Latająca mama o pracy stewardessy podczas epidemii: Ludzie są zdystansowani. Nie czują się komfortowo, gdy obok siedzi inny pasażer

Magdalena Kotowicz prowadzi profil na Instagramie Latająca Mama, na którym chętnie dzieli się różnymi aspektami dotyczącymi macierzyństwa i swojej pracy w liniach lotniczych. Opowiada, jak wygląda jej praca w okresie pandemii: "W obecnej sytuacji żadna linia lotnicza nie może czuć się stabilnie, nawet jeśli w mediach deklarują, że tak jest. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile czasu jeszcze potrwa pandemia, jakie będą jej dalekosiężne skutki".

Maja Kołodziejczyk: Jak to się stało, że postanowiłaś zostać stewardessą?

Magdalena Kotowicz, Latająca Mama: Pierwsza myśl o tym, aby zostać stewardessą, pojawiła się, gdy jeszcze jako mała dziewczynka leciałam z rodzicami samolotem na wakacje. Sam lot wywarł na mnie olbrzymie wrażenie. Drzwi do kokpitu były jeszcze otwarte, więc mogłam się przyjrzeć pracy pilota. Olbrzymie wrażenie wywarły na mnie uśmiechnięte i eleganckie stewardessy. Były bardzo miłe i profesjonalne. Powiedziałam mamie, że też chciałabym taka być i w przyszłości zostanę stewardessą.

I od tamtego czasu byłaś konsekwentna w swoim postanowieniu?

Ależ skąd. Lata mijały, a ja zapomniałam o tym pomyśle i poszłam na studia wieczorowe zupełnie niezwiązane z tą branżą. Pewnego dnia moja mama podsunęła mi jednak ogłoszenie, że szukają personelu pokładowego w Warszawie. Były to norweskie linie lotnicze, ale miały bazę w Polsce. Postanowiłam wysłać CV, ale się nie odezwali. Mijały miesiące, wciągnęłam się w życie studenckie, nadeszła sesja i niespodziewanie pomiędzy egzaminami zadzwoniła do mnie rekruterka. Powiedziała, że robią drugi nabór i zapytała, czy jestem chętna. Oczywiście się zgodziłam.

Jakie wymogi trzeba było wówczas spełnić, aby zostać stewardessą?

Bardzo często ludzie pytają mnie o to, czy trzeba skończyć specjalne studia, aby zostać członkiem personelu pokładowego i wyjaśniam im, że nie. Ja skończyłam marketing i zarządzanie, a jak wspominałam, na stanowisku stewardessy aplikowałam w 2006 roku, jeszcze w trakcie studiów. Wówczas od kandydatów moja firma wymagała znajomości języka angielskiego, a mile widziana była także znajomość drugiego języka. Oczekiwano też umiejętności pływania przynajmniej w stopniu podstawowym. Ważna była prezencja, miła aparycja i zdolności interpersonalne oraz deklaracja, że pracownik jest w stanie w razie konieczności stawić się na lotnisku w ciągu 90 minut.

Udało ci się pogodzić ten zawód ze studiami?

Bywało ciężko. Mój tryb dnia wyglądał tak, że często zaczynałam pracę z samego rana, leciałam przykładowo z Warszawy do Rzymu i z powrotem, potem z lotniska wracałam do domu o godzinie 14 i szłam na zajęcia na godzinę 16. Moja firma oferowała wówczas loty krótkodystansowe, więc pogodzenie jej z nauką było możliwe, choć nie powiem, że proste. To był bardzo intensywny okres w moim życiu.

Czy już wtedy wiedziałaś, że będzie to praca “na dłużej”?

Nie. Na początku myślałam, że to zajęcie pozwoli mi po prostu podszkolić język i dorobić sobie podczas studiów, ale szybko zrozumiałam, że jest inaczej. Bycie stewardessą to nie tyle zawód, co styl życia. Nie każdemu odpowiada życie na walizkach, ale ja szybko zrozumiałam, że to droga dla mnie. Polubiłam podróże, ruch, kontakt z ludźmi, fakt, że wokół mnie dużo się działo. Ta było uzależniające. Chociaż kończyłam studia z myślą, że będę pracowała w jakiejś agencji marketingowej czy banku, po tych trzech latach nie wyobrażałam sobie pracy za biurkiem. Akurat, gdy skończyłam studia, moja firma zamknęła bazę w Warszawie. Pracownikom zaproponowano pracę wówczas w innej z ich skandynawskich baz w Norwegii, Szwecji lub Danii, pod warunkiem, że będziemy przez sześć miesięcy chodzić na kurs języka skandynawskiego. Zgodziłam się i w ten sposób zaczęłam lawirować między Warszawą a Oslo. Na dwa pełne dni pracy przypadało pięć dni wolnego.

Obecnie jesteś mamą dwójki dzieci, co przy takim trybie pracy musiało być dużym wyzwaniem. Kiedy założyłaś rodzinę i jak udało ci się pogodzić bycie mamą z pracą stewardessy?

Pierwszą córkę urodziłam po ośmiu latach pracy w zawodzie. Był to moment, w którym czułam się już pewnie zawodowo i wiedziałam, że przygoda z liniami lotniczymi nie jest czymś chwilowym, ale stabilnym. Tak naprawdę wiele moich koleżanek z pracy ma rodziny i najważniejsze w opiece nad dziećmi, jest dobra organizacja. Nie ukrywam, że na początku, gdy urodziła się moja córka Lusia, dużą pomocą byli rodzice. Po kolejnych czterech latach przyszła na świat moja druga córka Zuzia.

Będąc mamą, do perfekcji opanowałam umiejętność planowania. Zawsze mam przy sobie notes, który pozwala mi monitorować grafik. Pracując na pół etatu i praca wygląda tak, że mam 5 pełnych dni pracy, a potem czternaście dni wolnego. Dzięki temu czuje, że mogę więcej czasu poświęcić dzieciom. Chcę zaznaczyć tak, że na co dzień nie mieszkam w Norwegii. Po pracy wracam do Polski, gdzie mam mieszkanie.

Czy jako mama i stewardessa znasz, jakieś triki, które pomogłyby uspokoić płaczące dzieci na pokładzie? Słyszałam o liniach, które sugerowały pracownicom malowanie usta na czerwono, gdyż ten kolor uspokaja niemowlęta.

Każda linia, jak widzę, ma swoje triki. Ja uczyłam się tego od starszych koleżanek, które przychodziły z innych linii. Wszystko zależy od tego, ile lat ma dziecko. Maluszki, które cały czas są na mleku matki dobrze jest przystawić do piersi gdy widać, że są niespokojne. Samolot może ich przerażać, bo panują tu warunki zupełnie inne, niż w domu, a dodatkowo odczuwają zmianę ciśnienia.

Dzieci zazwyczaj płaczą z dwóch powodów: ponieważ nie chcą siedzieć w fotelu z zapiętym pasem, albo zatykają im się uszy podczas startu lub przy lądowaniu.  W pierwszym wypadku najlepsza jest próba wytłumaczenia, czemu musi siedzieć, uśmiech i np. nadmuchana plastikowa rękawiczka z narysowaną buzią. To naprawdę pomaga. W przypadku zatykających się uszu pomocna jest guma do żucia albo lizak, który zawsze mam w walizce na wszelki wypadek.

A twoje córki wiedzą, czym się zajmujesz i są zainteresowane tą pracą?

Młodsza ma dopiero dwa lata, ale już jak widzi na niebie lecący samolot, to pokazuje na niego palcem i krzyczy “mama”. Starsza, ma sześć lat, dokładnie wie, na czym polega mój zawód. Bierze pod uwagę fakt, że w przyszłości mogłaby również być stewardessą i często bawimy się, że to ja jestem pasażerem na pokładzie, a ona odgrywa moją pracę. Zresztą, chętnie podróżujemy całą rodziną. Dzieci są przyzwyczajone do latania i bardzo lubią to.

Czy latanie jest stresującą pracą? Doświadczyłaś na własnej skórze turbulencji podczas których, naprawdę bałaś się o swoje życie? O czym wtedy myślałaś?

Poziom adrenaliny podskakuje dopiero w momencie, kiedy dzieje się coś naprawdę poważnego jak np. agresywny pasażer czy poważny przypadek medyczny. Raz w życiu doświadczyłam turbulencji, przez które musiałam zrobić to czego uczono nas na szkoleniu. A że było to na samym początku mojej przygody z lataniem, zapadło mi to w pamięć. Sytuacja na szczęście została szybko opanowana poprzez zmianę wysokości lotu przez kapitana i nie mieliśmy żadnych poważnych przypadków na pokładzie. To było kiedy nie miałam jeszcze dziewczynek. Wtedy inaczej podchodziłam do latania. Teraz zazwyczaj pytam się przed lotem kapitana czy przewiduje jakieś większe turbulencje na trasie lotu. Oczywiście jeśli sam nas o tym nie poinformuje. Wolę być przygotowana.

Czynnie latałaś nawet podczas obostrzeń w marcu? Kursy wyglądały wtedy inaczej? Nie bałaś się, że będziesz musiała odbyć kwarantannę w innym kraju i nie zobaczysz przez to dłużej dzieci?

Wykonując taki zawód, jesteśmy zwolnieni z kwarantanny podczas wykonywania naszych obowiązków. Kwarantanna obowiązywałaby nas jeśli wrócilibyśmy np. z wakacji. Ponadto niektóre państwa stosują tzw. "self quarantine", która polega na samo kontroli. Tak jest np. w Norwegii. Państwo ufa swoim obywatelom, że są na tyle rozsądni, że zadbają o własne zdrowie najpierw. Dzięki temu dbają o zdrowie innych, nie zarażając ich.

Czy w okresie pandemii zachowanie ludzi na pokładzie jest inne? Widać u nich większy niepokój?

Ludzie są bardziej zdystansowani. Nie czują się komfortowo, gdy obok siedzi inny pasażer. W miarę możliwości proszą o zmianę miejsc, co załogi same im również proponują. Osobiście pracując na pokładzie, nie miałam doświadczenia z pasażerem, który nie chciał założyć maseczki. Byłam jednak świadkiem takiej sytuacji,  gdy leciałam prywatnie, również jako pasażerka. Wtedy załoga ma prawo odmówić mu lotu, co też uczyniła w trosce o zdrowie pasażerów oraz swoje.

Niestety, możliwość podróżowania w tym roku stała się bardzo ograniczona. Branża lotnicza dotkliwe odczuła skutki epidemii koronawirusa?

Zdecydowanie. Wszystkie linie lotnicze obowiązują ściśle określone procedury. Musimy nosić maseczki, kontakt z pasażerami jest zniwelowany do absolutnego minimum, członkowie personelu pokładowego zachowują dystans społeczny, nie podajemy sobie dłoni. W moich liniach lotniczych, w celu ograniczenia kontaktu, wprowadzono całkowity zakaz sprzedaży.

Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, co się stanie z lotnictwem w 2020 roku, nigdy bym nie uwierzyła. Mnóstwo do niedawna dobrze prosperujących linii lotniczych z dnia na dzień poupadało.

A ty po przetrwaniu tych kilku najgorszych dla lotnictwa miesięcy czujesz się już stabilnie?

Nie, myślę, że w obecnej sytuacji żadna linia lotnicza nie może czuć się stabilnie, nawet jeśli w mediach deklarują, że tak jest. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile czasu jeszcze potrwa pandemia, jakie będą jej dalekosiężne skutki, czy dojdzie do ponownego zamknięcia granic i co zdecydują wtedy państwa. Bardzo liczę na to, że sytuacja wkrótce się ustabilizuje, ale nie ukrywam, że ten rok to dla mnie wielka niewiadoma.

Zobacz wideo W przyłbicy albo maseczce do szkoły? MEN: Zastanawiamy się nad wprowadzeniem nakazu w przestrzeniach wspólnych
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.