Uczniowie szkół podstawowych mają darmowe podręczniki i zeszyty ćwiczeń. Ale zanim w ogóle otrzymają komplet książek, te muszą trafić do szkoły, zostać przeliczone, ostemplowane, przydzielone odpowiednim klasom. To zadanie dla pracowników szkolnych bibliotek i nauczycieli. "A choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów, i każdy nie wiem jak się wytężał…to nie udźwigną, taki to ciężar" - pisze na swoim koncie na Facebooku Iwona Pietrzak-Płachta ze szkoły w Pliszczynie (województwo lubelskie).
Iwona Pietrzak-Płachta napisała obszerny post, w którym przedstawiła kulisy darmowych podręczników. Dodała też zdjęcie biblioteki. Napisała: "Tak wyglądają przed rozpoczęciem roku szkolnego wszystkie biblioteki szkół podstawowych. Nie widać mnie prawie spomiędzy pudeł z podręcznikami i to jest bardzo symboliczny obraz. Bo generalnie nie widać wtedy nas - bibliotekarzy i bibliotekarek szkolnych. Zamieniamy się w pracowników magazynowych rozpakowujących, liczących, stemplujących i przenoszących setki egzemplarzy dotowanych podręczników".
Autorka postu poskarżyła się: "Moja biblioteka mieści się na poddaszu. Podręczniki zastałam w przedsionku szkoły. Czy znacie jakieś magiczne zaklęcie, które przenosi te setki kilogramów pomiędzy kondygnacjami budynku? Moja czarodziejska różdżka nie działa!". Napisała też, że resort edukacji, cedując na szkoły obowiązek wyposażenia uczniów w podręczniki, nie przewidział stanowiska tragarza. "Nie ma pracownika szkoły, w którego zakresie obowiązków byłoby przenoszenia tego dobra. I co? Zostajemy z tym sami. Rok w rok" - napisała.
Jak sobie radzą panie z biblioteki? Proszą o pomoc, kogo mogą. "Pozostaje zatem mrówcza praca wnoszenia podręczników po tyle, po ile kto udźwignie, w poczuciu bezpieczeństwa dla swojego zdrowia. Świat pełen jest absurdów. To jeden z nich. Z podziękowaniem i wdzięcznością dla wszystkich, którzy nieśli, choć nie musieli" - zakończyła swój post autorka.