Idea fotografii była prosta: zestawić na jednym zdjęciu jedno z najstarszych dzieci urodzonych dzięki in vitro i jedno z najmłodszych. Jednak półtoraroczna Tola miała w tej sprawie własne zdanie. Najbardziej interesowały ją objęcia mamy. Sytuację uratowała biżuteria Karoliny, największym uznaniem cieszyły się jej bransoletki i tak powoli, powoli Tola pozwoliła sobie nawet poczytać książeczki. Mama Toli uważa, że wszystkie dzieci urodzone w Polsce dzięki in vitro są cudem i bardzo się cieszy, że mogła poznać Karolinę.
Trzylatki i czterolatki w studiu fotograficznym to temat na powieść. Z elementami grozy. A co zrobić, jeśli jest ich aż czworo i każde z nich ma inny pomysł na swoją obecność? Zuzia okazała się urodzoną komiczką, stroiła groźne miny doprowadzając do śmiechu swojego brata Franka. Jednak bliźniaczki Iga i Lena pozostawały niewzruszone i ani misie, ani miny Zuzi, ani żarty ekipy fotograficznej nie były w stanie wytrącić Igi i Leny ze stanu całkowitego życiowego stoicyzmu. Na szczęście Ania Łuczyńska, fotografka, wpadła na błogosławiony pomysł "a teraz pokażcie nam, jak skaczecie!".
Tym sposobem sesja zaowocowała kilkunastoma zdjęciami rozbrykanych dzieci.
HISTORIA RODZICÓW ZUZI I FRANIA
Tworzyliśmy szczęśliwą dwuosobową rodzinę i marzyliśmy o tupocie bosych stópek na podłodze. Marzyliśmy i marzyliśmy, a marzenia się nie spełniały. Kiedy okazało się, że jednak to nie będzie takie proste i Pan doktor wskazał jedną jedyną drogę, nie wahaliśmy się ani chwili. Wybór kliniki, decyzja i do przodu. Ominęły nas wątpliwości, niepewność... wiedzieliśmy jaki mamy cel... bose stópki... Mieliśmy niewyobrażalne szczęście, bo trafiliśmy w świetne ręce profesora Łukaszuka. Mieliśmy tylko trzy pobrane komórki jajowe, co wywołało u mnie niemal atak paniki, bo wszyscy wkoło mieli dużo a my mało, ale mój Mąż wierzył i nigdy nie zwątpił. Zawsze powtarzał "spokojnie, będzie dobrze, uda się nam". Zdecydowaliśmy, że chcemy zabrać dwa zarodki od razu i niedługo później okazało się, że oba zostały z nami. A tak naprawdę to Franio namówił Zuzkę żeby została, bo Zuzia chciała się chyba wycofać (na usg wielkość Zuzki różniła się o 5 dni od Frania).
1.06.2009 roku, 20 dni przed wyznaczonym terminem, nasze dzieci przyszły na świat. Są cudem w naszym życiu. Cudów jest więcej, bo po 3 latach w prezencie od losu dostaliśmy Hanię.
Kiedy Stowarzyszenie Nasz Bocian zaproponowało nam udział w zdjęciach do kalendarza z wielką radością zgłosiliśmy gotowość, żeby pokazać nasze fajne, szczęśliwe dzieci. Żałuję tylko, że Hania była za malutka, aby dołączyć do rodzeństwa, mogłabym pokazać pełnię szczęścia naszej fajnej, normalnej rodziny.
Pola i Patryk przybyli do studia z mocnym postanowieniem zostania modelami i równie silną wolą pokazania, że tym co łączy każde rodzeństwo jest powiedzenie "kto się lubi ten się czubi". O ile przygotowywanie fryzur i strojów przebiegło bez większych spięć, o tyle wszelkie układy mające obrazować miłość siostrzano-braterską zostały przez Polę i Patryka utrącone z miejsca. Jednak po raz kolejny sytuację uratowała Ania Łuczyńska podsuwając dzieciom pomysł na scenę "Pola ściska Patryka, a Patryk usiłuje się uwolnić". Tak, to było coś, co oddawało prawdę o relacjach każdego rodzeństwa i zostało od razu podchwycone przez naszych małych modeli.
Opowieści o historii tego zdjęcia są rozmaite. Część ekipy twierdzi, że Staś usiłował wyrwać Matyldzie trochę włosów z głowy, jednak pozostali obstają, że to po prostu czuły gest głaskania po główce. Decyzję, jak to było naprawdę pozostawiamy widzom. W każdym razie interakcje między Stasiem i Matyldą nie wpływały na doskonały humor Kasi, której radosny nastrój udzielał się wszystkim obecnym.
HISTORIA RODZICÓW MATYLDY:
Jeszcze długo przed ślubem przestaliśmy się zabezpieczać. W sumie było to dziwne, bo nie kręciły nas dzidziusie. Raczej, delikatnie rzecz ujmując, dzieci nas drażniły. Jednak gdzieś głęboko wiedzieliśmy, że chcemy dziecka, bo taka jest kolej rzeczy. Wszyscy wokół nas stawali się rodzicami i mówili, że to fajne. Z jednej strony ciężko nam było uwierzyć, że fajnie jest obsługiwać wrzeszczącego potwora, widząc niewyspane, zaniedbane matki i zmasakrowanych ojców. Z strony drugiej jednak mijały kolejne miesiące, a w nas zaczynał czaić się strach, że może coś jest nie tak. Nie byliśmy najmłodsi, ja przed trzydziestką, narzeczony o 6 lat starszy. Zrobiliśmy podstawowe badania i już wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Przestraszyliśmy się i zostawiliśmy temat na ponad rok.
Oczywiście w głębi duszy pewnie oboje liczyliśmy na cud, ale na cud było jeszcze za wcześnie. Potem był ślub. Pół roku później w walentynki odbyliśmy pierwszą wizytę w klinice. Badania potwierdziły nasze obawy. Mieliśmy prawie zerową szanse na naturalne rodzicielstwo. Nie chcąc marnować czasu zaczęliśmy przygotowywania do in vitro, jednak w pewnym momencie przestraszyłam się, a lekarz rozsądnie zaproponował inseminację. Wiedzieliśmy, że to mało skuteczne, ale chyba potrzebowaliśmy stopniowego oswajania się z tematem. Podczas procesu leczenia towarzyszyła mi terapeutka, która z jednej strony budowała wiarę w cud, a z drugiej sprytnie odwracała uwagę od leczenia. Czasami mam wrażenie, że tylko dlatego 13 dni po pierwszej inseminacji odebraliśmy pozytywny wynik testu ciążowego. Do przychodni poszłam sama, choć obiecałam mężowi, że zrobimy to razem. Nie mogłam, ewentualną porażkę chciałam wziąć na siebie. Szaleliśmy z radości, bo w sumie szybko poszło. 4 miesiące po pierwszej wizycie w klinice udało się. Ciąża do końca drugiego trymestru przebiegała prawidłowo. Potem był szpital i szybka interwencja lekarza. Potem znów spokój przeplatany ze strachem, czy aby na pewno córka urodzi się zdrowa. 15 lutego 2008 roku urodziłam Matyldę. Długo dojrzewaliśmy jako rodzice. Nie mogę powiedzieć, że miłość czułam od początku. Na początku był głównie strach w to, że nasz cud zniknie. Że to co się stało, jest tak nieprawdopodobne, że zaraz się skończy.
Dziś Matylda ma prawie 3 lata. Jest bardzo rezolutną i charakterną dziewczynką. Od jej narodzin przeszliśmy jeszcze dwie inseminacje i jedno in vitro, jednak drugie dziecko nie chce się pojawić na świecie. Mamy jeszcze nadzieję, ale nie wiemy, czy mamy dość odwagi. Jedno jest pewne: Matylda jest naszym cudem i to jest najważniejsze na świecie. I jeszcze jedno: teraz mamy pewność - rodzicielstwo jest fajne!
rodzice Matyldy
Najpierw telefon do mamy Miry i Leny: Czy jesteście już na miejscu? Czekamy! I odpowiedź Magdy: Tak, już docieramy do was, tylko najmłodszy Olaf nam się trochę buntuje. Zaraz zaraz, jaki Olaf?! W grafiku sesji mieliśmy wpisane jedynie Lenkę i Mirę, a tu się okazuje, że jest jeszcze najmłodszy brat. Szybka decyzja, wybieramy dla Olafa ubranka z dostarczonych nam przez cztery polskie firmy odzieżowe i pytanie do rodziców: Czy chcecie sfotografować całą trójkę czy tylko dwójkę?, odpowiedź: ale myśleliśmy, że w kalendarzu mogą być tylko dzieci urodzone dzięki metodom wspomaganego rozrodu i adoptowane, a Olaf jest naszą niespodzianką od losu! Skądże znowu: pokazujemy wszystkie dzieci, bo każde z nich nadało sens naszym życiom i rodzinie.
Kiedy Lena i Mira słyszą, że Olaf jednak zapozuje razem z siostrami, rozpromieniają się, a Lena wyciąga ręce do brata, aby trzymać go w ramionach już do końca sesji. W tym zdjęciu spełnia się idea kalendarza: każde z dzieci widocznych na tym zdjęciu ma inną historię przyjścia do rodziny. Tymek, Lena, Mira i Olaf. Każde jest wyjątkowe. To pewnie dlatego, że wszystkie dzieci z kalendarza są po prostu kochane i wyczekiwane.
HISTORIA RODZICÓW Leny, Miry i Olafa
Gdy moje dzieciaki pozowały, nie było powiedziane, w jakim miesiącu będzie ich fotografia. Zobaczyłam to dopiero biorąc kalendarz do ręki i... oniemiałam z wrażenia, gdy zobaczyłam, że to maj. To szczególny miesiąc w naszych sercach. Pierwszą procedurę adopcyjną rozpoczęliśmy właśnie w maju. Czułam, że to symboliczny wymiar, wokół rodziła się przyroda sypiąc kwiatami, w nas rodziło się rodzicielstwo. Pamiętam dokładnie ten majowy dzień, gdy wszystko się zaczęło, maszyna poszukiwań naszego dziecka wystartowała. Potem było już tylko łatwiej, bo każdy dzień procedury, później oczekiwania, przybliżał nas do finału, czyli odnalezienia naszej pierwszej córki. A druga adopcja? Po długich latach oczekiwań, telefon zadzwonił na początku maja, a 20-ego wprowadzałam do domu moją drugą córkę. I chociaż żadna z nich nie rodziła się w maju, to ten miesiąc w naszej rodzinie jest naszym tzw. szczęśliwym miesiącem.
Przy synku, nic spektakularnego w maju się nie wydarzyło. Chociaż... nie, potwierdzenia na USG, że to będzie syn, można zaliczyć do ważnych wydarzeń rodzinnych, a to było właśnie w maju.
Czyż ta karta kalendarza nie jest wyjątkowym symbolem połączenia naszej gromadki Skarbów, w jednej rodzinie?
Każde z naszych dzieci przychodziło do naszej rodziny z innego świata, w innych okolicznościach, w innym wieku. Każde z naszych dzieci było chciane i jest kochane z największą mocą, za to, że jest.
Magda
To zdjęcie zadaje kłam stereotypom płciowym. Niespełna roczna Frania testuje organoleptycznie samochód i traktor, mały Ignaś wybrał zaś misia. Rzadka sytuacja, w której udało się niemowlaki zebrać razem w jednym miejscu i choć na chwilę unieruchomić.
Widoczne na zdjęciu jarmarczne jojo początkowo w ogóle nie było planowane jako rekwizyt sesyjny. Przyniosły je ze sobą Tola i jej mama, Agnieszka. Wystarczyło jednak, że Kaja zobaczyła tę zabawkę i od razu wiedzieliśmy, że to jest to! Tomek przyglądał się ze spokojem prawdziwego faceta zabawom młodszej koleżanki i w ten sposób powstało nasze zdjęcie.
Silna drużyna braci przybyła do studia i od razu podbiła serca zgromadzonych. Szymon i Emil emitowali sobą pokłady zdrowego rozsądku i doświadczenia modelingowego, najmłodszy Gucio usiłował nadążyć za braćmi i pokazywał, że jest co najmniej równie dorosły jak oni. To zdjęcie ma również drugie dno, o którym opowiedziała mama chłopców w klipie towarzyszącym powstawaniu kalendarza. Cała rodzina utworzyła się w ciągu jednego miesiąca, w którym okazało się, że najstarsi chłopcy trafiają decyzją sądu do rodziny adopcyjnej, a test ciążowy wykazał nieoczekiwanie dwie kreski po udanej próbie zapłodnienia in vitro. I to wszystko w tym samym czasie! Od tej pory rodzina jest razem. Czasem długo czekamy na dzieci i tracimy nadzieję, aż pewnego radosnego dnia okazuje się, że będzie nas aż pięcioro w domu
Jaś i Antoś - ludzie, których łączy ten sam kpiarski uśmiech i stosunek do świata. A nie są braćmi! Spotkali się podczas sesji i zapałali nagłym uczuciem do pluszowego bociana przyniesionego przez jedną z rodzin. Taką okazję trzeba wykorzystać. Dlatego Jaś ściska bociana będącego jednocześnie symbolem Stowarzyszenia Nasz Bocian, a Antoś chwilowo tego nie robi, choć na innych zdjęciach z tej sesji wykazywał wiele determinacji, aby choć trochę bociana "wymęczyć".
HISTORIA RODZICÓW ANTKA
Antek jest dzieckiem wyczekanym, wywalczonym. Miesiąc w miesiąc rozczarowanie, kolejni lekarze, kolejne leki, kolejne próby. W którymś momencie pojawiło się pytanie: Zależy nam na ciąży, czy na dziecku? Wtedy odpuściliśmy staranie "na siłę". Pojawił się po jakimś roku. Malutki człowiek, sens naszego życia. Teraz, gdy ma pięć lat wiemy już, że jest wygadany jak tata, tak jak mama ma robi kilka rzeczy w jednym czasie. Bardzo chce grać na skrzypcach, może dlatego, że dziadek po mistrzowsku usypiał go melodiami ze "Skrzypka na dachu". Dzięki babci, której niestety nie mógł dobrze poznać, jest dokładny.
Chciałby mieć rodzeństwo, raczej brata, chociaż siostra też jest OK. Może w kolejnej edycji Kalendarza pojawią się we dwójkę...
HISTORIA RODZICÓW MADZI
Niecodzienny dzień Tygryska?
Spodobała mi się idea ukazania dzieci ludzi borykających się z niepłodnością. I co z tego, że są to dzieci z in vitro czy z adopcji. Przecież to są przede wszystkim takie same dzieci, no może troszeczkę inne, bo wywalczone? Bo musieliśmy przejść niejedną dolinę rozpaczy? Bo nie raz poduszki mokre od łez nie miały czasu, aby wyschnąć. Ale są! I wcale nie mają rogów czy jakiś innych odrostów! Są! Są takie same jak reszta populacji. I najważniejsze dla nas, że SĄ!!!
Troszkę poza plecami zgłosiłam Tygryska do sesji. Nikomu w domu się nie przyznałam. Nie dotarł do mnie e-mail, więc uważałam, że Madzia się nie zakwalifikowała. Wracając z przedszkola powiedziałam Tygryskowi:
- Wiesz Madzia, mama wysłała twoje zgłoszenie do kalendarza, ale się nie dostałaś? Miałyśmy jechać do Warszawy, ale w takim razie pojedziemy, kiedy indziej? Jak będzie ładna pogoda?. (I tu wyjaśniła Tygryskowi całą sytuację.)
- Mamo! To napisz im, że ich wcale już nie lubię! I nigdy, przenigdy tam nie pojadę?
I tu nastąpiła pierwsza spontaniczna reakcja Tygryska? Łzy jak grochy płynęły z oczu małej dziewczynki? Po wyładowaniu złości Tygrys zaproponował:
- Mamo, a może napiszesz do nich, że ja bardzo chcę??? Napisz! Proszę?.
I dobrze, że napisałam? Bo przez brak przepływu informacji nie przeżylibyśmy WSPANIAŁEJ PRZYGODY!!!
HISTORIA RODZICÓW JAKUBA I DAWIDA
W studio Chłopcy zostali ubrani, uczesani i zamalowano im wszelkie siniaki.
Patrzyłam na nich z dumą: moje dwa skarby, moje dzieci. Zachowywali się jak gdyby robili to zawsze: "Proszę mnie pomalować tu bo mam siniaka, a Jakub ma na brodzie".
Jakub, o dziwo, był wyciszony. Chyba całe to zamieszanie przytłumiło jego charakterek
Dzieci zostały w studio. W pewnym momencie Magda się rozpłakała. Ona też chce mieć brata. Wiedziałam, co czuje jej mama słysząc słowa córki. Zdawałam sobie z tego sprawę jak to boli. Nie ma nic gorszego niż bezradność.
Wspomnienia wróciły, ale nie poddałam im się. Patrzyłam na dzieci i czułam radość. Utulona przez mamę Magda uspokoiła się. Po wyjściu ze zdjęć dowiedziałam się że Jakub ma siostrę Magdę , bo "to fajna dziewczyna".
Wiem, co znaczy starać się o dziecko i jak wiele łez to kosztuje.
Kiedy patrzę na nasze Bocianowe dzieci, nie widzę w nich nic dziwnego.
Rozbrykane uśmiechnięte i czasami poważne - tak jak każde inne dziecko. Nie mają licznych odnóży, nie są z twarzami przestępców, po prostu są dziećmi...
Wyczekane, wytęsknione, wypłakane, ale przede wszystkim i ponad wszystko są KOCHANE.
HISTORIA RODZICÓW OLKA
Rodzice Olka kochali się od zawsze, jeszcze od czasów szkoły średniej. Wyszukali się w tłumie jak dwie połówki jabłka... Niestety, dzieci z tej miłości być nie mogło...
Dzisiaj Olek jest trzyletnim przedszkolakiem, który interesuje się motoryzacją, po tacie. Wie, że jest kimś wyjątkowym! Nie dlatego, że "zrobiony na szkle, za duże pieniądze". Dlatego, że jest żywym świadectwem tego, że tolerancja i odwaga to wartości, o które warto walczyć.
Co zrobić, aby Zosia się uśmiechnęła? Głowiliśmy się wszyscy. Nie pomagały ani żarty, ani wysiłki trzech chłopców. Uczciwie trzeba dodać, że szczególnie Olek wkładał wiele w pracy w to, aby rozbawić Zosię. W końcu z odsieczą przybyli rodzice Zosi i okazało się, że Zosia po prostu musiała skorzystać z łazienki. Dlatego nie miała głowy do uśmiechów i pozowania.
HISTORIA RODZICÓW OLKA
Rodzice Olka kochali się od zawsze, jeszcze od czasów szkoły średniej. Wyszukali się w tłumie jak dwie połówki jabłka... Niestety, dzieci z tej miłości być nie mogło...
Dzisiaj Olek jest trzyletnim przedszkolakiem, który interesuje się motoryzacją, po tacie. Wie, że jest kimś wyjątkowym! Nie dlatego, że "zrobiony na szkle, za duże pieniądze". Dlatego, że jest żywym świadectwem tego, że tolerancja i odwaga to wartości, o które warto walczyć!
Pozowanie z bratem? To nudne. Zwłaszcza, jeśli trzyletni brat woli biegać po studiu i rozkładać na czynniki pierwsze kolejne samochodziki. Dlatego Kuba postawił na zdjęcie ze swoimi przyjaciółmi, Karoliną i Filipem. Litościwie oszczędziliśmy widzom zdjęć z bardziej zaawansowanych odsłon projektu "a teraz będę udawał, że duszę Filipa!", wrażliwość odbiorców mogłaby tego nie znieść. Dla porządku dodajemy, że Filip bawił się przy tym doskonale oraz nie doznał żadnych uszczerbków na zdrowiu fizycznym i mentalnym.