Blaski i cienie nowoczesnej medycyny

Rozmowa z prof. dr hab. Ryszard Grendą, pediatrą z Centrum Zdrowia Dziecka

Żeby móc leczyć chorobę, trzeba ją najpierw wykryć, nazwać, czyli zdiagnozować. Czy w tej dziedzinie dokonał się w ostatnich latach jakiś postęp?

Ogromny. Przede wszystkim potrafimy dziś wykryć chorobę u dziecka, które się jeszcze nie urodziło! Dzięki coraz doskonalszym aparatom do USG bardzo wcześnie wykrywamy wady wrodzone. Gdy np. zorientujemy się, że dziecko ma tzw. zaporową wadę układu moczowego (co można zaobserwować, ponieważ pije ono wody płodowe i oddaje mocz), możemy próbować ją usunąć już w łonie matki i w ten sposób uchronić je przed przewlekłą niewydolnością nerek oraz jej odległymi skutkami. Jeśli zaś wykryjemy wadę serca, to postaramy się, by dziecko urodziło się w szpitalu, w którym od razu tę wadę można skorygować, a przynajmniej - by zostało natychmiast przewiezione do właściwego ośrodka.

A jeśli chodzi o diagnostykę tuż po urodzeniu, co się zmieniło?

Kiedyś robiono powszechne badania wyłącznie na fenyloketonurię. Dziś możemy z jednej porcji moczu czy z jednej kropli krwi pobranej od noworodka dowiedzieć się o wielu innych zaburzeniach metabolicznych i w razie wykrycia któregoś z nich odpowiednio skorygować dietę dziecka, by uchronić je przed bardzo poważnymi skutkami chorób określanych mianem wrodzonych bloków metabolicznych. Niezwykle cenne są też przesiewowe badania słuchu. Pozwalają one bardzo wcześnie wyłonić dzieci, które powinny być natychmiast objęte programem specjalistycznej rehabilitacji, a przez to nie dopuścić do głuchoty, która poważnie zaburzyłaby ich dalszy rozwój.

A badania genetyczne?

Dzięki diagnostyce genetycznej możemy przewidywać, czy dziecko będzie miało daną chorobę, np. wrodzony zespół nerczycowy, a nawet jaki ona będzie miała przebieg. Jeśli mamy taką wiedzę, to możemy działać bardziej precyzyjnie. Te badania są na razie drogie i nie zawsze dostępne, ale to się zmieni. Niedługo być może będzie nawet możliwa terapia genowa naprawiająca błędy natury.

Postęp dokonuje się również w farmakologii - mamy coraz doskonalsze lekarstwa.

Tak, rozwija się m.in. tzw. farmakologia substytucyjna, dzięki której możemy uzupełniać niedobory naturalnych substancji w organizmie dziecka, np. hormonu wzrostu. Mamy też nowoczesne leki ("czynniki wzrostowe") wspomagające regenerację uszkodzonych narządów czy tkanek, na przykład szpiku kostnego po chemioterapii stosowanej w leczeniu nowotworów. Dziś to leczenie nie musi mieć aż tak negatywnych działań ubocznych jak kiedyś. Odrębną kwestią jest potencjalne wykorzystanie tzw. komórek macierzystych. Być może kiedyś będzie można z nich odbudować tkanki, a nawet całe narządy. Wybitny postęp dokonuje się w zakresie leków przeciwnowotworowych - tzw. leki selektywne zwalczają tylko komórki rakowe, nie niszcząc zdrowych! Pojawiają się coraz silniejsze antybiotyki oraz leki pozwalające podjąć walkę z niezwykle groźną chorobą, jaką jest sepsa, czyli uogólnione zakażenie organizmu.

Jakie inne osiągnięcia medycyny może Pan śledzić na bieżąco w miejscu swojej pracy?

Umiemy dziś na przykład na dłuższy czas zastąpić pracę jakiegoś narządu - nerek, płuc czy wątroby - nawet u dzieci najmłodszych. Dzięki postępowi w zakresie intensywnej terapii można ratować coraz mniejsze dzieci, które rodzą się z wagą 600-700 g. Mamy bowiem coraz doskonalsze respiratory, rozmaite urządzenia monitorujące, aparaty podtrzymujące czynności życiowe. Dysponujemy też coraz doskonalszymi środkami przyspieszającymi rozwój płuc lub poprawiającymi krążenie oraz coraz doskonalszymi technikami zabiegowymi pozwalającymi dotrzeć w głąb organizmu. Za pomocą lasera można naprawić uszkodzenia oka z niezwykłą precyzją. Laparoskop pozwala poprzez malutkie nacięcie usunąć z jamy brzusznej chore tkanki. Dzięki nowoczesnej radiologii można dotrzeć - wędrując odpowiednim cewnikiem - do naczyń krwionośnych lub do serca i wykonać "na miejscu" odpowiednie zabiegi naprawcze. Na przykład poszerzyć naczynia i wstawić w nie rureczki z tytanu, żeby poprawić przepływ krwi i wyleczyć dziecko z nadciśnienia tętniczego. To już codzienna praktyka, nie futurologia!

To wszystko znaczy, że lekarz staje się jednocześnie "inżynierem"... Na co dzień musi Pan mieć do czynienia z bardzo skomplikowaną aparaturą. Czy nie ma Pan poczucia, że dziś więcej zależy od maszyn niż od ludzi?

We współczesnej medycynie rzeczywiście dokonuje się daleko idąca specjalizacja. Żeby móc skutecznie zajmować się określoną grupą chorób na naprawdę wysokim poziomie, trzeba dziś mieć bardzo szczegółową i głęboką wiedzę. I wtedy trzeba, niestety, skupić się na wąskim jej wycinku. Trudno mi sobie wyobrazić np. wykształconego neurochirurga dziecięcego, który jednocześnie będzie operował na co dzień narządy jamy brzusznej. Ja sam oprócz pediatrii mam dwie specjalizacje - z nefrologii i z transplantologii klinicznej. Dzięki temu mogę się zajmować m.in. skomplikowanymi przypadkami chorych po przeszczepieniu nerki. Oczywiście w pracy wykorzystuję także swoją wiedzę z zakresu ogólnej pediatrii, ale nie chciałbym parać się profilaktyką czy leczeniem uczuleń. Jeśli wśród pacjentów leczonych z powodu choroby nerek zdarzy się dziecko z alergią układu oddechowego, to proszę o konsultację kolegę. W naszym szpitalu często jednym dzieckiem opiekuje się kilka osób, specjalistów w różnych dziedzinach. Tak już musi być.

Czy są jakieś cienie rozwoju współczesnej medycyny?

Stosując nowoczesne metody leczenia, wpadamy niekiedy w swego rodzaju pułapkę. Potrafimy już uratować wiele ciężko chorych dzieci tak bardzo poszkodowanych przez naturę, że nigdy nie będą żyły tak jak ich zdrowi rówieśnicy i przez całe życie będą wymagały pomocy wielu specjalistów. Dodajmy - niezwykle kosztownej... Ostatnio byliśmy świadkami wielkiej zbiórki pieniędzy na zakup pewnego leku dla czwórki dzieci. Nikt nie ma wątpliwości, że te dzieci, dotknięte rzadką i poważną wrodzoną chorobą, powinny być leczone, i to najlepiej jak można. Budująca jest też ofiarność naszego społeczeństwa. A jednak nieodparcie nasuwa się pytanie: Co za te 4 mln zł (które wystarczą tylko na jeden rok terapii) można by zrobić np. dla zapobieżenia skutkom wypadków dotykających setki dzieci? Albo: Czy taka suma nie uchroniłaby kilku oddziałów dziecięcych zamykanych z braku pieniędzy? Pytania te brzmią tragicznie, ale nie możemy przed nimi uciekać. Takie dylematy stanowią równocześnie potężny bodziec dla dalszych postępów medycyny. Sami lekarze nie udźwigną jednak problemów moralnych nieuchronnie z postępem związanych. To wyzwanie dla nas wszystkich.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Więcej o:
Copyright © Agora SA