Rewolucja w szkołach wzbudza wiele emocji, o czym często piszemy w naszych artykułach. Społeczeństwo dzieli się na dwa obozy. Jedni są zwolennikami zmian, a inni krytykują nowe pomysły MEN pod kierownictwem Barbary Nowackiej. Są też tacy, którzy martwią się o los uczniów, sugerując, że ci wciąż nie dostają od szkoły tego, co powinni. Swoimi refleksjami dzielą się także nauczyciele. Ostatnio pod naszym facebookowym postem głos zabrała pedagożka z technikum.
Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać
- twierdzi.
Nasza czytelniczka na co dzień pracuje w technikum hotelarskim, gdzie uczy przedmiotów zawodowych. Z żalem przyznaje, że młodzież z roku na rok wykazuje coraz mniejsze chęci do nauki. "Uczniowie przychodzą na lekcje, kiedy chcą, a na zajęciach najbardziej zainteresowani są własnymi telefonami. Podręczników nie kupują i nijak nie można tego wyegzekwować, bo jak niby, skoro jedynki nie mogę postawić za brak podręcznika? Zresztą co to dla nich taka jedynka. Nie potrafią sformułować wypowiedzi składającej się z kilku zdań, większość nie potrafi samodzielnie powiedzieć zdania złożonego, podejrzewam, że o złożonym współrzędnie lub podrzędnie nie mają pojęcia" - pisze i dodaje, że wielu z nich nie zna mapy geograficznej Polski i podstawowych zagadnień z geografii. Są też tacy, którzy nie są w stanie wymienić większych polskich miejscowości czy naszych sąsiadów.
Na moich przedmiotach zawodowych często zahaczam o wiadomości z geografii i historii. Ostatnio dowiedziałam się, że w 1410 roku wojska polskie pod Grunwaldem walczyły z Grunwaldenami
- żali się.
Choć klasa liczy prawie trzydzieści osób, rzekomo tylko kilku uczniów jest chętnych do rozmowy z nauczycielką podczas lekcji. Inni nie są zainteresowani tematem, a bywa, że przeszkadzają w prowadzeniu lekcji.
Na dwadzieścia sześć osób w klasie współpraca jest możliwa z czterema osobami, w porywach z sześcioma. Mogłabym napisać o tym książkę
- zauważa. Na koniec dodaje, że polska szkoła potrzebuje reformy, ale "nikt, nigdy, nigdzie nie pisze, że nie pomoże żadna reforma, dopóki uczniowie nie będą odczuwać potrzeby uczenia się dla własnego rozwoju".
Podobne zdanie ma także pan Wojciech, nauczyciel historii ze szkoły podstawowej, który przyznaje, że uczniowie nie potrafią sami wybrać najważniejszych pojęć z lekcji i napisać notatki. Kiedy zrobił eksperyment i poprosił uczniów, aby notowali jego wypowiedzi, był w szoku, że w słowach dzieci, nie ma spójności. Zastanawiał się, co byłoby, gdyby, przestał dyktować im gotowych notatek. "Uczniowie nie są skupieni na lekcji, ciągle przyłapuję ich na korzystaniu z telefonów komórkowych. Zamiast słuchać, myślą o tym, co nie jest im akurat potrzebne. Nie znają podstawowych pojęć z historii. Wielu nie wie, kiedy wybuchło powstanie warszawskie oraz z kim walczyliśmy podczas I wojny światowej. O rozbiory czy czasy PRL-u w ogóle nie pytam, bo wiem, że ich tylko pogrążę. Sam niestety do głowy im wiedzy nie naleję, uczniowie muszą chcieć" - mówi nam pedagog i dodaje:
Uczniom nie zależy. Teraz najważniejszy jest telefon komórkowy i dostęp do internetu. Jak nie masz smartfonu i komputera, to jesteś gorszy. A jak chce się im to zabrać, to mówią, że to jest potrzebne do nauki.
Inna rozmówczyni, nauczycielka od języka polskiego z warszawskiej szkoły średniej zauważa, że wiele zależy od tego, czy dzieci pracują w domu. Jeśli otwierają książki po powrocie ze szkoły i utrwalają wiedzę, to nasza praca nie idzie na marne. Natomiast, jeśli uczeń nie dość, że nie słucha na lekcjach, a po powrocie do dom pierwsze co robi, to rzuca plecak i otwiera go dopiero następnego dnia rano, to zmienia postać rzeczy.
Ci uczniowie, którzy mimo braku prac domowych, wciąż uczą się w domu, sporo dyskutują, ale ich jest też zdecydowanie mniej. Uczniowie nie znają podstawowych pojęć, nie potrafią rozróżnić czasów, nie wiedzą nawet kto zdobył nagrodę Nobla. Nie wspomnę, że nie chce im się czytać lektur, a kiedy przychodzi do omawiania, nie wiedzą nic, bo samo streszczenie często nie wystarcza
- przekonuje pedagożka i dodaje, że największym wrogiem uczniów jest telefon, którego używają niemal non stop. Mimo to, nauczycielka nie decyduje się na to, aby zabierać sprzęty swoim uczniom, bo wie, że z nimi "nie wygra".
Zdecydowana większość szkół w swoich statutach określa zasady korzystania na swoim terenie przez uczniów z telefonów komórkowych. Mało która jednak decyduje się na konfiskowanie smartfonów, o czym mówili także nasi rozmówcy. Czy gdyby ci zdecydowali się rekwirować uczniom telefony, to automatycznie zmieniłoby się ich podejście do obowiązków szkolnych?
- Choć era cyfrowa rozwija się w Polsce od co najmniej 20 lat, wciąż jedynym rozwiązaniem, nad jakim debatujemy, jest zakaz korzystania z telefonów w szkole lub ograniczenie młodzieży dostępu do mediów społecznościowych - mówi Dominik Kuc, przedstawiciel zarządu fundacji GrowSPACE.
Społeczności szkolne robią, co mogą, aby uchronić młodzież przed zagrożeniami płynącymi z sieci i mediów społecznościowych. - Kadra pedagogiczna jest przytłoczona i tak już nadmiernymi obciążeniami wynikającymi z wadliwie skonstruowanego systemu edukacji. Pomimo tego kładziemy na ich barkach kolejne kolosalne wyzwanie, jakim jest reagowanie na stale mnożące się zagrożenia cyfrowe" - uważa Wojciech Szumiło, dyrektor operacyjny fundacji GrowSPACE oraz koordynator badania ws. edukacji cyfrowej. - Uważamy, że za zabezpieczenie interesu polskiej młodzieży w pierwszej kolejności odpowiedzialny jest ustawodawca - dodaje.