Monika Działowska: Obecnie pracuję dokładnie tak jak przed rozpoczęciem pandemii. Codziennie w szpitalu, dodatkowo dyżury oraz raz w tygodniu w przychodni. Przyjmuję zarówno zdrowe, jak i chore dzieci. Utrzymałam również dostępność teleporady.
W początkowym okresie ten kanał komunikacji był zbawienny. Nie może jednak być jedyną formą kontaktu z lekarzem na dłuższą metę. Na swoim profilu wielokrotnie powtarzam, że każde dziecko z wysoką gorączką, nasilającym się kaszlem lub przedłużającą się infekcją powinno zostać zbadane przez lekarza. Sam wywiad to nie wszystko, zdjęcia też nie oddają w pełni stanu zdrowia. Przez unikanie kontaktu z placówkami medycznymi wiele ciężkich przypadków może być przegapionych lub nieleczonych optymalnie. Wiemy jak się zabezpieczać przed wirusem, przestrzegajmy odgórnych obostrzeń i powoli oswajajmy się z nowym patogenem, ponieważ musimy wrócić do względnie normalnego życia, a on i tak zostanie z nami na dłużej.
Mimo że dyżurowałam w dużym szpitalu dziecięcym przez cały okres pandemii, nie spotkałam pacjenta zakażonego SARS-CoV-2. W przeciwieństwie do dorosłych dzieci chorują naprawdę rzadko, zarówno objawowo, jak i bezobjawowo.
Spotykam jednych i drugich. Niektórzy nie wierzą w koronawirusa, ponieważ nie znają osobiście chorujących osób, aczkolwiek dziwi mnie, że nie przekonują ich doświadczenia innych krajów, np. Włoch lub USA. Czasem mylone są dwa zjawiska - ludzie mówią: "po co nam te obostrzenia, przecież wirusa nie ma". Nie rozumieją, że właśnie nie ma aż tak wielu zachorowań, PONIEWAŻ stosujemy obostrzenia.
Przeciwległy biegun to np. osoby, które nadal zbyt często nie wychodzą z domu, nawet na spacer, w obawie przed zakażeniem lub rodzice, którzy każą myć dzieciom ręce wielokrotnie w ciągu dnia, mimo że maluch bawi się jedynie swoimi zabawkami. Niestety to może prowadzić do zaburzeń lękowych u dzieci.
Nie zdarzyło mi się, by pacjent odmawiał noszenia maseczki w gabinecie. Ja również badam dzieci w maseczce, dezynfekuję powierzchnie po każdym pacjencie, przed i po badaniu zawsze myję ręce.
Wiosną oczywiście większość placówek była zamknięta, teleporady ratowały sytuację. Całe szczęście, że raptem na początku roku wprowadzone zostały obowiązkowe e-recepty oraz e-zwolnienia, bez nich zdecydowanie trudniej byłoby unikać wizyt w przychodniach, które nie były niezbędne.
Obecnie coraz więcej ludzi pojawia się w gabinetach, część z nich "nadrabia" zaległe konsultacje, odbywają się szczepienia, by zdążyć przed sezonem chorobowym. Powoli pojawia się coraz więcej infekcji dróg oddechowych, z którymi jest pewien dylemat. Z jednej strony kaszlące dziecko z gorączką musi być zbadane, gdyż może mieć zapalenie płuc lub grypę, które należy leczyć, z drugiej strony jest to potencjalny chory z COVID. Wydaje się na tę chwilę, że u dzieci inne przyczyny niż koronawirus są bardziej prawdopodobną przyczyną tych dolegliwości.
Problem z COVID-em u dzieci jest taki, że prezentuje inne, mniej typowe objawy, niż u dorosłych. Starsi najczęściej mają gorączkę, kaszel i duszność, dzieci nie muszą mieć tych objawów, natomiast np. biegunka występuje dość często.
Jak najbardziej wysłałam swojego synka do przedszkola. Epidemia oczywiście nadal trwa i trzeba być ostrożnym, stosować się do obostrzeń, jednak dzieci muszą w miarę normalnie żyć, spotykać się z rówieśnikami i rozwijać się normalnym trybem, by pandemia nie przyniosła ze sobą jeszcze większych strat. Dla większości dzieci zysk związany z powrotem do żłobków, przedszkoli i szkół (poprawa dostępności nauki, mniej problemów psychologicznych, interakcje społeczne, aspekty ekonomiczne) przeważa nad ryzykiem związanym z COVID-19.
Placówki podejmują liczne działania zmniejszające ryzyko przenoszenia różnych chorób infekcyjnych. Wiele obostrzeń jest odgórnie narzuconych, ale warto zadbać również o metody znane od zawsze - jak najdłuższe spędzanie czasu na powietrzu zamiast w pomieszczeniach, jeżeli jest to możliwe rezygnacja z klimatyzacji na rzecz częstego wietrzenia pomieszczeń, czy nieprzyjmowanie pod opiekę dzieci z objawami jakiejkolwiek infekcji. Dlatego też przy wyborze placówki warto wybrać taką, która ma stosunkowo duże sale, możliwie jak najmniejsze grupy, pomieszczenia z otwieranymi oknami, a także duże place zabaw na powietrzu.
Bardzo istotne jest również to, by opiekunowie i nauczyciele byli szczepieni (w tym przeciwko grypie), odbyli kurs pierwszej pomocy, a także byli osobami niepalącymi. W mojej opinii osoba paląca papierosy nie powinna pracować w żłobku czy przedszkolu. Nawet jeśli nie pali przy dzieciach, to przenosi szkodliwe substancje na włosach, dłoniach, ubraniu. Dodatkowo takie osoby częściej zapadają na infekcje dróg oddechowych, zarażając dzieci.
Zdarza się, że pacjent mówi, że nie wierzy w istnienie koronawirusa, że wszystkie doniesienia z innych krajów są zmyślone, a cała epidemia to wymysł. Na szczęście w gabinecie respektuje ogólne zasady i nosi maseczkę.
Często też rozwiewam wątpliwości i tłumaczę, że leki "na odporność" nie leczą koronawirusa, na samotnym spacerze praktycznie nie można się nim zarazić, za to osoba zakażona bezobjawowo może zarazić dziecko, np. całując je w usta. Maseczki nie powodują natomiast niedotlenienia organizmu i grzybicy płuc.
Uważam, że odgórnie wyznaczone zasady są dość dobrze ustalone, należy ich przestrzegać. Szczególnie że są weryfikowane adekwatnie do aktualnej sytuacji, co jest bardzo ważne. Biorąc pod uwagę, że osoba zakażona, lecz bezobjawowa jest bardzo mało zakaźna (zwłaszcza w maseczce), to podstawą jest, by dzieci z jakimikolwiek objawami infekcji nie pojawiały się w placówkach i grupach ludzi. Warto też uczyć wszystkich, by nie pić z jednej butelki lub kubka, nie dzielić się błyszczykami czy kanapkami i oczywiście często myć ręce.
Nie liczyłabym na pilne przestrzeganie zasad przez maluszki, po prostu muszą przychodzić do placówki zdrowe, w miarę możliwości jak najwięcej czasu spędzać na dworze, a jak najrzadziej wkładać do buzi wspólne zabawki.
Ważnym sposobem zapobiegania różnym zakażeniom są szeroko stosowane szczepienia. Wyjątkowo istotna będzie ochrona przed grypą, szczepionki są już dostępne w aptekach. Bardzo ważne, by w dobie COVID unikać chorób, które mogą być mylone z zakażeniem koronawirusem oraz takich, które mogą wymagać wizyt w przychodni i hospitalizacji.
Nie przypisywałabym zbyt dużego znaczenia dzieleniu się przedmiotami. Pamiętajmy, że wirus "lubi" mokre powierzchnie i nie wystarczy mieć ewentualnie na rękach wirusa, trzeba go jeszcze wprowadzić do jamy nosowej lub ust. Jeśli więc młodzież będzie przestrzegać zasad higieny, myć ręce przed jedzeniem, nie trzymać pokarmów gołymi rękami i nie wycierać nosa dłonią, to ryzyko zakażenia będzie mniejsze. Trzeba pamiętać, że ryzyko to zdecydowanie zwiększają pocałunki w usta.
Edukacja jest zawsze podstawą zapobiegania zachorowaniom. Dzieci muszą zrozumieć drogi przenoszenia wirusa – czyli głównie znać sposoby unikania kontaktu z wydzielinami dróg oddechowych innych osób.
Noszenie rękawiczek nie ma zbyt dużego sensu, i tak trzeba myć często ręce. Płyn do dezynfekcji rąk w plecaku to dobry pomysł, by go użyć głównie przed posiłkami, gdy istnieje ryzyko przeniesienia patogenu na dłoniach do ust.