młodych dorosłych, którzy będą wymagali intensywnego leczenia, które do tej pory było przypisane do seniorów.

Ja nie chcę takiej przyszłości dla swoich dzieci. Co mogę zrobić?

Zaszczepić dzieci.

Wiemy, że nie wszyscy rodzice to zrobią. Poza tym, po szczepieniach też się choruje. Ludzie tracą wiarę.

To nie jest tak, że mamy gwarancję, że nie zachorujemy, jak tylko się zaszczepimy. Ja sam zachorowałem po trzech dawkach. Między innymi dlatego, że pacjenci, którzy są dodatni, przychodzą do przychodni, nie mając w ogóle na względzie tego, że ktoś inny może złapać.

Szczepienia chronią przed powikłaniami. I tak naprawdę to jest clou całej istoty szczepienia w pandemii. Preparat nie zapewni nam stuprocentowej gwarancji, że nie zachorujmy, bo wirus się zmienia. To, co bezwzględnie dały szczepienia, to redukcja ilości pacjentów z powikłaniami. Mamy na to dane, pacjenci zaszczepieni są chronieni.

'Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, dlaczego ludziom tak zależy na tym, aby tylko nie poszło do sanepidu? Rozumiem, że chodzi o to, aby nie zamykać się na kwarantannie. Jeżeli nie chcemy zgłosić siebie lub swojego chorego dziecka do sanepidu, to postępujemy w sposób nieodpowiedzialny'
'Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, dlaczego ludziom tak zależy na tym, aby tylko nie poszło do sanepidu? Rozumiem, że chodzi o to, aby nie zamykać się na kwarantannie. Jeżeli nie chcemy zgłosić siebie lub swojego chorego dziecka do sanepidu, to postępujemy w sposób nieodpowiedzialny' Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Dzieci poniżej 5 roku życia nie mogą być jeszcze szczepione.

To się ma zmienić, dowiemy się o tym jeszcze w tym miesiącu. Pod koniec lutego będziemy mieli już informacje dotyczące badań klinicznych, które kończymy dla grupy dzieci od 6 miesiąca do 5 roku życia. Do momentu, kiedy nie ma zaleceń, żeby szczepić dzieci do 5 roku życia, budujmy dla nich ochronę kokonową i szczepmy się siebie.

Pomimo zaszczepienia, dzieci wciąż mogą zachorować. Na jakie objawy powinniśmy zwrócić uwagę. Wiem, że one zmieniają się co kilka miesięcy.

U kilkulatków 6-10 lat i nastolatków mogą wystąpić bóle głowy. Jednak historia przebiegu COVID-19 u dzieci, czy tych zaszczepionych, czy tych niezaszczepionych jest absurdalna. Niestety, wirus tak zmodyfikował, że daje podstawowe objawy dotyczące wszystkich problemów zdrowotnych, które u dziecka możemy spotkać. Od kataru, po gorączkę, kaszel, bóle brzucha, wymioty, biegunkę. Dlatego uważa, że tak naprawdę, jeżeli chodzi o dolegliwości u dzieci, jakiekolwiek się pojawią, dziecko powinno być przetestowane. Bo w tym momencie każdy objaw jest po prostu objawem, który może świadczyć o COVID-19.

Podsumowując: dziecko ma objawy, robimy test i bezzwłocznie idziemy z dzieckiem do pediatry. Idealnie do lekarki lub lekarza, który zna historię chorób dziecka od lat.

Pediatra, który zna zdrowie dzieciaków, to jest najlepszy lekarz, do którego można trafić. Bo wie, jakie dziecko ma predyspozycje do chorowania i wie, jakie leczenie do tej pory się sprawdziło i czym dziecko ma największe problemy.

Doktor Łukasz Durajski podczas akcji Zaszczep się w majówkę w Warszawie
Doktor Łukasz Durajski podczas akcji Zaszczep się w majówkę w Warszawie Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

Dr Łukasz Durajski jest absolwentem Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Kształcił się również na Uniwersytecie Campus Bio-Medico w Rzymie. Specjalizuje się w pediatrii w Klinice Endokrynologii i Diabetologii Dziecięcej Instytutu "Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka" w Warszawie. Zdobywca tytułu Pediatra Roku w plebiscycie Hipokrates Mazowsza 2019. Autor wielu publikacji naukowych, stworzył pierwszy w Polsce blog lekarski pod patronatem Głównego Inspektora Sanitarnego oraz Rzecznika Praw Pacjenta: Doktorekradzi.pl. Autor książek: "Co na to lekarz? Mity przenoszone drogą szeptaną", "Zdrowie Twojego Dziecka", "Alergie - fakty i mity".

Więcej o: