"Zapłaciłam 2 tys. za położną. Zwijałam się z bólu, a ona patrzyła na mnie z pogardą"

Poród jest dla kobiety jednym z najbardziej szczególnych wydarzeń w życiu. Trudno porównać ten proces do czegokolwiek innego, czego doświadczają. Napisała do nas młoda matka, która podpisała umowę z prywatną położną. Nie usłyszała od niej jednego, dobrego słowa.

Nasza czytelniczka doświadczyła niezwykle zimnego i nieadekwatnego zachowania położnej, z którą wcześniej podpisała umowę o opiekę przed i w trakcie porodu, opiewająca na sumę 2 tys. złotych. Poniżej publikujemy pełną treść listu.

Traktowała nas protekcjonalnie

Do upragnionej ciąży i porodu przygotowywałam się z dużą dbałością o każdy szczegół. Chciałam zrobić wszystko, co było w mojej mocy, by moje dziecko było bezpieczne. Wiedziałam, że przygotowanie do porodu to coś więcej niż wyprawka i torba do szpitala. Będąc w 6 miesiącu ciąży, podpisałam umowę z położną, by mieć zapewnioną jak najlepszą opiekę w szpitalu położniczym, który również wybrałam wcześniej przez wzgląd na referencje.

Położną poleciła mi moja lekarka prowadząca. Do niej miałam już zaufanie i świetnie się rozumiałyśmy, miałam więc nadzieję, że położna będzie nadawać na podobnych falach. Niestety, nie było tak.

Od pierwszego spotkania czułam się w jej towarzystwie nieswojo. Zdrabniała moje imię, traktowała nas protekcjonalnie. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie doświadczeniem, co było plusem. Nie szukałam koleżanki, tylko specjalistki. W czasie ciąży spotkań nie było dużo. Czerwona lampka zapaliła mi się przy okazji jednej z wizyt, kiedy położna wyprosiła mojego męża z sali, po czym próbowała mnie przeciwko niemu buntować. Padły słowa:

Powinien dać ci więcej przestrzeni, kieruje tobą i za bardzo się wtrąca

To był absurd, mój mąż jest fantastycznym człowiekiem i od początku byliśmy w tej przygodzie razem. Jego zaangażowanie mnie urzekało i nie wyobrażam sobie, by ignorował to, co działo się naszym życiu. Wyraźnie zaznaczyłam wtedy, że nic takiego się nie dzieje, ale nie potrafiłam odpowiedzieć ostrzej. To był ósmy miesiąc ciąży, nie chciałam ryzykować nieprzyjemności na sali porodowej.

Odebrała telefon nad ranem ze złością

A powinnam była, bo i tak atmosfera na sali nie była dobra. Skurcze poczułam tydzień po wyznaczonym terminie, o 23:00 w piątek. O tym, że akcja porodowa się rozpoczęła, poinformowałam telefonicznie położną, tak jak było to umówione. W domu byłam całą noc, czekałam aż skurcze będą częstsze i bardziej regularne. Kiedy zadzwoniłam nad ranem, że boli bardzo, a skurcze pojawiają się co kilka minut, odebrała zaspana i ze złością. Zapytałam: Jedziemy? Na co usłyszałam oschłą odpowiedź:

To tak nie działa

Ok, więc czekałam na jej ustalenia ze szpitalem, na jej działanie i telefon. Mogliśmy jechać. Kiedy przyjechałam na izbę, zbadała mnie mocno i boleśnie, przewróciła oczami, że nie mamy jeszcze rozwarcia i że potrwa, zanim moja córka pojawi się na świecie. Na tym jej brak współodczuwania i życzliwości się nie kończył. Było tylko gorzej. 

Kiedy wsiedliśmy do windy, zwijałam się z bólu. Mój partner próbował pomóc, podtrzymywał mnie, bał się wyraźnie. Zapytał położnej o znieczulenie dla mnie i czy ewentualnie dałabym radę bez niego (mówiłam mu wcześniej, że chciałabym spróbować złagodzić ból naturalnymi metodami). Spojrzenia pełnego pogardy i tych słów nie zapomnę do końca życia:

Spójrz na nią. Bez znieczulenia nie da rady

Zastraszanie i brak delikatności

Mój poród był dobry i szybki i tak chcę go zapamiętać. Jedyne nieprzyjemności spotykały mnie ze strony położnej. Zimnych słów było jeszcze kilka. Kiedy nie umiałam przeć, zamiast pomocy i wsparcia słyszałam wysyczane pogróżki, że dostanę więcej oksytocyny, żeby lepiej poczuć ból, a przez to efektywniej pracować z ciałem.

Kiedy nasza piękna córka była już na mnie, położna zaczęła zszywać krocze (Nie udało się jej go ochronić). Igła przeszywająca miejsce, z którego przed chwilą wydostało się na świat dziecko, niesamowicie bolała. Wzdrygnęłam się z bólu dwa razy, syknęłam delikatnie. Nie przesadzę, mówiąc, że położna  na mnie krzyknęła:

Co się dzieje? Masz dziecko w ramionach, skup się niej! Przecież to tylko szycie, nie możesz czuć bólu

Czułam. A ona nie miała żadnego prawa sugerować mi, co czuję i w jakim natężeniu. Ból fizyczny był niewyobrażalny, ale kiedy teraz o tym myślę, najbardziej boli mnie, że raniła mnie słowami i traktowała jak zło konieczne.

Nie napisałam chyba na początku, że za jej usługi zapłaciłam dwa tysiące złotych.