Szczepionki wróg czy przyjaciel?

Sprawdzamy, czy liczne zarzuty wysuwane ostatnio pod adresem szczepień są prawdziwe.

Idę zaszczepić zdrowe dziecko. Mam się obawiać powikłań?

Powikłania mogą się zdarzyć po każdym leku, a więc także po szczepionce. Do najczęstszych należą lekkie niepożądane odczyny poszczepienne, takie jak: reakcja miejscowa, czyli obrzęk i ból, oraz gorączka. Są one głównie wyrazem mobilizacji organizmu przeciwko chorobie, przed którą szczepionka ma chronić. Jeśli jednak nie wystąpią, to wcale nie znaczy, że szczepionka się "nie przyjęła" i nie będzie skuteczna.

Jak często występują powikłania po szczepieniach, np. gorączka?

Podniesienie temperatury ciała do 37,5-38,5°C może, w zależności od szczepionki, wystąpić nawet u ponad 50 proc. dzieci. Gorączka sięgająca 39,5-40,5°C - u mniej niż 1 proc. Prawie połowa dzieci po szczepieniu jest senna lub rozdrażniona. Te objawy utrzymują się 1-2 dni. Natomiast ciężkie niepożądane odczyny poszczepienne występują niezmiernie rzadko. Dodatkowo ryzyko ich wystąpienia można jeszcze zminimalizować dzięki odpowiedniej lekarskiej kwalifikacji do szczepienia i właściwemu wykonaniu go. Najgroźniejszym powikłaniem jest silna reakcja alergiczna, czyli wstrząs anafilaktyczny. Dochodzi do niego raz na milion szczepień i na szczęście można go skutecznie leczyć.

A powikłania typowe dla poszczególnych szczepionek? Na przykład dla MMR, czyli tej przeciwko odrze, śwince i różyczce. Ona budzi chyba najwięcej obaw.

W 1998 r. pismo medyczne "The Lancet" opublikowało artykuł brytyjskiego lekarza A. Wakefielda, w którym opisał on 12 dzieci, u których w ciągu tygodnia po podaniu MMR pojawiły się objawy autyzmu. Wakefield sugerował, także podczas wielu swoich odczytów, że to szczepionka wywołała owo zaburzenie rozwoju. Pod wpływem tych rewelacji w Anglii procent dzieci szczepionych przeciwko odrze znacznie się zmniejszył i kraj ten stał się głównym eksporterem owej choroby. Kilka tygodni temu "The Lancet" ogłosił, że opublikowanie artykułu Wakefielda było błędem, ponieważ autor zataił wiele istotnych informacji. Stało się to po zakończeniu prac specjalnej komisji, która stwierdziła, że praca Wakefielda naruszyła wiele standardów publikacji naukowej i etyki.

Jednak komisja nie zakwestionowała samych wyników.

Zadaniem komisji nie było określenie, czy MMR wywołuje autyzm, tylko ocena standardów etycznych i naukowych publikacji Wakefielda. Jednak to logiczne, że jeżeli sposób prowadzenia badań był nieprawidłowy i dopuszczono się w nim wielu nadużyć, to wyniki nie są wiarygodne. Rewelacji Wakefielda nie potwierdził żaden inny autor, a zaprzeczyły im wyniki aż 18 badań prowadzonych w różnych krajach i obejmujących ponad 2 miliony dzieci.

Rodzice i tak obawiają się MMR. Chociażby ze względu na to, że jest to szczepionka "żywa".

Szczepionka "żywa", czyli zawierająca osłabione wirusy, jest skuteczniejsza niż "nieżywa", ponieważ naśladuje naturalne zakażenie i lepiej pobudza układ immunologiczny. Zapewnia też trwalszą ochronę przed chorobą. To nieprawda, że jest mniej bezpieczna od "nieżywej". Oczywiście pod warunkiem odpowiedniej kwalifikacji do szczepienia. Jeśli bowiem lekarz podałby ją dziecku z ciężkim niedoborem odporności, to ryzyko działań niepożądanych byłoby większe niż po szczepionce "nieżywej".

Podobno szczepionka przeciwko odrze, śwince i różyczce może wywołać te choroby.

To nieprawda. Tylko u niektórych dzieci może najwyżej wywołać poronne, czyli bardzo łagodne i nietypowe postacie tych chorób. Ich głównym objawem jest gorączka występująca 7-10 dni po szczepieniu. Zresztą takie poronne postacie chorób zdarzają się także po niektórych innych "żywych" szczepionkach. Na przykład między 5. a 25. dniem od szczepienia przeciwko ospie wietrznej mogą czasami pojawić się na skórze drobne, pojedyncze wykwity.

Czy to prawda, że szczepionka przeciwko odrze może wywołać u dziecka małopłytkowość?

Rzeczywiście, średnio u jednego na ponad dziesięć tysięcy dzieci zaszczepionych przeciwko odrze może okresowo zmniejszyć się liczba płytek krwi. Nie grozi to jednak poważnymi konsekwencjami i ustępuje samoistnie. W przeciwieństwie do małopłytkowości, która towarzyszy odrze i stanowi poważniejszy problem. Ewentualne powikłania po tej szczepionce są dużo mniej groźne niż te po zachorowaniu na odrę. Nie zapominajmy, że ta choroba bywa śmiertelna.

Podobno do niektórych szczepionek jest dodawana "toksyczna rtęć"?

Rozumiem, że chodzi o tiomersal, czyli związek etylortęci. On bywa nazywany "toksyczną rtęcią" głównie dlatego, że jest mylony z występującymi w przyrodzie o wiele groźniejszymi dla człowieka: rtęcią metaliczną i metylortęcią. Tę ostatnią można znaleźć między innymi w niektórych rybach morskich i owocach morza. Istnieją odpowiednie normy, które określają jej dopuszczalną zawartość w produktach spożywczych. One czasem są niesłusznie stosowane w odniesieniu do etylortęci. Tymczasem to dwa odmienne związki.

Różnią się od siebie tak bardzo, jak alkohol etylowy od alkoholu metylowego. Na przykład etylortęć w przeciwieństwie do metylortęci nie kumuluje się w organizmie człowieka, tylko jest szybko neutralizowana i wydalana. Dowiedziono, że w ilościach, w jakich jest stosowana w szczepionkach, nie jest szkodliwa dla ludzi. Kilkanaście badań u niemowląt, nawet najmłodszych, wykazało, że tiomersal nie powoduje objawów toksycznych ani zaburzeń w rozwoju.

A jednak w innych krajach wycofano go ze szczepionek.

Nie we wszystkich. Zrobiono tak głównie w krajach bogatych. Między innymi w 2000 roku w USA, a w latach 90. w Skandynawii. Jednak decyzję taką podjęto nie z przekonania lub dowodów o jego szkodliwości, tylko z powodu kolejnych niepokojów wzniecanych przez fałszywe oskarżenia.

Czyli według Pana główną korzyścią z usunięcia tiomersalu ze szczepionek było uspokojenie społeczeństwa?

Tak. Ale niektórzy i tak uznali to za dowód na szkodliwość szczepionek z tiomersalem.

Czym go zastąpiono?

Niczym. Jego obecność wiąże się z formą pakowania szczepionki. Jest używany do produkcji niektórych szczepionek wielodawkowych, czyli fiolek zawierających dawki dla kilku, kilkunastu pacjentów. Tiomersal ma właściwości przeciwgrzybicze i przeciwbakteryjne. Dzięki nim po rozpuszczeniu szczepionki i pobraniu pierwszej dawki fiolkę można bezpiecznie przechowywać w lodówce przez dłuższy czas. Potem każdorazowo jednorazową igłą pobiera się dawki dla kolejnych osób. Kraje, które wycofały tiomersal ze szczepionek, zastąpiły więc opakowania wielodawkowe znacznie droższymi jednodawkowymi.

W jakich szczepionkach w Polsce jest tiomersal?

W dwóch stosowanych do powszechnych, bezpłatnych szczepień dzieci w pierwszych kilku latach życia. Jedna to szczepionka przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B (Euvax B). Druga - całokomórkowa szczepionka przeciwko krztuścowi, błonicy i tężcowi. Na rynku dostępne są ich zamienniki bez tiomersalu, jednak rodzice muszą za nie zapłacić.

Szczepionka przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi to kolejna, której obawiają się rodzice. W tym wypadku chodzi o występującą w niej całą zabitą bakterię krztuśca.

Ta szczepionka jest wystarczająco bezpieczna, chociaż rzeczywiście bywa tolerowana gorzej niż jej bezkomórkowe odpowiedniki zawierające najwyżej 5 oczyszczonych białek bakterii krztuśca. Obie szczepionki mają taką samą skuteczność. Tyle że te bezkomórkowe są nowocześniejsze i po ich użyciu znacznie rzadziej występuje gorączka, zwłaszcza wysoka, nietypowy płacz lub epizod zblednięcia z objawami przypominającymi omdlenie i inne rzadkie niepożądane odczyny poszczepienne. Żaden z nich nie pozostawia jednak trwałych następstw.

A co ze szczepionkami wieloskładnikowymi? Istnieje pogląd, że mogą przeciążyć układ odpornościowy.

Nie ma żadnych wiarygodnych dowodów, ani nawet biologicznie uzasadnionych teoretycznych przesłanek, żeby się tego obawiać. Organizm dziecka codziennie spotyka się z ogromną liczbą antygenów. Szczepionki wieloskładnikowe, czyli tzw. 5 w 1 czy 6 w 1, są bardzo nowoczesne i bezpieczne. W ich skład wchodzi nieduża liczba konkretnych, oczyszczonych antygenów, które są ważne dla wytworzenia odporności. Natomiast podczas zachorowania na którąkolwiek z chorób zakaźnych w organizmie uwalniane są miliardy antygenów. Dzięki szczepionkom wielokoskładnikowym można również zmniejszyć liczbę wkłuć i tym samym zminimalizować dyskomfort dziecka oraz uprościć realizację obowiązkowego programu szczepień.

Pan przekonuje, że szczepionek nie musimy się bać. Dlaczego w takim razie w amerykańskiej bazie niepożądanych zdarzeń poszczepiennych (VAERS) roi się od przypadków powikłań i zgonów?

Przede wszystkim niekorzystne zdarzenia odnotowywane w tej bazie wcale nie muszą być konsekwencją szczepienia. Baza została stworzona przez rządową instytucję po to, by wszyscy amerykańscy lekarze i pacjenci mogli przez internet wprowadzać do niej swoje podejrzenia odnośnie do niepożądanych odczynów poszczepiennych. Są do tego wręcz zachęcani przez administratorów systemu. Zwłaszcza jeśli chodzi o nowe szczepionki, stosunkowo niedawno wprowadzone do powszechnego użytku (np. przeciwko HPV czy rotawirusom), dlatego po rozpoczęciu ich stosowania liczba takich zgłoszeń rośnie. Dane znajdujące się w bazie są więc jedynie podpowiedzią, w jakim kierunku należy prowadzić właściwe badania i dochodzenia wyjaśniające bezpieczeństwo szczepionek.

Czy przeciętny rodzic, który chce podjąć decyzję o tym, czy zaszczepić dziecko, może wyciągnąć z tej bazy jakieś wnioski?

Nie. Zresztą przestrzegają przed tym nawet administratorzy systemu. Naprawdę jest wiele instytucji na świecie, które czuwają nad bezpieczeństwem każdej szczepionki i wszczynają alarm, gdy tylko pojawi się jakiś niepokojący sygnał. Z ich pracy jasno wynika, że ryzyko związane z działaniami niepożądanymi aktualnie rutynowo stosowanych szczepionek jest zdecydowanie mniejsze niż ryzyko związane z zachorowaniem na chorobę, przed którą owa szczepionka chroni. Oczywiście lekarz powinien brać pod uwagę przeciwwskazania i właściwie kwalifikować dziecko do szczepienia. Uważam, że warto, by rodzice, którzy mają wątpliwości, porozmawiali o nich szczegółowo z profesjonalistą. Na przykład z zaufanym pediatrą, który opiekuje się ich dzieckiem. Takim, który ma aktualną wiedzę na temat szczepień i jest w stanie wziąć odpowiedzialność za przekazywane informacje. Rodzice, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej, mogą go poprosić o polecenie wiarygodnego źródła wiedzy o szczepieniach. Odradzam natomiast budowanie sobie opinii o szczepieniach na podstawie haseł, materiałów internetowych, które nie zostały stworzone przez profesjonalistów, czy komentarzy na forach. Krótki przekaz bazujący na emocjach nie powinien być dla rodzica podstawą do podjęcia decyzji o tym, czy szczepić dziecko, czy nie. Dotyczy to zarówno informacji rozsiewanych przez przeciwników szczepień, jak i reklam koncernów, które produkują szczepionki.

Więcej o:
Copyright © Agora SA