Dlaczego zmuszamy dzieci do czytania nudnych lektur? Bo złośliwi ludzie je wybierają?

Pamiętam, że kiedy w dzieciństwie rozmawiało się z koleżankami o jakiejś książce, informacja, że będzie lekturą szkolną w przyszłości, z miejsca ją dyskwalifikowała. Stwierdzenie "ciekawa lektura" było oksymoronem. To było jakieś 30 lat temu i (prawie) nic się od tamtego czasu nie zmieniło.

Siedzi sobie komisja smutnych, szpetnych i złośliwych starców z brodawkami na nosie i zepsutymi zębami, którzy odrzucają ciekawe książki, a wybierają te najnudniejsze. Ich zadaniem jest ukarać, sprawić dzieciom przykrość, zohydzić czytanie: "A niech się męczą z opisami przyrody u Orzeszkowej, potem dobijmy ich marazmem Wertera, dołóżmy może jakieś nieszczęście dziecka. Niech rodzice Antka upieką w piecu jego małą siostrę! Wyśmienity pomysł! Kto by nie chciał o tym czytać? Przyda się trochę trupów. Ciach: 'Quo Vadis'. Może niech to czytają już drugoklasiści? A w zasadzie to, po co mają rozumieć, o czym czytają? Zmiksujmy Mrożka z Gombrowiczem i doprawmy go Kafką*. A jak komuś będzie za wesoło, to coś o obozach koncentracyjnych". Czy tak mogłoby wyglądać układanie listy lektur szkolnych? W dzieciństwie tak właśnie to sobie wyobrażałam. 

*I żeby nie było: nie mam nic przeciwko Mrożkowi, Gombrowiczowi i Kafce, ale zmuszaniu do czytania ich trudnej literatury młodym czytelnikom, którzy mało z niej zrozumieją, a w najlepszym przypadku zapamiętają: "Koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba". 

Zobacz wideo Po czym poznać, że dziecko ma skrócone wędzidełko? Logopedka mówi o "domowym teście"

Pytanie brzmi: po co zohydzać dzieciom czytanie? 

Teraz, kiedy jestem dorosła i mniej lub bardziej rozumiem już, jak funkcjonuje polski system edukacji, moje wyobrażenie o twórcach listy lektur szkolnych nie zmieniło się ani trochę. Wciąż studiując pozycje obowiązkowe dla uczniów i zmiany, jakie w nich zachodzą, widzę tych wrednych typków, którzy chcą zrobić wszystko, żeby dzieci nie miały przyjemności z czytania. Ba! Żeby obchodziły księgarnie i biblioteki szerokim łukiem. Oczywiście zgadzam się, że istnieje kanon literatury, który uczniowie muszą znać, żeby lepiej rozumieć otaczający ich świat i sprawnie rozkodowywać język kultury, w której wzrastają. Ale wybór jest tu tak ogromy, że można spokojnie podjąć łaskawsze dla nich decyzje. 

Lektury szkolne zdjęcie ilustracyjne)
Lektury szkolne zdjęcie ilustracyjne) Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Wyobrażam sobie, że istnieją kompromisy, które specom od edukacji pozwoliłyby tak przekształcić listę szkolnych lektur, żeby pozostały w niej ważne dzieła literackie z minionych epok, ale też pojawiły się nowe pozycje. Takie, po które współczesne dzieci i młodzież sięgają z własnej nieprzymuszonej woli. Takie, jakie czytają z wypiekami na twarzy i latarką pod kołdrą, bo już czas spać. Skoro już ktoś podejmuje za nich decyzje co do tego, co mają czytać, to niech to chociaż ma szansę się im podobać.

Pomysł na nową listę szkolnych lektur

Nie mam oczywiście gotowego rozwiązania, ale nieśmiały pomysł, jak można by to zorganizować. Przede wszystkim spytałabym doświadczonych psychologów dziecięcych, czy epatowanie w książkach dla najmłodszych śmiercią, przemocą, nędzą i wojennymi dramatami to na pewno dobry pomysł. Nie? Wykreślamy. Potem zwróciłabym się z pytaniem do mądrych historyków o to, co z ich punktu widzenia powinno zostać, a co nie. Może opisy trupów i mordowania dzieci nie są konieczne w życiu dziewięciolatka lub jego jedenastoletniej koleżanki? A że nie jestem alfą i omegą, decyzje te skonsultowałabym też ze zdroworozsądkowym literaturoznawcą. Najlepiej takim, który sam ma małe dzieci. Nie miałabym litości dla pozycji trzymanych w kanonie lektur ze strachu przed Kościołem i środowiskami katolickimi. Dobrze się czyta? Coś wnosi? Zostaje. Za dużo makabry, męczeństwa i poczucia winy? Do widzenia. 

Domyślam się, że takie decyzje nie są łatwe do podjęcia. Szczególnie kiedy siedzi się w branży od wielu lat i samemu ma się już wiele lat. I może tu też jest problem? Żeby wybrać książki ciekawe dla dzieci, dobrze byłoby pamiętać, jak te dzieci funkcjonują, jakie mają możliwości, potrzeby i upodobania. Co je ciekawi, co martwi, a co śmieszy? Czasem może warto ich spytać o zdanie? Dopisywanie kolejnych pozycji do listy lektur jest kuszące, bo wiadomo, że im więcej dziecko czyta, tym lepiej, ale nie będzie potem czytało, jeśli pierwsze książki, z jakimi się styka, wywołują ziewanie, dezorientację lub dreszcze obrzydzenia lub strachu. Przy okazji pozdrowienia dla tych, którzy pamiętają opis odrażających dymienic u ludzi konających na dżumę w powieści Alberta Camusa. 

A ty? Co sądzisz o liście lektur obowiązkowych? Daj znać w komentarzu.

Więcej o: