"Mam tutaj wszystko w pokoju: krzesło, fotel, piłkę, materac" - tak się rodzi w Szwecji [LIST]

Namawiają mnie na akupunkturę. Wbijają mi 5 igieł. Lekarka uprzejmie pyta, czy czuję jakąś ulgę. Igłą z czoła rzucam w podłogę. Jestem wściekła, że dałam się na to namówić - pisze w liście do redakcji Iwona, która urodziła dwóch synów w Szwecji.

List, który tutaj publikujemy jest reakcja czytelniczki na tekst "Opisała swój długi i bardzo trudny poród. "Nikt nie jest w stanie przygotować się na taki ból". List poniżej to również opis niełatwego porodu, ale też pokazanie warunków, które panują w szpitalach położniczych w Szwecji, a przede wszystkim wielki pokład siły, miłości i nadziei dla przyszłych matek. Dowód na to, że poród, choć bywa trudny, jest też i piękny, i niezapomniany. Jak zauważa autorka listu: Choć drugi poród był zupełnie inny - krótszy, łatwiejszy i bez znieczulenia, to oba potrafię odtworzyć - minuta po minucie. Zapraszamy do lektury.

Mieszkamy razem z mężem w Szwecji już ponad 5 lat. Poród planowano na 20 lutego, ale szczerze mówiąc, modliłam się o wcześniejsze rozwiązanie. Mimo że ciąża przebiegła bez większych trudności, chciałam już przestać czuć się jak słoń. I nagle mój teść niespodziewanie umarł po długiej chorobie.

Z ciężkim sercem, po rozmowie z rodziną, decydujemy, że zostaję, a tylko mąż weźmie udział w uroczystościach pogrzebowych. 17 lutego, w poniedziałek, odwożę męża na lotnisko. Po powrocie do mieszkania ogarniam kuchnię i biorę prysznic.

Jest przed pierwszą w nocy. W drodze do sypialni niespodziewanie odchodzą mi wody. Szok. Na to nie byłam przygotowana. Wsadziłam ręcznik miedzy nogi i pobiegłam do łazienki w poszukiwaniu największej podpaski. Dzwonię do przyjaciół, którzy "w razie W" mieli mnie odwieźć do szpitala. Dzieli nas 65 km. Wsiadając do ich samochodu było mi głupio z powodu mokrych spodni, które mam na sobie. Obawiałam się, że wody płodowe zaleją przyjacielowi fotel pasażera. Co za głupkowate myśli w zaistniałej sytuacji.

W szpitalu robią mi podstawowe badania. Wody w normie, temperatura ciała w normie, ciąża przebiegła sprawnie, skurczy brak, rozwarcie na 1,5 cm - wysyłka do domu. O 4 nad ranem dzwonię do męża i informuję, że Christian czekać na niego nie zamierza. Oddzwania za 5 minut i prosi, abym wszystko powtórzyła, bo do niego nic nie dotarło.

Cały wtorek mam nieregularne, nic nieznaczące skurcze. I tak do środowego popołudnia siedzę sama w domu, z cieknącymi wodami płodowymi i umieram z nudów. W środę o godzinie 14 stawiam się w szpitalu na wywołanie skurczy. Atmosfera jest bardzo miła, mam swój pokój, laptop, internet. Rozmawiam z rodziną przez telefon.

15:00

Po 37 godzinach od odejścia wód montują mi balon w celu powiększenia rozwarcia szyjki macicy.

15:30

Podłączają oksytocynę. Dostaję też jakiś antybiotyk aby uniknąć infekcji. Dyskutujemy o możliwych formach znieczulenia. Położne bardzo pomocne i uśmiechnięte. Wiedziały, że będę rodzić sama.

16:30

Mama jest na linii, liczy odstępy między skurczami, które powoli stają się nie do zniesienia. Mama uspokaja, że w takim tempie urodzę do 22:00. Uśmiecham się, ale wcale nie jest mi do śmiechu. Rozłączam się, bo nie jestem w stanie mówić.

18:30

Namawiają mnie na akupunkturę. Wbijają mi 5 igieł. Lekarka bardzo uprzejmie pyta, czy czuję jakąś ulgę. Igłą z czoła rzucam w podłogę. Jestem wściekła, że dałam się na to namówić i straciłam czas. Położna proponuje znieczulenie zewnątrzoponowe. Uważa, że cierpienie jest za duże, a do rozwiązania jeszcze sporo czasu. Rozwarcie na 4 cm, a ja odpływam. Mimo to odmawiam.

19:30

Ból jest nie do zniesienia. Niemalże brak odpoczynku pomiędzy następującymi po sobie skurczami. Nie mówię, krzyczę. Kiwam głową w odpowiedzi na pytania. Płacząc, proszę o znieczulenie. Lekarz jest u innej pacjentki, więc muszę czekać. Dostaję maskę z gazem.

20:50

Przychodzi wreszcie lekarz. Przedstawia się, uśmiechając się coś tłumaczy. Nie pamiętam, jak wyglądał. Wiem tylko, że miał śliczne, białe zęby i że w pokoju kręciło się jeszcze kilka osób. Jak wbił mi igłę w kręgosłup, poczułam niewiarygodną przyjemność. Ciekawe, że kolejny ból może przynieść takie ukojenie.

21:30

Jestem na pozytywnym haju. 4-5 skurczy na 10 minut. Rozwarcie na 7 cm. Dzwonię do męża i opowiadam, jak błogo się czuję. Teściowa się śmieje, że bardzo wolno mówię, a to u mnie nienaturalne. Znieczulenie pompują we mnie regularnie. Cudowne uczucie, gdy taki ból po prostu znika.

22:00

Dostaję paracetamol z powodu gorączki.

00:20

Kolejna zmiana przychodzi się przywitać. Wszyscy bardzo mili. Pomagają zmienić mi pozycję, usiąść, przespacerować się. To bardzo trudne, gdy czujesz, że plecy i nogi odmawiają posłuszeństwa. Mam tutaj wszystko w pokoju: krzesło, fotel, piłkę, materac. Poprosiłam o kanapki i dostałam w przeciągu 15 minut. Proszą bym nabrała sił.

2:05

Odczuwam zarówno skurcze, jak i bóle parte. Zwiększają dawkę oksytocyny. Modlę się już o koniec. Opadam z sił.

4:00

Ponownie dostaję coś na gorączkę. Czuję, ze zaraz mnie rozerwie od środka. Położna prosi, bym nie parła, bo główka nie zeszła jeszcze wystarczająco nisko i moje starania są teraz na nic. Dostaję większą dawkę gazu przez maskę. Mamo! Miałam urodzić do 22:00.

4:35

Zmiany pozycji w celu poprawienia ułożenia główki. Czuję, że umieram. Le dwo się ruszam. Położne pomagają mi poszukać odpowiedniej pozycji. "Na kucaka", na kolanach, na plecach. Ile jeszcze to potrwa?

4:48

Nadeszły bóle parte. Właściwy poród się rozpoczął. Zero radości, brak myśli, kompletne wycieńczenie. Nie mam siły przeć, a przecież to decydujący moment. Christian cofał się trzy razy. Gdy główka wyszła, nie mogłam wypchnąć ramionek. Makabra. Zaczęłam krzyczeć, że nie dam rady i niech go wyciągną na siłę. ''Świetnie ci idzie! On prawie już tu jest!''.

Ale 'prawie' w tym przypadku to niewyobrażalna przepaść. Synek urodził się o 5:19
w czwartek, 20 lutego. 9 punktów po pierwszej minucie, 3515 g, 47 cm. Byłam wycieńczona. Nie poczułam, kiedy urodziłam łożysko. Krocze jakimś cudem ocalało, założyli tylko kilka szwów dookoła. Spuścili ze mnie mocz. Prysznic brałam razem z maluchem. W Szwecji nie można dziecka rozdzielać z matką nawet na chwilkę.

Mąż przyjechał w nocy z piątku na sobotę. Wpuścili go do szpitala około godziny 2:00, dostawili dodatkowe łóżko. Powiedział tylko: Jaki on malutki... Do tej pory żałuję, że nie pożegnałam się z teściem. Miał wyjątkowe poczucie humoru. Kilka dni później powiedziałam mojej mamie, że nigdy więcej nie chcę tego doświadczyć. ''Córcia, to się zapomina. Zobaczysz''.

Obecnie Christian ma już prawie cztery lata, mój młodszy synek, Casper - 9 miesięcy. Choć drugi poród był zupełnie inny - krótszy, łatwiejszy i bez znieczulenia, to oba potrafię odtworzyć - minuta po minucie.

***

Drogie mamy! Jeśli chcecie opowiedzieć nam o swoich porodach, piszcie na adres edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Poród w domu. Czym różni się od tego w szpitalu?

Więcej o:
Copyright © Agora SA