Rodzice oblizujący smoczki chronią dzieci przed groźnymi chorobami?

Widok dorosłego ze smoczkiem dziecka w ustach wywołuje obrzydzenie, jednak naukowcy odkryli, że ślina rodziców być może chroni dzieci przed astmą i egzemą. Czy to możliwe?

Od wielu lat rodzicom powtarza się, że nie powinni oblizywać smoczków swoich dzieci, bo przekazują im w ten sposób szkodliwe bakterie z własnej jamy ustnej. Tymczasem najnowsze badanie szwedzkich naukowców, którego wyniki opublikowano w czasopiśmie "Pediatrics", może zachwiać tym przekonaniem i na zawsze zmienić sposób, w jaki świat patrzy na matki i ojców ze smoczkami w ustach.

Rezultaty przeprowadzonego w Szwecji badania sugerują, że wśród małych dzieci, których rodzice oczyszczali smoczki niemowląt poprzez ich oblizywanie, było mniej przypadków alergii i swędzących zmian skórnych niż wśród dzieci, których rodzice myli smoczki w wodzie lub sterylizowali je we wrzątku. O ile odkrycie naukowców nie udowadnia z całą pewnością tego, że ślina rodziców na smoczku jest ochroną przed astmą, alergiami i egzemą, pozwala jednak wysunąć przypuszczenie, że drobnoustroje z flory bakteryjnej dorosłych pomagają pobudzać i wzmacniać system odpornościowy dzieci. Potwierdza to również teorię, że nadmiernie wysterylizowane otoczenie może przynosić efekty odwrotne do zamierzonych: dziecko potrzebuje kontaktu z bakteriami i zarazkami, żeby wzmocnić swoją naturalną ochronę przed nimi.

Przebieg badania

Dla potrzeb badania, szwedzcy naukowcy z Uniwersytetu w Göteborgu przez trzy lata obserwowali matki i ich dzieci. W momencie przystąpienia do programu, kobiety były w ciąży, a obserwacją objęto w sumie 184 dzieci obciążonych ryzykiem alergii: 80 proc. z nich miało w wywiadzie rodzinnym przynajmniej jednego rodzica ze zdiagnozowaną alergią. Kiedy dzieci miały 6 miesięcy, do oblizywania ich smoczków przyznało się 65 proc. rodziców. Testy alergiczne wykonano w 18. i 36. miesiącu życia dzieci: podczas pierwszych testów u 1/3 badanych zaobserwowano wysypki i zmiany skórne, a 5 proc. dzieci miało objawy astmy.

W grupie dzieci, których smoczki były oblizywane przez rodziców, odnotowano 63 proc. mniej przypadków atopowego zapalenia skóry i 88 proc. mniej przypadków astmy niż u ich rówieśników, których rodzice nie stosowali tej metody. W 36. miesiącu życia nie odnotowano już różnic, jeśli chodzi o astmę, ale oblizywanie smoczka wciąż wskazywało na dużo mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia egzemy u dziecka (49 proc. przypadków mniej). Okazało się także, że flora bakteryjna w jamie ustnej u dzieci z grupy "oblizujących" była inna niż u tych z grupy "nieoblizujących" rodziców.

Dobre badanie, ale...

Dr Wojciech Feleszko, pediatra immunolog z Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie, poproszony o skomentowanie szwedzkiego badania, przyznaje, że zostało ono bardzo dobrze wykonane : - Z wynikami nie ma co dyskutować - mówi lekarz. - Ryzyko choroby alergicznej wg tego badania (stosunkowo niewielka grupa dzieci, ale wystarczająco duża, żeby można wyciągać wnioski) jest faktycznie istotnie mniejsze, ale opiera się o granicę istotności statystycznej, stąd obserwowany efekt prawdopodobnie jest nieznaczny. Jedyne obawy, które należy podnieść w związku z tą pracą, opublikowaną w bardzo dobrym czasopiśmie pediatrycznym, to fakt, że jedno wcześniejsze doniesienie z Brazylii (badania dokonano na znacznie większej grupie dzieci) wiązało używanie smoczków (też oblizywanych) z ryzykiem wystąpienia zakażenia bakterią Helicobacter pylori u dzieci - zauważa dr Feleszko.

Oblizywać czy nie?

Zanim rodzice przerzucą się z wygotowywania smoczków swojego potomstwa na ich oblizywanie, powinni poczekać na dokładniejsze badania. Podkreśla to nawet jeden ze współautorów szwedzkiego badania, dr Bill Hesselmar. Uważa, że jest zbyt wcześnie, by stwierdzić z całą pewnością, że to właśnie oblizywanie smoczków chroni dzieci przed astmą i egzemą oraz że na tym etapie, bez bardziej szczegółowych badań, nie można polecić tej metody rodzicom.

Warto również wziąć pod uwagę ostrzeżenia stomatologów, którzy stanowczo odradzają tę praktykę: - Jama ustna dorosłego człowieka jest siedliskiem licznych drobnoustrojów. Samych bakterii jest ponad 300 gatunków, do tego drożdżaki, wirusy i inne. Wraz ze śliną na oblizanym smoczku czy łyżeczce, którą karmimy dziecko, przenosimy mu te wszystkie patogeny do ust. Zwiększa to ryzyko wystąpienia u niego nie tylko próchnicy czy chorób dziąseł, ale także na przykład wirusa opryszczki, a tego przecież dla własnego dziecka nie chcemy - przestrzega Agnieszka Berbeka, stomatolog.

Więcej o:
Copyright © Agora SA