Do szkoły dziecka nie puszczą, a na zajęcia owszem. "Bo zapłacone? Serca trzeba nie mieć"

Aneta jest mamą pięcioletniej Tosi. Ostatnio, po długiej chorobie córki, przyprowadziła ją na zajęcia językowe i doznała szoku. W grupie był chłopiec, który bez wątpienia był chory. - Ja rozumiem ze zapłacone i tych straconych drogocennych 30 min śpiewania "head and shoulders" nikt nie zwróci, ale trzeba serca nie mieć, żeby dziecko w takim stanie pchać na zajecia - mówi oburzona matka.

Od września w żłobkach, przedszkolach i szkołach trwa istna choroboza. I raczej nie ma co się spodziewać, że nadejdzie jej rychły koniec. Kiedyś zapytałam swojego pediatry: "Panie doktorze, kiedy to chorowanie dobiegnie końca". Dostałam odpowiedź okraszoną rozbrajającym uśmiechem: "Jak dziecko szkołę skończy". I coś w tym chyba jest, chociaż przyznam, że niespecjalnie mi się spodobała.

Zobacz wideo Gorączka u dziecka - jak reagować?

Do przedszkoli często przyprowadzane są chore dzieci. Niestety niemalże w każdej grupie znajdą się jacyś "syropkowi rodzice", którzy z rana dadzą syropek, "tableteczkę", psikną czymś do gardełka i do przedszkola. A to, że ich chory syn czy córka zarażą połowę grupy, to średnio ich interesuje. Finalnie przecież i tak nie mają co liczyć, że tym sposobem ich dziecko wyzdrowieje, raczej wręcz przeciwnie, rozchoruje się na dobre i skończy się dłuższym zwolnieniem.

To nic, że dziecko chore. Szkoda, żeby angielski przepadł

Odezwała się do mnie Aneta, matka pięcioletniej Tosi, która zwróciła uwagę na ciekawą i dość niepokojącą jej zdaniem kwestię. O ile w przypadku chorych dzieci rodzice często zostawiają (a przynajmniej powinni!) dzieciaki w domach, to w przypadku zajęć dodatkowych już jakby ten obowiązek w ogóle nie obowiązuje.

Byłam z dzieckiem na dodatkowym angielskim. Po prawie miesiącu gehenny w domu. Infekcja, która przerodziła się w zapalenie płuc. Antybiotykoterapia, a potem jeszcze tydzień w domu, aby nabrało odporności. A później przychodzę do szkoły językowej, zmaltretowana potwornie tym miesiącem i widzę czterolatka, który 'walczy tam o życie'. Oczy czerwone, buzia otwarta, rumieńce na twarzy - nie trzeba być lekarzem, żeby mieć pewność, że dzieciak jest zwyczajnie chory

- mówi oburzona matka Tosi - Ja rozumiem, że zapłacone i tych straconych drogocennych 30 min śpiewania "head an shoulders" nikt nie zwróci, ale trzeba serca nie mieć, żeby dziecko w takim stanie pchać na zajęcia i nie mieć sumienia, żeby narażać na choroby innych - dodaje.

Dziecko, przeziębienie
Dziecko, przeziębienie Shutterstock, autor: WH_Pics

Przyznam, że sama byłam kilkukrotnie świadkiem podobnej sytuacji. Pamiętam dreszcz przerażenia, gdy zobaczyłam, jak moje dziecko ma zajęcia szachowe i siedzi przy stole z chłopcem, któremu katar wypływał z nosa. W pewnym momencie ten maluch kichnął prosto w twarz mojego syna. Oczywiście finał tej historii jest banalnie łatwy do przewidzenia - kolejny tydzień siedzieliśmy w domu z przeziębieniem. Czy zwróciłam uwagę komukolwiek? Może powinnam, ale chyba byłam tak zaskoczona całą sytuacją, że nic nie powiedziałam.

Nauczycielka potwierdza: Rodzice nie odpuszczają zajęć, za które płacą

Udało mi się dotrzeć do byłej nauczycielki ze szkoły językowej, która przyznaje, że faktycznie jest duży problem z chorymi dziećmi. Rodzice nie chcą, by przepadły pieniądze, które wydali na zajęcia dodatkowe. Dlatego bardzo często przyprowadzają dzieci nawet z zaawansowaną infekcją, "i to nie takie z katarem, czy lekkim kaszlem, ale zauważalnie chore".

Dzieci często przychodzą i mówią mi wprost, że nie były w szkole, bo są chore lub przeziębione. Mimo wszystko na dodatkowy angielski rodzice kazali im przyjść. Jak zaczęłam pracę w szkole językowej, to pierwszy rok był pasmem chorób. Moich też oczywiście. Przez to, że ciągle przychodziły przeziębione dzieciaki na zajęcia, ja też cały czas łapałam jakieś infekcje

- mówi nauczycielka. - To była masakra, po roku zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że to nie na moje siły i na pewno nie na moje zdrowie - dodaje.

Niektórzy rodzice mogliby powiedzieć, że takie dzieci mogłyby być przecież wypraszane z zajęć itp. Pamiętajmy jednak, że obecnie szkół językowych, placówek z różnego typu zajęciami dodatkowymi jest całe mnóstwo. Każda "walczy o klienta", co widać we wrześniu. Wtedy niemalże codziennie dzieci wracają z toną ulotek i co raz biorą udział w jakichś zajęciach pokazowych. Odesłanie malucha do domu z zajęć, opłaconych przez rodziców mogłoby się więc wiązać z tym, żeby z nich zrezygnowali. A to im się po prostu nie opłaca.

Tu musi się zmienić podejście rodziców, którzy powinni bardziej patrzeć na zdrowie i dobro swojego dziecka, a nie na kasę, jaką władowali w zajęcia

- uważa Aneta. - Naprawdę wyluzujmy trochę. Nic się nie stanie, jeśli kilkulatek odpuści sobie angielski, szachy czy piłkę. Jeśli ma być wybitny w jakiejś dziedzinie, to będzie. Bez względu na to, czy przez chorobę parę razy został w domu, czy nie - dodaje.

Czy również zauważyłeś/aś, że na zajęciach dodatkowych pojawiają się chore dzieci, które jak wiadomo, zarażają pozostałe? A może sam/a wychodzisz założenia, że 'szkoda, żeby pieniądze przepadły' i wolisz przyprowadzić przeziębione dziecko na zajęcia? Powiedz nam, co o tym sądzisz w komentarzach lub na justyna.fiedoruk@grupagazeta.pl. Gwarantuję anonimowość.

Więcej o: