Jennifer Laubach z objawami COVID-19 zaczęła rodzić bliźnięta osiem tygodni przed spodziewanym terminem. Mąż pobiegł spakować torbę do szpitala. Wówczas dostał ataku kaszlu. Nie mógł nawet mówić. Para czekała wtedy na wynik testu na obecność koronawirusa.
W drodze do szpitala, Jennifer Laubach otrzymała telefon od lekarza. Usłyszała, że test na obecność koronawirusa jest pozytywny. Zawrócili samochód. Andre wrócił do domu z kaszlem i zawrotami głowy i wezwał pogotowie, a Jennifer pojechała na porodówkę.
Kiedy zostawiłam męża w domu, martwiłam się, że już więcej się nie zobaczymy
- wspominała Jennifer Laubach w rozmowie z "Today". Andre, 36-letni adwokat czuł, że znalazł się w obliczu niebezpieczeństwa koronawirusa i jego życie jest zagrożone. Cierpiał na astmę, co dodatkowo pogorszyło jego stan. Mężczyzna nie mógł oddychać. Miał ataki kaszlu i duszności. Objawy towarzyszyły mu od dziewięciu dni. "Jestem sam, bez lekarzy. Moja żona jest w szpitalu. To walka ty kontra wirus" - opisał.
Podróż do szpitala Beaumont w Troy w stanie Michigan trwała pół godziny. Kiedy Jennifer przybyła na miejsce siedziała na wózku inwalidzkim w oddziale ratunkowym, podczas gdy personel szukał dla niej miejsca. Niepokoiła ją obecność innych ciężarnych matek i noworodków. Po badaniu Jennifer została zabrana do sali przeznaczonej dla pacjentów z COVID-19. Lekarze mieli nadzieję, że opóźnią poród o dwa tygodnie. Pacjentka jednak zaczęła rodzić już kolejnego dnia. Na świat przyszło dwóch zdrowych chłopców: Mitchell i Maksim.
Mamy dzieci
- napisała do męża. Następnie wysłała mu zdjęcie synków do męża. Przez trzy tygodnie dzieci były pod opieką lekarzy i pielęgniarek.„Dało mi to powód do walki” - powiedział Andre. „ Lepiej przez to przejdę, wiedząc, że mam dla kogo żyć” - dodał Andre, który wygrał walkę z koronawirusem. Po trzech tygodniach, gdy testy wykazały, że Laubachowie są już zdrowi, mogli zabrać swoje pociechy do domu. Powiedzieli, że dzielą się swoją historią, aby rozwiać wszelkie wątpliwości co do tego, że COVID-19 jest niebezpieczny