Ze względu na dużą wadę wzroku, wiedziałam, że będę musiała rodzić córkę przez cięcie cesarskie. Nie zastanawiałam się nad tym, czy to dobrze, czy źle. Po prostu nie było wyjścia. Kiedy pojechałam do szpitala w wyznaczonym terminie i pielęgniarki przygotowywały mnie do operacji, nie mogłam się już doczekać, aż wezmę dziecko w ramiona. Znieczulenie zadziałało, personel medyczny przystąpił do operacji. Anestezjolog stał przy mojej głowie, uspokajał mnie i głaskał po włosach. Nagle poczułam zimno w dolnej części ciała, potem mocne szarpanie i przeszywający ból żołądka. Przestraszyłam się i wpadłam w panikę, nie wiedziałam co dokładnie lekarze robią, ale zaczęłam płakać, bo byłam przekonana, że coś jest nie tak, skoro czuję jakieś dziwne bóle. Wszystko oczywiście dobrze się skończyło, później położna mi wyjaśniła, że moje odczucia były prawidłowe. Przestraszyłam się, bo naprawdę myślałam, że nic nie będę czuła.
Śmiać mi się dziś chce, gdy sobie przypominam to stwierdzenie, które gdzieś przeczytałam w sieci. Było to jedno z forów internetowych, na których ciężarne lub przyszłe mamy dzieliły się swoimi doświadczeniami. Mój pierwszy poród zakończył się cięciem cesarskim, bo po kilku godzinach prób położna stwierdziła, że brak jest postępu, a puls dziecka słabnie. Tak bardzo się bałam, że mojemu maleństwo coś złego się nie stanie, że praktycznie nie pamiętam przygotowań do cięcia cesarskiego i samej operacji. Po wszystkim musiałam leżeć na plecach przez osiem godzin, po tym czasie przyszła do mnie położna i powiedziała, ze pora wstawać. Myślałam, że żartuje. Okazało się, że nie. Z jej pomocą musiałam wstać, mając świadomość, że kilka godzin wcześniej byłam rozcięta. Gdy stałam już na nogach, położna poleciła się odświeżyć, przebrać i zacząć zajmować dzieckiem. Później dowiedziałam się, że kobietom po cięciu cesarskim każe się wstawać tak szybko, bo wtedy szybciej dochodzą do siebie i jest mniejsze ryzyko różnego rodzaju komplikacji.
Już od dnia, gdy na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski, zaczęłam sobie wyobrażać dzień przyjścia na świat mojego dziecka. Niepotrzebnie naczytałam się w internecie historii różnych kobiet, które ze szczegółami opisywały przebieg swojego porodu, obejrzałam sporo filmików i zdjęć. Dałam się nastraszyć bratowej. W efekcie zaczęłam strasznie bać się porodu - bólu, który mu towarzyszy, tego, że sobie nie poradzę, że coś pójdzie nie tak. Bratowa namawiała na cięcie cesarskie. "Raz dwa i będzie po wszystkim". Wahałam się przez jakiś czas. Ostatecznie okazało się, że dziecko jest ułożone pośladkowo i trzeba zrobić cięcie. Cieszyłam się, że decyzja została podjęta za mnie. Teraz mogę stwierdzić, że to było najgorsze, co mnie spotkało. Osiem godzin po operacji, pielęgniarki zmusiły mnie, żebym wstała, wzięła prysznic i zajęła się dzieckiem. Rana bolała, nie mogłam się wyprostować, leki przeciwbólowe kiepsko działały. Zazdrościłam dziewczynom, które urodziły naturalnie i z uśmiechem na ustach nosiły swoje dzieci na rękach. Ja mojego synka nawet nie mogłam podnieść. Pierwsze dwa tygodnie jego życia były dla mnie koszmarne z tego powodu, że fatalnie się czułam.
O tym, że to nieprawda dowiedziałam się dopiero po operacji. Nie wiem, czy usłyszałam, ze tak jest od moich ciotek, czy gdzieś przeczytałam, ale pamiętam, że byłam przerażona tym, jak bardzo krwawię. Myślałam, że coś nie udało się w czasie operacji, że mam krwotok. Pielęgniarka wyjaśniła mi, że to całkiem normalne, bo macica musi się oczyścić. Że to odbywa się tak samo, jak w przypadku porodu naturalnego. Powiedziała, że wszystkie świeżo upieczone mamy krwawią i nie muszę się martwić, że coś ze mną nie tak. Jedne kobiety bardziej obficie, inne mniej. Ale ogromne podpaski poporodowe są niezbędne wszystkim. Po drugiej cesarce nie byłam już zaskoczona.
Gdy z moim świeżo upieczonym synkiem trafiłam na salę pooperacyjną, marzyłam tylko o tym, żeby czegoś się napić. Nie mogłam oczywiście jeszcze wstać, więc poprosiłam pielęgniarkę o szklankę wody. Pamiętam, że się roześmiała i powiedziała, że najwcześniej za sześć godzin. To było najdłuższe sześć godzin w moim życiu. Zamiast cieszyć się, że dziecko jest już ze mną, całe i zdrowe, całą uwagę skupiałam na walce z ogromnym pragnieniem. Gdy ponownie poprosiłam pielęgniarkę o, tym razem, chociaż łyk wody, podeszła do mnie z mokrym wacikiem i zwilżyła nim usta. Była nieugięta. Po upływie sześciu godzin już zdecydowanie poprosiłam o picie, wtedy dopiero przyniosła mi mały kubek wody i poleciła pić powoli, nie łapczywie, żeby się nie zadławić, bo kaszel może zaszkodzić świeżej ranie na brzuchu.