Chociaż w klasach 1-3 szkół podstawowych obowiązuje zakaz prac domowych, wciąż pojawiają się głosy osób twierdzących, że podstawa programowa jest przepełniona. Część rodziców deklaruje, iż po szkole siada z dziećmi do książek, aby pomóc im w opanowaniu materiału.
"Jeżeli rodzic nie pomoże dziecku na początku startu w szkole opanować materiał, potem pogłębiają się problemy z nauką. Dziecku trzeba pomóc w nauce w domu przynajmniej do 4. klasy szkoły podstawowej. Potem już sobie poradzi samo. Wychowałam dwoje dzieci. Więc znam temat z autopsji", "Mam dwóch synów, jeden jest jeszcze w przedszkolu, drugi w podstawówce. Mnóstwo czasu i ja, i mąż poświęcamy na odrabianie lekcji, które tylko z nazwy są nieobowiązkowe. Czasem wieczorem padam na twarz i nie chce mi się już nic robić" - pisały nasze czytelniczki cytowane w poprzednim artykule.
Nieco inny pogląd na sytuację mają jednak pedagodzy. Pani Ewelina uczyła matematyki w szkole podstawowej przez 36 lat. Zaczęła pracę pod koniec lat 80. i postanowiła podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami. Twierdzi, że w ciągu jej pierwszych lat pracy materiał naprawdę był przeładowany.
"Szczególnie klasa 6 była trudna, ale już od tamtych czasów obniżano poziom kilkakrotnie. Obecne zadania na maturze podstawowej pokrywają się w dużym stopniu z tym, czego uczniowie wcześniej, tzn. przed reformą z 2000 r., uczyli się w klasach 7 i 8. Są tam takie zagadnienia, jak np. funkcje trygonometryczne, układy równań czy bryły obrotowe. Według mnie nie można już bardziej obniżyć tego poziomu, bo część z tych uczniów pójdzie potem do technikum czy na studia techniczne" - twierdzi.
Matematyczka na przestrzeni lat zauważyła dużą zmianę w zachowaniu rodziców. Chodzi m.in. o podejście do ocen. "To tak, jak na tych memach, krążących w internecie, że kiedyś, rodzice, widząc oceny dziecka, zadawali mu pytanie - 'skąd te oceny?!' A dzisiaj pytają o to nauczyciela. Krytykują nauczycieli, nawet ich oszukują, wybielają dziecko, ba nawet uważają je za niedocenianego geniusza. Kiedyś w klasie kilkoro dzieci miało świadectwa z wyróżnieniem, a dzisiaj tylko kilkoro nie ma. Rodzice mają parcie na czerwony pasek, a nie myślą o tym, że z takiej muzyki czy techniki dziecko może mieć czwórkę. A może z matematyki będzie sukcesem ocena dostateczna?" - pisze.
Nauczycielka przyznaje, że czasem znacznie bardziej cieszyło ją, gdy słaby uczeń dostał ze sprawdzianu trójkę, niż kiedy pilny otrzymał kolejną piątkę.
Następną kwestią poruszoną przez naszą czytelniczkę są korepetycje. Wspomina moment, w którym zaczęły zyskiwać na popularności. "Pamiętam ucznia, który nie uważał na lekcji, wciągał w to swoich kolegów, a na moje uwagi odpowiadał, że mu pani na korepetycjach wytłumaczy. Dlatego często mówiłam rodzicom 'proszę nie załatwiać korepetycji, proszę zacząć od dziecka wymagać'. Chyba że rzeczywiście uczeń ma problemy, czy długo był chory" - zauważa. W jej opinii uczeń, który ma zaległości może uczęszczać na zajęcia wyrównawcze, a jeżeli już postanowi zapłacić za korepetycje, nie powinna to być pomoc stała.
Zdaniem naszej czytelniczki w ciągu ostatnich lat bardzo wiele zmieniły telefony komórkowe, które utrudniają uczniom skupienie na nauce. "Mam nadzieję, że smartfony wkrótce zostaną w szkołach całkowicie zakazane. Uważam, że dziecko, podczas odrabiania lekcji, nie może mieć w swoim pokoju ani smartfona, ani włączonego komputera czy telewizora. Powinno szybko odrobić lekcje, żeby mieć czas na swoje zainteresowania, zabawę czy spotkania z rówieśnikami, nie wspominając o pomocy rodzicom w domu. A jeśli czegoś nie odrobi, czy się nie nauczy, to dostanie słabą ocenę i następnym razem pomyśli, że może jednak warto trochę się wysilić" - pisze nam matematyczka.
Na koniec pani Ewelina podkreśla, że szczerze współczuje rodzicom, którzy faktycznie poświęcają czas, by wraz z dzieckiem odrabiać lekcje. Podsumowując, z jednej strony dostrzega problem w braku skupienia i poczuciu, że gdy uczniowie nie będą uważać na lekcji, ktoś wytłumaczy im materiał na indywidualnych zajęciach. Z drugiej, twierdzi, że uczniowie odczuwają silną presję ze strony rodziców. "Dopóki się nie zmieni takie podejście, dzieci będą na lekcjach traciły czas i po szkole jeszcze będą musiały odrabiać lekcje, uczyć się w domu i na korepetycjach, żeby zadowolić swoich rodziców. Aż mi ich żal..." - dodaje.
A czy Ty, drogi czytelniku, uważasz, że zakaz używania smartfonów w szkole byłby dobrym pomysłem? A może masz inne przemyślenia dotyczące artykułu? Napisz w komentarzu lub na maja.kolodziejczyk@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla mnie ważne. Gwarantuję anonimowość.