Czas opieki nad dziećmi to okres rozwoju wielu nowych kompetencji. Rodzice uczą się wówczas lepszej organizacji, odpowiedzialności, planowania i robienia kilku rzeczy naraz, aby zapewnić komfort całej rodzinie. Niekiedy jednak potrzeba jest pomoc najbliższych, a jeśli ci odmawiają, nie jest łatwo normalnie funkcjonować. O swojej sytuacji ostatnio opowiedziała nasza czytelniczka.
Pani Alicja (imię zmienione na potrzeby artykułu) mieszka w niedużym mieście wojewódzkim i wychowuje 12-letnią córkę, która chodzi do szóstej klasy szkoły podstawowej. Jak wspomina, nie spodziewała się, że wychowanie dziecka jest tak ogromnym wyzwaniem, szczególnie jak chce się pogodzić obowiązki zawodowe z macierzyństwem.
"Problemy zaczęły się już w żłobku. Albo żłobków nie ma, albo są prywatne. Ponad 10 lat temu opłaty wynosiły około 1600 złotych miesięcznie. Po dofinansowaniu z gminy, które otrzymali wszyscy rodzice w tej placówce, opłata spadła do 1200 złotych miesięcznie. Córka, jak większość dzieci, często chorowała. Od jesieni do wiosny przynajmniej raz w miesiącu przeziębienie, zapalenie ucha lub oskrzeli. Do pracy wróciłam, jak córka miała dwa lata" - pisze nam matka i z żalem dodaje, że nie może liczyć na pomoc babci, która, choć mieszka blisko rodziny, nie chce zajmować się dzieckiem.
Kilka razy odebrała córkę ze żłobka, może ze dwa razy została z nią podczas przeziębienia, ale poza tym żadnych wspólnych spacerów, odrabiania lekcji, wyjazdów. Żadnej pomocy regularnej i na dłużej. Druga babcia mieszka w innym kraju, dziadkowie nie żyją. Tak że pomoc rodziny praktycznie żadna
- twierdzi.
Prawdziwy rollercoaster zaczął się w momencie, kiedy dziewczynka zaczęła chodzić do przedszkola. Matka zdecydowała się na usunięcie migdałków, co na szczęście, przynajmniej na chwilę, uspokoiło jesienno-zimowe przeziębienia. "Żeby usunąć migdałki i ograniczyć zachorowania, miałyśmy wybór: albo czekać około dwóch lata na przyjęcie nas na NFZ, albo zapłacić cztery tysiące złotych i zrobić to prywatnie, albo jechać do innego województwa do szpitala, bo tam czeka się tylko od siedmiu do dziewięciu miesięcy. Wybrałam tę ostatnią opcję. Po zabiegu przez dwa tygodnie dziecko nie mogło mieć kontaktu z innymi dziećmi i nie mogło chorować" - przyznaje. Matka martwiła się, że nie dostanie więcej wolnego, a dziecku trzeba było zapewnić opiekę. Zdecydowała się na zatrudnienie opiekunki. Choć załatwiła ją po znajomości, to za każdy dzień pracy płaciła 100 złotych.
Pani Alicja musiała wydać aż 1000 złotych na opiekunkę, aby nie stracić pracy. "Nie zliczę dojazdów do miasta, szpitala czy noclegów" - dodaje na koniec.
Obecne przepisy ustalające prawo do wzięcia dodatkowego i w pełni płatnego urlopu na dziecko przysługują rodzicom zatrudnionym na umowę o pracę, którzy wychowują przynajmniej jedno dziecko w wieku do 14 lat. Za takie zwolnienie od pracy w wymiarze 16 godzin albo dwóch dni przysługuje pełne wynagrodzenie wynagrodzenia (art. 188 ustawy z 26 czerwca 1974 r. - Kodeks pracy).
Okazuje się, że w przypadku rodzin wielodzietnych jest to nieco krzywdzące. Dlaczego? Wymiar zwolnienia od pracy jest taki sam dla wszystkich i bez względu na to, ile mają dzieci do lat 14. Jeśli rodzice mają np. troje, czworo i więcej dzieci, to wzięcie dodatkowego i w pełni płatnego urlopu na każde z nich nie jest obecnie możliwe. To ma się jednak zmienić. Zdaniem Naczelnej Rady Adwokackiej "prawo do zwolnienia powinno być przypisane do dziecka, a nie do rodzica, i powinno wynosić co najmniej jeden dzień na każde z dzieci" - podaje portal infor.pl.