Wszystko wskazuje na to, że niebawem możemy spodziewać się dużych zmian w szkołach. Chociaż PiS wygrało, nie uzyskało większości i najprawdopodobniej nie utworzy rządu. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Nowej Lewicy zaznacza, że ktokolwiek zajmie stanowisko ministra albo ministerki edukacji, na pewno nie będzie mógł narzekać na brak pracy. Chociaż partie opozycyjne deklarują, że nie zamierzają wywrócić szkolnictwa do góry nogami, zakładają pewne zmiany. Wśród obietnic są podwyżki dla nauczycieli, likwidacja HiT-u i koniec z propagowaniem upolitycznionych treści. Tym, co wywołało duże poruszenie, jest jednak (na razie czysto teoretyczna) likwidacja prac domowych.
Zdaniem lidera Polski 2050, Szymona Hołowni, dzięki temu uczniowie zyskaliby więcej czasu na inne rozwijające zajęcia. "Zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych. Wprowadzimy szeroką ofertę bezpłatnych zajęć pozalekcyjnych w szkole. Przeznaczymy dodatkowe pieniądze na zajęcia rozwijające zdolności uczniów i wyrównujące szanse, sport, rozwijanie zainteresowań. Zapewnimy pomoc w szkole zamiast korepetycji w domu" - brzmiał jeden z jego postulatów. Pomysł ten wzbudził jednak duże kontrowersje.
Na Twitterze pojawiły się głosy nauczycieli, którzy podzielili się swoimi obawami w tej kwestii. "Czy przeczytanie lektury jest pracą domową? Przygotowanie do sprawdzianu? Powtórzenie słówek? Uczenie się tabliczki mnożenia? Tak, zakaz prac domowych wydaje mi się dość mętnym pomysłem. Mimo że sama prawie nie zadaję z lekcji na lekcję. Dodam też, że brak jakiejkolwiek pracy w domu będzie pogłębiał nierówności edukacyjne między dziećmi, z którymi rodzice rozmawiają w domu, oglądają edukacyjne rzeczy. Tymi posyłanymi na zajęcia dodatkowe i tymi zaniedbywanymi. Nie taki jest cel szkoły", "Całkowicie się zgadzam. Też prawie nie zadaję, ale właśnie co z nauką słówek, powtórką przed testem? Tu nie potrzeba rodziców, wystarczy mieć dobrą notatkę i uważać na lekcji. Obyśmy nie wylali dziecka z kąpielą", "Nie wyobrażam sobie, że dzieci nauczą się słówek z angielskiego, jeśli nie będą powtarzać ich w domu" - pisali. Więcej artykułów o tematyce szkolnej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.
Rodzice wskazują jednak uwagę na inny problem. Chodzi o to, że nauczyciele nie konsultują ze sobą tego, ile zadań zadają dziecku do domu i w rezultacie uczeń siedzi nad książkami nawet kilka godzin. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że niektórzy kończą zajęcia późnym wieczorem. "Ale zdaje pani sobie sprawę, że prawie każdy nauczyciel zadaje pracę domową? I potem taki uczeń nie ma jednego zadania, a kilkanaście z każdego przedmiotu. Dodatkowo teraz uczniowie mają lekcje na po południu, więc kiedy mają robić te zadania?" - odpowiedziała nauczycielce jedna z mam.
Na temat pomysłu zadawania prac domowych wypowiedziały się także nasze czytelniczki. Mama ucznia z wołomińskiej podstawówki przyznaje, że zna wielu rodziców, którzy odrabiają niektóre zadania za swoje dzieci. Robią to, ponieważ ich pociechy są przeciążone nadmiarem nauki. "Jestem za zniesieniem prac domowych, moje dziecko jest dopiero w pierwszej klasie i zdarza się, że robimy zadania tuż przed spaniem, bo się nie wyrabiamy. Znam przypadki, że wkurzeni rodzice starszych dzieci po nocach odrabiają zadania sami, bo dzieciaki są tak przeładowane szkołą, zajęciami dodatkowymi (a też muszą przecież kiedyś odpocząć czy zrobić coś, na co mają ochotę), że się nie wyrabiają. Do tego dochodzą konkursy, gdzie za udział są stawiane oceny z różnych przedmiotów, więc siedzą i kleją prace plastyczne, chociaż wcale nie mają na to ochoty" - zauważa.
Inni rodzice twierdzą, że nie zależy im na całkowitym zniesieniu prac domowych, ale na zadawaniu ich z rozwagą. "Mój syn jest w drugiej klasie szkoły podstawowej i jego nauczycielka bardzo racjonalnie zadaje lekcje do domu. Bierze pod uwagę możliwości młodych uczniów i to, ile godzin ma doba. Nasz przestarzały system edukacji nie poradzi sobie bez prac domowych. Trzeba by sporo zmienić, żeby można było z nich zrezygnować. A wtedy? Czemu nie" - twierdzi.
Z kolei pani Joanna z Warszawy, która jest mamą 12-latki i dziewięciolatka, przyznaje, że szkoła nie zawsze skupia się na zagadnieniach, które są w jej opinii najbardziej istotne. "Wczoraj siedziałam z synem i próbowałam zrozumieć funkcje głoski 'i'. Kiedy 'i' jest zmiękczeniem, a kiedy samogłoską tworzącą sylabę. Zanim pomogłam dziecku - czwarta klasa - sama musiałam doczytać, o co w ćwiczeniach w ogóle chodzi. Przyznam, że nie rozumiem, po co dziewięciolatkom szczegółowa wiedza na temat głosi 'i'. Wolałabym, aby w tym czasie syn po prostu ćwiczył ortografię, żeby w przyszłości - kiedy już będzie dorosły - nie robił błędów. Umiejętność pisania bez błędów na pewno przyda mu się w życiu. Zastanawiam się, po co dzieciom w czwartych klasach wiedza o głosce 'i' skoro większość z nich wciąż pisze bohater przez 'ch'?" - pyta. Dodaje, że prace domowe same w sobie są potrzebne, bo nie da się nauczyć matematyki czy języków bez powtarzania w domu. Uważa jednak, iż zadania domowe powinny być kreatywne i rozwijające. "Niestety, takie zdarzają się bardzo rzadko. Zazwyczaj są to strony ćwiczeń z książek. Niektóre są tak nudne, że podziwiam dzieci, że po całym dniu nauki mają jeszcze siły zagłębiać się w daty historyczne z XV wieku. Mam czasami żal do naszego systemu edukacyjnego o to, że kradnie 90 proc. czasu życia rodziny. Dzieci są w szkole od rana do 15-16. To naprawdę bardzo dużo godzin. Nie rozumiem, dlaczego w tym czasie nie mogą się intensywnie uczyć po to, aby po szkole mieć już czas na zainteresowania i sporty. Skoro i tak dzieci muszą wszystkiego same nauczyć się w domu, to po co trzymać je tyle godzin w szkołach?" - zauważa.