Red. Pół Polak, pół Chorwat, raper, a dziś przede wszystkim ojciec: Nie jestem wzorem tatusia, ale się staram

Tata-raper i tata producent muzyczny to dla wielu nastolatków ojciec idealny. Czy tak jest naprawdę? - Na pewno nie jestem wzorem tatusia. Z pewnością są lepsi ode mnie. Ale nie jestem złym człowiekiem. Najważniejsze jest, że staram się być dobrym ojcem - mówi nam Ernest Ivanda, znany jako Red. Jest raperem, producentem muzycznym, Polakiem po matce, Chorwatem po ojcu. Ma dwie córki.

Pisząc o dzieciach, najczęściej wspominamy mamy. Jednak przecież to nie tylko one zajmują się dziećmi. W dzisiejszych czasach tata również nie boi się przejmować rodzicielskiej inicjatywy. Jak pisał George Herbert ,"Jeden ojciec znaczy więcej niż stu nauczycieli". W serwisie edziecko.pl wierzymy w to całym sercem, dlatego to właśnie ojcom oddajemy głos w naszym cyklu "Taty Moc". 

Urodziłeś się i wychowałeś w Szwajcarii. Matka Polka, ojciec Chorwat. Czy rodzice emigranci w obcym kraju pielęgnowali jakoś swoje narodowe tradycje?

Mogę dziękować moim rodzicom, których niestety nie ma już na świecie, za to, że urodziłem się w Genewie. Znam dobrze Szwajcarię, zwłaszcza jej francuską część. Do dziś Genewa wydaje mi się najbardziej fascynująca. Przez ONZ, WHO, ILO i wiele innych międzynarodowych organizacji, które mają tam swoje najważniejsze siedziby, Genewa stała się pasjonującym dla mnie melting potem [tyglem kulturowym - przyp. red]. Otaczały nas w tamtym czasie rodziny z różnych zakątków Ziemi. Tamtejsza atmosfera stanowiła fundament tego, kim jestem teraz. 

To znaczy?

Melting pot był zajebisty. Po jednej stronie naszego domu mieszkali Libijczycy, którzy do Szwajcarii przenieśli się po wielu latach spędzonych w Stanach. Pracowali, podobnie jak moja mama, przy ONZ. Po naszej drugiej stronie mieszkała rodzina z Tanzanii. Ojciec pracował dla WHO. W podstawówce było nas 17 i może troje-czworo miało obojga rodziców Szwajcarów. Mój najlepszy przyjaciel był pół-Hiszpanem, pół-Włochem, inny pół-Czechem, pół-Francuzem. Dużo miałem też kolegów Arabów, Azjatów, czarnoskórych. Wszystko przez organizacje międzynarodowe. To był największy plus mojego dzieciństwa w Szwajcarii.

Dlaczego akurat to był największy plus?

To mnie ukształtowało. Uczyniło człowiekiem tolerancyjnym. Choć do Polski przyjeżdżałem na każde wakacje i mieszkam tu już od ponad 20 lat, to nadal nie potrafię się przyzwyczaić do polskich stereotypów. Drażnią mnie uprzedzenia i wrogość w stosunku do innych. Nie wiem, z czego to wynika. Ze strachu? Nie wiem. Nie umiem tego zrozumieć. W Szwajcarii koledzy żartowali z Polski, z Chorwacji, ja żartowałem z ich krajów. Nie było jednak w tym nawet jednego procenta rasizmu. Mimo że ja i moi kumple byliśmy jeszcze dziećmi, byliśmy ponad tę nienawiść, wrogość do drugiego człowieka, dyktowaną przez to, co ma w paszporcie czy jaki ma kolor skóry.

Nie rozumiem tych generalizacji. Katolicy są fajni, a muzułmanie nie. Można być idiotą katolikiem i idiotą muzułmaninem. W Mostarze, z którym związana jest moja rodzina, z jednej strony są meczety, z drugiej kościoły, a po środku kawiarnie i wszyscy piją razem kawę bez żadnych animozji. To jest 1300 kilometrów stąd! Można? Można. Choć nie wybiera się tego, gdzie się urodziło, jestem bardzo dumny, że taką postawę tolerancji wpajano mi od pieluch. Ja też tego samego staram się uczyć swoje dzieci. 

Udaje się? 

Jestem dumny, że w mojej starszej córce nie ma krzty rasizmu czy ksenofobii. Dla niej człowiek jest człowiekiem. Dobrym lub złym. Nieważne, czy jest żółty, pomarańczowy czy fioletowy. 

Skoro tak dobrze wspominasz pobyt w Szwajcarii, czemu nie wracasz?

Wiele osób mnie o to pyta. W końcu to Szwajcaria. "Red, tam spokój, dostatek, o co ci chodzi?" - pytają. Jestem bardzo wdzięczny rodzicom, że się tam urodziłem. Mam do Szwajcarii sentyment, ale to nie jest tęsknota jak za Chorwacją. Wracam tam raz na dwa lata, żeby nie stracić obywatelstwa. Zobaczę się z ziomkami, pójdziemy na dobre jedzenie, ale po trzech dniach już nie ma tam co robić. Czuję, że muszę stamtąd uciekać. To samo czułem jako młody chłopak. 

Nie chciałeś związać przyszłości ze Szwajcarią?

Zdałem maturę i czułem, że muszę spie... Sorry, wyjechać. Mój kolega dostał pracę w najlepszej na tamte czasy muzycznej wytwórni hip-hopowej. Zaczepiłem się tam na staż. Planowałem zdać tam drugą maturę - amerykańską i iść na studia. Ze stażu zrobiła się jednak posada. Ta praca mnie pochłonęła. Rap był moją pasją i miłością. Widziałem wszystkie największe gwiazdy, które za progiem wytwórni stawały się artystami. Dla nawet największej legendy każdy pracownik był ziomkiem. Znikała gwiazdorska otoczka, dystans. Moje marzenia się spełniły. 

Gdzie mieszkałeś?

Cały Nowy Jork jest bardzo kolorowy, a mnie z multikulturowej Genewy życie rzuciło do jednego z najbardziej zróżnicowanych kulturowo regionów. Zamieszkałem w Richmond Hill, kolorowej dzielnicy pełnej Latynosów, Afroamerykanów, Rosjan, Polaków... Najwięcej było jednak Boricuas - czyli Portorykańczyków. Miałem 18 lat. Wyobraź sobie te dziewczyny! Takie Jennifer Lopez i to w lepszej wersji, widywałem codziennie. Wierz mi Zuzia, nigdy tak nie czekałem, żeby zrobić pranie jak wtedy [śmiech]. W tamtym czasie niewiele osób miało pralkę. Co sobota szedłem więc do pralni, w kieszeni walkman na uszach słuchawki, leci rap. Mówię ci, jakie tam kobiety przychodziły! Potem wsiadałem w "jotkę", czyli kolejkę i jechałem na Manhattan szukać winyli. To były czasy.

Mówiąc o dzieciństwie i wczesnej młodości, wspominasz Szwajcarię, Stany, Polskę, a gdzie ta Chorwacja, za której wychwalanie pod niebiosa ganią cię już słuchacze twojego podcastu "Czerwona kartka"? 

Mój ojciec umarł, gdy miałem dwa lata, zginął w wypadku samochodowym. To była tragedia. Moja mama, która odeszła dwa lata temu, została sama w obcym kraju, z malutkim synkiem, praktycznie bez znajomości języka, bo dopiero uczyła się francuskiego. Miała pełne prawo, żeby powiedzieć "chrzanię to, wracam do Polski, do Krakowa, do moich rodziców". Ale ona została. Nie chciała wracać do komuny. Została przeze mnie. Żeby jej synek mógł zdobyć lepsze wykształcenie, miał wolność i przyszłość.

Dziękuję jej za to każdego dnia. Gdy ją kiedyś spotkam "tam na górze", podziękuję jej za to ponownie. Gdy jednak byłem młodszy, pojawił się żal za jedną jej decyzję dotyczącą Chorwacji właśnie. Dziś, z perspektywy czasu w pełni ją rozumiem. Miała do niej prawo.

Co to była za decyzja?

Po tragicznej śmierci ojca, z tej rozpaczy i z tego żalu, odcięła się całkowicie od Chorwacji. Wszystko co było wspólnego z rodziną ojca: Split - jego rodzinne miasto, wybrzeże, po którym spacerowali na wspólnych randkach, krewni, język usunęła z naszego życia. W domu był szlaban na Chorwację. Kiedy byłem młodszy, nie brakowało mi tego. W wakacje przez miesiąc jej urlopu jeździliśmy po świecie - zabierała mnie do Włoch, Francji, Hiszpanii. Na drugi miesiąc wakacji wysyłała mnie samolotem do swoich rodziców w Krakowie. Pamiętam Dużego Fiata mojego dziadka. Jeździliśmy nim w góry, nad morze. Poznawałem polskie korzenie, nie czułem braku Chorwacji. 

Kiedy to się zmieniło?

Stosunkowo późno. Byłem już grubo po dwudziestce, wróciłem do Polski, pracowałem w MTV. Zacząłem zastanawiać się nad sobą, swoimi korzeniami. Nazywam się przecież Ernest Ivanda. Ivanda! To nie było bez znaczenia. Niestety, wiedziałem tylko tyle, że dziadek był Bośniakiem, muzułmaninem, a ojciec urodził się w Splicie. Postanowiłem więc wybrać się w podróż do Chorwacji. Odnaleźć rodzinę i zrozumieć swoją historię. Pojechałem sam. Poznałem jedną ze swoich cioć, poznałem Split i... zakochałem się. 

Chorwacja stała się brakującym elementem tożsamości?

Zdecydowanie. Wracałem coraz częściej i na coraz dłużej. Za pierwsze duże pieniądze kupiłem mieszkanie w Chorwacji. Teraz mam 41 lat, siedem-osiem razy w roku jeżdżę do Chorwacji, spędzam tak około trzech miesięcy.

 

Zamieszkasz tam na stałe?

Myślę, że za parę lat może nie zamieszkam na stałe, ale odwrócę tę tendencję i po prostu te dwa i pół miesiąca będę spędzać w Polsce, a resztę w Chorwacji. Strasznie stęsknię za swoją Dalmacją. 

Mówisz dzieciom o swoich korzeniach?

Oj tak! Może dlatego, że mój tata zmarł, a ja go nigdy tak naprawdę nie poznałem, to kładę nacisk na to, żeby córki poznały Bałkany. Moja Marina ma 13 lat. Taguje się na Instagramie #balkangirl. Co roku jeździmy do Chorwacji na dwa tygodnie z dziećmi. Dużo jej opowiadam o kraju ojca, o moim kraju. Zabrałem ją do Mostaru [miasto w Bośni - przyp. red], do meczetu, gdzie jej pradziadek chodził się modlić. Pokazałem jej dom rodzinny w Splicie. Od małego uczę ją, żeby jadła mule, krewetki. Uczyła się nawet przez pewien czas chorwackiego, ale nauczycielka w Warszawie okazała się wielką pomyłką. Była wredna i zniechęciła Marinę do nauki. 

Nie naciskałeś?

Nie. Szanuję jej wybory. W zeszłym roku nie chciała na przykład jechać do Chorwacji na wakacje - powiedziałem: okej. W następne lato, po roku nieobecności w Chorwacji, powiedziała: "Tato, w tym roku muszę pojechać". Jak dla mnie mission accomplished [misja zrealizowana - przyp. red.]. To znaczy, że tęskni. To mnie cieszy najbardziej, że moja Chorwacja nie jest jej obojętna. 

A co z drugą córką?

Młodsza ma dwa lata, więc na razie staram się ją zarazić miłością do Chorwacji przez muzykę. Słuchamy razem tradycyjnej bośniackiej muzyki, nazywanej sevdah. Mówię jej, że jest bosanka, czyli Bośniaczka, to ona powtarza: bosanka, bosanka. Pyta się mnie, czy "słuchamy bosana muzika", czyli bośniackiej muzyki. I co robimy? Codziennie słuchamy. Leci np. Halid Muslimovic, my tańczymy, śpiewamy. 

Jak leci mecz Polska-Chorwacja komu kibicujesz?

Mój ojciec dla mojej mamy był miłością jej życia. Po jego śmierci nosiła w sercu ranę, która nigdy się nie zagoiła. Wydaje mi się, że przez to, że nie chciała opowiadać o tacie, a Chorwacja była dla mnie tak tajemnicza, stała się dla mnie jednocześnie tak pociągająca. Odkryłem ją sam i teraz czuję się trochę bardziej Chorwatem niż Polakiem. W Chorwacji nietrudno się zakochać. W Dalmacji - tam, gdzie mieszkam - żyje się powoli. W moim stylu. Idzie się na kawę, patrzy na morze, nie w komórkę. Nie widzi się nosów w smartfonach. Ludzie rozmawiają ze sobą, patrzą na siebie. Jestem zakochany w swoim kraju. Jeśli jutro mi powiesz: "Redziu jedziemy do Zadaru?", to pojadę oczywiście, ale ja jestem dumnym Dalmatyńczykiem. Tam jest moje serce. 

Podobnie jak ojciec jesteś muzułmaninem?

Kiedyś byłem bliżej religii. W 2002 nagrałem "Al-Hub" - to moja najbardziej znana płyta. Wszystkie beaty były na bazie muzyki bałkańskiej, która jest znowu bardzo blisko muzyki arabskiej. Wszystko zbiegło się z falą nienawiści, jaka wylała się na Arabów po zamachach na World Trade Center. Dlatego zrobiłem płytę "Al-Hub", co po arabsku znaczy miłość. To był mój przekaz dla świata. Wtedy też czułem się bardziej związany z religią niż teraz. Mama była katoliczką, ojciec muzułmaninem. Dziś sam staram się być gdzieś poza tym, poza religią, nie chcę też nic narzucać swoim dzieciom.

12-letni syn koleżanki powiedział, że tata-raper, tata-producent muzyczny, jest całkiem wysoko w rankingu najfajniejszych tatusiów. Jesteś "cool tatą"?

Gdy byłem młodszy, czułem się właśnie takim "cool tatą". Wydziarany, nowoczesny, raper, fajnie ubrany, mówiłem "elo Marina". Teraz starsza córka chodzi do szkoły, też zmieniła się moja rola. To, co jest dla mnie jednak najważniejsze - i to się nie zmieniło - to szczerość. Ja nie będę jej sprawdzał w Librusie. Bardziej niż opinia pani nauczycielki interesuje mnie to, co ona ma mi do powiedzenia. 

Pomagasz w lekcjach?

Oceny są ważne, ale nie najważniejsze - Marina zna moje zdanie. Liczy się jednak dla mnie to, że jeśli dostanie dwóję, to żeby mi o tym powiedziała. Z historii i geografii jej pomogę zawsze, w tym jestem niezły. Z innymi przedmiotami też damy sobie radę. Możemy korepetycje wziąć. Jest bardzo inteligentna, jak ma złe oceny, to z lenistwa. Nie martwię się o nią. Jest bystra, poradzi sobie. 

Jesteś zadowolony z tego, czego uczy się w szkole?

Nie jestem ekspertem, ale gołym okiem widać, że edukacja prosi się o reformę. Nie mówię tylko o Polsce. Uczy się historii białego człowieka, a co więcej, uczy się o tym, co wygodne. O niewolnictwie, mordach konkwistadorów, wykorzystaniu ludzi są w podręcznikach pojedyncze akapity. Wspomniałem wcześniej o generalizacjach. Słyszy się "Muzułmanie są źli", a spójrzmy na historię ludzkości, to największym, przepraszam, k**sem jest biały człowiek. To nasi przodkowie zmietli z powierzchni Ziemi tyle rdzennych cywilizacji. Ale tego mojej córki się nie uczy. Ostatnio zapytała mnie: "Tato, to Kolumb odkrył Amerykę?". Ja robię wielkie oczy, bo w podręczniku tak napisano, a przecież powszechnie wiadomo, że przed Kolumbem byli tam Wikingowie. Pomija się to. 

Czego chciałbyś więc, żeby twoja córka się nauczyła?

Zawsze pragnąłem, by umiała odpowiedzieć sobie na pytania o samą siebie, rodzinę: Dlaczego? Skąd? Po co? Na tym mi zależało. Od małego - w kąpieli, przy zabawie, przy jedzeniu - opowiadałem jej o Chorwacji. 

Ma 12 lat, wchodzi w trudny (głównie dla rodzica) okres. Myślisz, że popełniłeś jakieś rodzicielskie błędy, których dziś już byś nie zrobił?

Może mogłem być bardziej surowy... Ale nie wiem, może nie umiem taki być? Za tymi dziarami, image'em rapowym kryje się normalny tatuś. Tatuś, który może jest trochę zakręcony na punkcie Chorwacji, ale oddany jej całym swoim sercem. W naszych czterech ścianach mówię jej: "Jesteś Marina Ivanda, nie Elżbieta Kowalska" - choć nie mam nic do tego nazwiska. "Jesteś dziewczyną z Bałkanów". Chciałem, żeby od małego znała swoje korzenie. Teraz faktycznie wchodzi w specyficzny okres. Buntowniczy. Kłócimy się więcej niż kiedyś. Czuję, że to może też przez to, że moje relacje z jej matką, moją byłą partnerką, nie były najlepsze. Jako rodzic mam świadomość, że to na mnie ciąży za to odpowiedzialność. Wiem, że nie jestem najlepszym ojcem na świecie. 

Nie boisz się, że twoja przeszłość, imprezy, teledyski utrudnią ci wychowanie nastoletniej córki? Może w końcu powiedzieć: "Tatuś, ty mi nie zabraniaj, bo sam robiłeś dużo gorzej".

Nie boję się tego. Nie ma czegoś takiego jak "idealny ojciec". Gdyby był, to ktoś by napisał książkę i byśmy mieli dzieci-roboty. Moja mama dała mi jednak cenną lekcję. Jak się dziecku ciągle czegoś zabrania, zakazuje i nakazuje, to ono zrobi dokładnie na odwrót. Szczerość to podstawa. Nigdy nie skłamałem mojej mamie. Nie jestem z tego dumny, ale wcześnie zacząłem palić trawę. Powiedziałem o tym mojej mamie. Nie było to wtedy w Genewie przestępstwo, za złapanie z gibonem groził mandat. Moja mama na moje wyznanie zareagowała nerwowo. Co chwila mi potem gadała, jaka to marihuana jest zła, szkodliwa. Mówiła, że zacznę od jointa, a skończę pod mostem z heroiną w żyle. Bawi mnie ten pogląd. Wykłady mojej mamy miały jednak odwrotny skutek. Zacząłem palić jeszcze więcej. 

 

Rozmawiasz z córką o swojej przeszłości, o używkach?

Z Mariną miałem już kilka rozmów, choć ma dopiero 12 lat. Oczywiście dałem jej wersję light, bez co bardziej hardcore'owych szczegółów. Ale niczego nie ukrywam. Mówię jej też o narkotykach. Dlaczego ludzie to robią. 

Co jej mówisz?

Ja spróbowałem, bo był taki fajny kolega i ja też chciałem być taki jak on, taki "cool". Tak samo też z papierosami. Mój kolega Robert, którego uważałem za najfajniejszego gościa na Ziemi, palił papierosy. Ja też zacząłem, bo czułem się wtedy przy koleżankach z klasy taki fajny. Tak naprawdę nieważne, jaka to używka. Początek jest ten sam. Ciekawość i chęć bycia jak ci, którzy nam imponują, których podziwiamy. Mówiłem jej to już kilka razy i pewnie powiem jej to jeszcze kolejne dwa-trzy razy, bo to tak naprawdę to jedyne, co mogę zrobić. Niestety, na więcej nie mam wpływu. Przyjdą imprezy, przyjdą używki. 

Nie boisz się, że zapali lub popije?

Szczerze? To chyba już wolę, żeby zapaliła nawet z pięć mocnych jointów i potem całą noc i pół następnego dnia wymiotowała i się wystraszyła na jakiś czas. A ja wtedy jej powiem: "Haha, mówiłem ci". I będę miał z niej wielką bekę. Może nie będzie to wtedy już dla niej takie wielkie wow. Nie mogę jej niczego zakazywać czy nakazywać, to nic nie da. Wiem z autopsji. 

A jak to jest z młodszą córką. Wydziarany tata wzbudza na placu zabaw jakieś kontrowersje wśród rodziców?

Nie! Nigdy nikt nie uciekał przede mną na placu zabaw. Wydaje mi się, że po prostu jestem w miarę dobrze wychowany. Uśmiech i dobre słowo przełamują lody. Może i pani w kasie w sklepie, widząc mnie w kolejce, mruknie pod nosem "O k....". Ale ja podchodzę z uśmiechem, mówię "dzień dobry, dobry wieczór" i okazuje się, że jestem normalnym, miłym człowiekiem.

Myślę też, że obecnie tatuaże nie są aż tak szokujące. Ba, są wręcz modne. Dzisiejsi 20-latkowie są bardziej wydziarani niż ja w ich wieku. Za moich czasów zaczynało się od "rękawów", czyli od wzorów na ramionach. Wszystko po to, żeby nikt nie patrzył krzywo w przyszłości, gdy będziemy ubiegać się już o "dorosłą pracę". A teraz? Dzieciaki w wieku 18-23 lat nie robią pierwszych dziar tam, gdzie nie widać. Tylko tatuują palce, szyję, dłonie. Ja - cały wydziarany - jestem przerażony. 

Sama jestem mamą córki. Mam wiele obaw, jak wychować dziś dziewczynkę. Jak ustrzec ją przed kobiecą obsesją piękna. Zobaczy półnagie, wychudzone dziewczyny w teledyskach, na Instagramie. W jaką zbroję wyposażyć nasze dziewczynki?

Nie dam ci łatwej odpowiedzi. Ufam za to ogromnie mojej żonie. Jest wspaniałą matką, a w dodatku jest niezwykle mądra, a przy tym bardzo piękna! Ponadto pracuje w biznesie kosmetycznym i twardo stąpa po Ziemi. Widzę, że córka na nią patrzy, naśladuje ją. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego wzoru naśladowania dla córki niż moja wspaniała żona. 

Twoja żona ma tatuaże?

Niejeden. Też jest cała wydziarana. Myślę, że jak ludzie widzą nas razem, to myślą, że ćpamy, pijemy i ogólnie jakaś patologia przyszła. A tak naprawdę jesteśmy strasznie nudni. 

 

Trudno mi w to uwierzyć.

Zuzia, naprawdę! Wracamy do domu. Bawimy się z córką. Słuchamy muzyki, tańczymy całą rodziną. Nie oceniajmy książki po okładce. Tatuaże to tylko okładka. Palę papierosy, to fakt, ale alkoholu nie piję. Na czas naszej rozmowy zaparzyłem sobie pyszną herbatkę anyżową, obok stoi woda mineralna. Nawet Coli nie mam w domu. To, co miałem zrobić głupiego z alkoholem i narkotykami, już zrobiłem. To dawno za mną. Jestem normalnym, uśmiechniętym, w miarę fajnym ziomkiem. Na pewno nie jestem wzorem tatusia. Z pewnością są lepsi ode mnie. Ale nie jestem złym człowiekiem. Najważniejsze jest, że staram się być dobrym ojcem. 

"Red", czyli Ernest Ivanda - jest raperem, muzykiem, kompozytorem, a także producentem muzycznym i inżynierem dźwięku. Pracował także jako prezenter telewizyjny w stacjach MTV Polska i Polsat. Od 2018 prowadzi autorski podcast "Czerwona Kartka" na Cgm.pl. Od wielu lat związany jest też z MMA i  Free Fight Federation. Jest żonaty. Ma dwoje dzieci. 

Wszystkie nasze teksty z cyku "Taty Moc" przeczytasz tutaj >>>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.