Sesję zdjęciową Magdy wykonała fotografka Ania Wibig. Więcej dzieł artystki zobaczysz na blogu "Obiektywnie Najpiękniejsze"
Nie wiem, czy decyzja o moim macierzyństwie była świadoma. Niby oboje tego chcieliśmy, jednak czy byliśmy gotowi? Jedno było pewne – już za późno na jakiekolwiek wątpliwości. Nie wiem też, czy w ogóle da się przygotować do tego, aby na teście ciążowym zobaczyć dwie kreski i zachować trzeźwy umysł. Targające mną emocje raz sprawiały, że płakałam ze szczęścia, a za chwilę miałam myśli, że mój świat się skończył. Trzy godziny po zrobieniu testu leżałam już na łóżku u ginekologa, który tylko mi potwierdził: "Tak, jest Pani w 7 tygodniu ciąży". Tego samego dnia powiedziałam to partnerowi. Był 23 grudnia, wracaliśmy do domu na Święta Bożego Narodzenia, a ja siedziałam i myślałam jak mu to powiedzieć, by zapamiętał tę chwilę na długo. Zabrałam go w miejsce, które było nasze, gdzie rozkwitała magia naszego związku. Zareagował tak, jak się spodziewałam – oczy mu się zeszkliły ze szczęścia.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że wiadomość o ciąży zostawimy dla siebie jak najdłużej, abyśmy mogli się tym cieszyć tylko we dwoje. Na szczęście całą ciążę zniosłam bardzo dobrze. Miałam bardzo dobre wyniki badań, dziecko rozwijało się prawidłowo. Ciąża nie zmieniła mojego dotychczasowego "młodzieńczego" stylu życia. Dbałam o siebie, zdrowo się odżywiałam, ale pozostałam aktywna fizycznie. Wciąż podróżowałam, spotykałam się ze znajomymi, ćwiczyłam fitness, chodziłam do pracy aż do 8. miesiąca ciąży, a w 7. miesiącu poleciałam z przyjaciółkami do Grecji, gdzie wypłynęłyśmy na 4 dni jachtem na otwarte morze.
Jeśli chodzi o przygotowania do porodu, jedyne co robiłam, to dużo czytałam, dużo uczyłam się o niemowlakach, robiłam regularnie wszystkie badania i współpracowałam z położną. Nie zdecydowałam się iść do szkoły rodzenia. Musiałabym za nią zapłacić z racji mieszkania w innym mieście niż miejsce zameldowania. Jednak myślę, że w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu, Youtube’a, Google każdy jest w stanie zaczerpnąć informacji z tych źródeł.
Jednak było we mnie trochę strachu ze względu na mój wzrost. Jestem wyjątkowo niska i drobna, co utrudniałoby mi poród naturalny. Pamiętam jedną wizytę u mojej położnej, podczas której chciała mnie zbadać i poprosiła, żebym usiadła na fotelu ginekologicznym w stylu tych, które znajdują się na sali porodowej. Tak, spadłam z niego. Trzy razy. Na początku było to śmieszne, ale później, kiedy obie zdałyśmy sobie sprawę, że podczas porodu NIE MOGĘ Z NIEGO SPAŚĆ, to zaczęłyśmy się zastanawiać nad alternatywną pozycją, która będzie dla mnie dogodna. Na szczęście moja córeczka zdecydowała za mnie i nie przekręciła się główką do dołu, co było podstawą do wykonania cesarskiego cięcia. Termin wyznaczony, pozostało się tylko spakować i stawić do szpitala.
Pamiętam dobrze te wszystkie przyszłe mamy, które będąc na oddziale przed porodem, chodziły niepewne, zestresowane. Cieszyłam się, że mi ten strach nie towarzyszy. Podeszłam do tego "zadaniowo". Z rana w dzień CC dostałam kroplówkę i stałam przy oknie, wyglądając partnera, który miał mi towarzyszyć przy operacji. Rodząc w szpitalu na Inflanckiej nawet podczas pandemii była możliwość osoby towarzyszącej przy porodzie. Gdy zaprowadzili mnie na salę operacyjną, wszyscy już na mnie czekali. Naprawdę się nie stresowałam. Gdy leżałam na stole operacyjnym, patrząc na partnera, zastanawiałam się co będzie potem. Kiedy już nie będziemy we dwoje, a we troje... Czy sobie poradzę, czy będę dobrą mamą, czy jestem gotowa, aby kogoś kierować przez życie, czy zapewnię jej odpowiednią przyszłość, czy przekażę tylko dobre wartości, czy….? Znów za dużo pytań, znów wątpliwości wzięły górę. Ale przecież i tak NIE BYŁO ODWROTU.
Sam poród był naprawdę przyjemny, nie czułam bólu. Podczas operacji dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Lekarze, pielęgniarki, chirurg byli naprawdę bardzo mili i pomagali mi, jak tylko mogli. A ja chciałam tylko jednego – łyka wody. Pamiętam, jak prosiłam lekarza chociaż o jeden łyk wody. W ciąży wypijałam około 4 litrów wody dziennie, a przed operacją nie mogłam pić co najmniej przez 6 godzin. Co prawda, nikt nie traktował tego poważnie, wszyscy byli skupieni na mojej dolnej części ciała, którą zakrywała kotara. Tak, podczas całego porodu nie zobaczyłam ani jednej kropli krwi.
Gdy na sali pooperacyjnej dostałam swoją (nie)małą istotkę, od razu zapragnęłam przyłożyć ją do swojego serca. Pielęgniarka, która mi pomagała, poprosiła, abyśmy spróbowały przyłożyć ją do piersi w celu sprawdzenia prawidłowego odruchu ssania. Ok, pomyślałam. Wtedy liczyła się tylko ONA i to, czy wszystkie odruchy są w porządku. Wtedy było to piękne, nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, że jest zdrowa, śliczna i moja.
Miałam tę możliwość, że w większości kwestii mogłam decydować o wszystkim sama, za co byłam bardzo wdzięczna całemu mojemu otoczeniu. Do czasu. Jedna decyzja podzieliła wszystkich. Wraz z partnerem postanowiliśmy, że nie będę karmiła piersią, a będziemy KPI – karmić piersią inaczej.
Bardzo szybko doszłam do siebie, bo już po 6 godzinach od cesarskiego cięcia mogłam wstać z łóżka i byłam w stanie chodzić, dlatego zostałam przeniesiona na oddział. Tam zostałyśmy same. Bez instrukcji obsługi, bez żadnych rad, bez pomocy. I bez umiejętności karmienia piersią.
Tak, to był jedyny temat, którego nie poruszałam przed porodem, bo byłam zdecydowana na KPI. Jednak w oczach położnych i pielęgniarek byłam… samolubna. "Zabierasz dziecku najlepsze, co mogłabyś mu dać". "Nie rozumiem dzisiejszych matek i ich wymysłów". "Myślisz tylko o sobie". "Co z Ciebie za matka?!" "Kobiety są od tego, by dać cyca i już" - słyszałam...
Nigdy nie sądziłam, że zdanie innych jest w stanie mnie złamać, a jednak. W szpitalu postanowiłam spróbować nakarmić córkę. Płacz, łzy, bezsilność. To towarzyszyło nam obu. Ona płakała z głodu, a ja z powodu tego, że czułam się gorsza od innych matek. One umiały, ich dzieci umiały. My nie. Pamiętam, jak schodziły się po kolei położne, każda macając moją pierś i komentując „przecież masz cycki idealne do karmienia". To czemu nie mogę? Żadna nie znała odpowiedzi. Po każdej próbie karmienia piersią wymykałam się do położnych po mleko modyfikowane i dokarmiałam. Dokarmiałyśmy się przez trzy tygodnie. Po trzech tygodniach uznałam, że nie ma sensu walczyć i męczyć małej, która ewidentnie nie jest zainteresowana piersią. Poczułam potrzebę sprawdzenia, czy coś jeszcze poza moją początkową niechęcią, może stać za trudem karmienia piersią. Fizjoterapeuta, neurologopeda, doradca laktacyjny, chirurg – i rozwiązanie się znalazło. Moja córeczka musiała mieć podcięte wędzidełko, które blokowało jej swobodny ruch języka.
Po trzech tygodniach moje macierzyństwo zaczęło być naprawdę piękne. Mała zaczęła być spokojniejsza, było mniej płaczu, wszystko zaczęło idealnie funkcjonować. Polubiłam wtedy macierzyństwo i siebie w roli mamy. Nawet nocne przewijanie nie było problemem.
Połóg mnie oszczędził. Mogę powiedzieć, że całe 9 miesięcy + 3 miesiące to był naprawdę piękny czas. Bardzo szybko dochodziłam do siebie, blizna mi się zasklepiła praktycznie od razu. Zbędne kilogramy też leciały razem z mijającymi pięknymi dniami we troje. Wiem, że nie u każdej kobiety przebiega to tak kolorowo. Tym bardziej jestem wdzięczna, za to, jak mój organizm poradził sobie z ciążą i porodem.
Jednak wciąż w powietrzu pozostawał temat karmienia piersią... Dlaczego tak jest, że mijający nas ludzie, czy to przypadkowi, czy znajomi, nie interesują się nawet zdrowiem dziecka, płcią, wiekiem... tylko, czy karmię piersią. Na palcach jednej ręki wymienię osoby, których nie interesowały moje cycki. Wszędzie gdzie nie szłam, kogo nie odwiedzałam, spotykałam, każda osoba zadawała mi to jedno pytanie, które już budziło mnie w nocy. Przyprawiało mnie o płacz, ból wewnętrzny. Naprawdę zaczęłam wierzyć w to, że jestem najgorszą matką.
Gdyby nie wsparcie mojego partnera i mamy (która w pewnym momencie również miała chwilę załamania), nie wyszłabym z tej presji społecznej tak silna jak jestem teraz. To dzięki nim wierzę i daję mojej córeczce to, co najlepsze. Czy ona jest gorsza od innych dzieci? Nie. Jest idealna. Jest zdrowa, prawie w ogóle nie płacze, codziennie się uśmiecha i przytula. To dzięki temu uśmiechowi wiem, że warto było przetrwać te gorsze chwile.
Jaka jestem teraz? Wyluzowana. Wiem, że jestem dobrą mamą, ale wiem też, że w głębi duszy pozostałam sobą. Tą dziewczyną, która nie bała się życia, czerpała z niego wszystko, co najpiękniejsze. Nie mam problemu z tym, żeby wyjść na miasto ze znajomymi, aby oderwać się od pieluch i mleka. Lubię czasami wyjść i znów poczuć się tamtą dziewczyną, którą byłam jeszcze dwa lata temu. Pomyślicie sobie: "a gdzie wtedy jest dziecko"? Ano z tatą. Tak, moja córka ma oboje rodziców, którzy kochają ją tak samo mocno i którzy tak samo mocno angażują się w jej wychowanie. Dlaczego to mężczyźni mogą wychodzić z kumplami, a miejsce kobiet jest w domu? My temu zaprzeczamy, nie podpisujemy się pod tym stereotypem. Nigdy nie było takiego podziału w naszym związku i nie będzie, bo w tym związku oboje jesteśmy równi.
A czy jesteście w stanie sobie wyobrazić, że po porodzie zaczęłam również bardziej dbać o siebie niż dotychczas? Zwracam uwagę na to co jem, częściej uprawiam aktywność fizyczną (zabieram córkę na fitness), stosuję świadomą pielęgnację włosów, dbam o swoje ciało, ale i o umysł! Wyjścia z domu bez dziecka wbrew pozorom dla mnie są łatwe. Wracam do domu z odświeżoną głową i energią, którą mogę spożytkować podczas zabawy z córeczką.
Szczęśliwe dziecko to szczęśliwa mama. A szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. To takie koło, które się toczy i które same musimy pielęgnować i „zamykać".
Magda jest drugą bohaterką cyklu "Szczerze po porodzie". Jako pierwsza, swoją historię opowiedziała nam Zuzia. Zobacz: Podczas porodu usłyszałam: "Pani nie jęczy, bo dziecko się denerwuje"