Kika dni temu pisaliśmy o matce, która wypisała swoje dziecko z prywatnego przedszkola i zdecydowała się posłać je do publicznego. Po przeczytaniu historii pani Dominiki odezwała się do nas pani Krystyna (imię zmienione) nauczycielka z dziewięcioletnim stażem. Pracowała w różnych miejscach i przyznała, że niestety nie każdy pedagog, z którym miała styczność, powinien - jej zdaniem - pracować w szkole.
Nauczycielka w przesłanym do eDziecka liście przyznała, że nauczyciele bywają bardzo różni, nie każdy ma powołanie.
Pracowałam w przedszkolu i szkołach podstawowych i muszę stwierdzić, że to jak rodzice i dzieci widzą daną placówkę, zależy wyłącznie od tego, kto tam pracuje. Nauczyciel nie jest równy nauczycielowi, nie każdy się nadaje do pracy z dziećmi. Z tego, co zauważyłam, to niektórzy minęli się z powołaniem, nie mają podejścia do dzieci, nie potrafią z nimi współpracować. Patrząc na to, jest mi przykro, że są w tej branży.
- napisała. "Powinni zrezygnować z tej pracy, bo nie mając podejścia do dzieci, krzywdzą je" - dodała. Kilka lat temu nasza czytelniczka pracowała jako nauczycielka wspomagająca w zerówce. Opiekowała się dzieckiem z zespołem Aspergera. Przyznała, że była pełna entuzjazmu i widziała cel swojej pracy. Chciała wspierać swojego podopiecznego w nauce, liczyła też, iż będzie miała okazję pomóc wychowawczyni i brać udział w życiu całej klasy. "Szybko okazało się, jak bardzo się myliłam. Pani wychowawczyni była do mnie uprzedzona, na nic mi nie pozwalała, gdy jej zaproponowałam pomoc, że pobawię się z dziećmi, zrobimy zajęcia plastyczne, ruchowe, wszystko było na nie (żadnych zabaw z dziećmi, bo za długo i za głośno, żadnych gazetek okolicznościowych, bo ona zrobi lepiej)" - napisała.
Stwierdziła też, że wychowawczyni robiła "absolutne minimum". Zajęcia, które przygotowywała, chociaż były ciekawe, trwały zaledwie kilka minut. Resztę czasu maluchy spędzały na swobodnej zabawie. "Pani w tym czasie siedziała przy swoim stoliku i tylko uciszała dzieci. Kiedyś powiedziałam jej, że dzieci nie powinny się tak długo bawić, że trzeba zająć im czas czymś innym i zaproponowałam kilka zabaw edukacyjnych. Absolutnie nie zgodziła się, powiedziała: niech się bawią same..." - napisała nasza czytelniczka.
Byłam w szoku, że są jeszcze tacy nauczyciele, którym się już nie chce, którzy są już wypaleni i nadal uczą, marnując dzieci. Rozmawiałam z koleżanką, która miała 3-4 latki w tej szkole (bo przedszkole było w budynku szkoły), to nie dowierzała, że tak może być. Jej syn kończył właśnie naukę w 4-latkach i zabrała go ze szkoły ze względu właśnie na tę nauczycielkę
- wyznała nam nauczycielka. Dodała, że to wszystko tak bardzo się jej nie podobało i kłóciło z jej wizją edukacji, iż w końcu postanowiła zmienić placówkę. Aktualnie wspiera chłopca z autyzmem i nowe miejsce pozwoliło jej rozwinąć skrzydła. Dzięki zaangażowanym nauczycielom poczuła się w końcu doceniona i zachęcona do swojej pracy i dalszego rozwoju. "Tu się chce pracować, tu każdy każdemu pomaga, nikt nie czuje się lepszy czy gorszy. Jesteśmy wszyscy tacy sami. Z tego co słyszałam, tamta pani z przedszkola odeszła już na emeryturę i wychowuje wnuka. Nareszcie, dzieci się od niej uwolniły" - podsumowała poprzednie miejsce pracy.
W związku z brakami kadrowymi w szkołach często pracują nauczyciele, którzy powinni przejść na emeryturę. Są nawet sytuacje, gdy "są z niej ściągani". Wielu z nich stosuje dawne metody nauczania, które niekoniecznie odpowiadają współczesnym standardom. Zobacz: W polskich szkołach pracują emeryci. Ilu jest młodych nauczycieli? Szokujące dane. Ministerstwo Edukacji Narodowej planuje od września tego roku zmienić przepisy, odnośnie kwalifikacji nauczycieli. Jednym z pomysłów jest zatrudnianie w szkołach studentów na IV i V roku studiów. Częściowo udało się do tego przekonać Związek Nauczycielstwa Polskiego.
Uważamy, że ci studenci mogą zostać dopuszczeni do pracy w szczególnych przypadkach, na takich zasadach, jak jest to w szkole. A w szkole studenci mogą być dopuszczeni do pracy za zgodą kuratora. Natomiast nie mogą mieć - tak, jakby MEN chciało - nadanych kwalifikacji, bo ich po prostu nie mają
- powiedziała Urszula Woźniak, wiceprezes ZNP, cytowana przez portalsamorzadowy.pl. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiły się jednak uczestniczące w negocjacjach z MEN tzw. reprezentatywne związki zawodowe. - Uważamy, że to jest zły pomysł, który zaszkodzi nie tylko jakości kształcenia, ale i dzieciom. Bo mówimy tutaj o wychowaniu przedszkolnym, czyli momencie, w którym tak naprawdę kształtuje się młodego człowieka.
Przedszkole i klasy I-III szkoły podstawowej to są etapy dla niego najważniejsze. I mówię to nie tylko przez pryzmat swojej wiedzy teoretycznej, ale i praktycznej, w tym doświadczeń moich dzieci - powiedział Krzysztof Wojciechowski, wiceprzewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność". Czy ostatecznie pomysł zostanie zaakceptowany i od września w szkołach spotkamy nauczycieli-studentów okaże się w najbliższych miesiącach.
Co sądzisz o tym, by młodzi ludzie, będący na studiach uczyli w przedszkolach oraz szkołach? Uważasz, że takie rozwiązanie byłoby dobrym pomysłem na załatanie braków kadrowych i "wprowadzenie powiewu młodości i świeżości" w placówkach? Czy wręcz przeciwnie, sądzisz, że będzie to zaniżanie poziomu nauczania? Chętnie poznamy Twoje zdanie, pisz: jsutyna.fiedoruk@grupagazeta.pl.