Chociaż wytyczne dotyczące żywienia w przedszkolach i szkołach są jednolite, a opracowuje je Instytut Żywności i Żywienia w praktyce każda placówka interpretuje je po swojemu. W niektórych funkcjonują kuchnie, gdzie kucharki same przygotowują dzieciom posiłki, zaś inne korzystają z usług firm cateringowych. W praktyce czasem ciężko jednak spełnić oczekiwania dzieci i rodziców.
Dzieci mają swoje preferencje smakowe i nieczęsto dają się namówić na eksperymenty. Niestety, zwykle lubią słodkie (np. naleśniki, kanapki z nutellą), albo bardzo słone dania (np. frytki), które nie należą do zbyt zdrowych. Niechętnie jedzą potrawy z gęstymi sosami, które nie prezentują się zbyt estetycznie. Z kolei rodzicom zależy, aby ich pociechy dostarczały organizmowi cennych składników. W jednym z artykułów pisaliśmy już o mamie, która oburzyła się, gdy odkryła, że kilkulatkom serwuje się tak ciężkie dania jak np. kiełbasa w panierce, czy chleb z pastą kiełbasianą. Na swoim profilu facebookowym tata, który jest dietetykiem również zabrał głos w sprawie przedszkolnych potraw. Twierdził, że dzieci dzieliły się z nim różnymi doświadczeniami. "Tam były te panie, co kazały wszystko zjeść z talerza. Nawet jak się czegoś nienawidziło, to trzeba było zjeść. Talerz ma być pusty" - cytował niektóre. Z kolei jeden pierwszoklasista miał inne wspomnienia. Choć niezwiązane z samym jedzeniem, w opinii dietetyka opisał stołówkę tak, jakby była miejscem z horroru. "Nie lubię obiadów w szkole. Stołówka jest daleko, trzeba się spieszyć. Jest głośno i mało miejsc" - wyznał. Dietetyk dodał, że niektóre dania szczególnie zapadają dzieciom w pamięci. "Elwi z odruchem wymiotnym wspomina mleko z kożuchem w przedszkolu, za to z uśmiechem leniwe w szkole podstawowej. Paweł oblizuje się na myśl o pączkach z budyniem z piekarni obok szkoły. Tu już lata minęły, wspomnienia zostały, a emocje jakby zmalały" - dodał. Więcej artykułów o tematyce parentingowej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.
Okazuje się, że przedszkolne stołówki wciąż są żywe we wspomnieniach naszych czytelniczek urodzonych w latach 90. W tamtych czasach praktykowano jednak zwyczaje, które dzisiaj, by nie przeszły. Dla niektórych były wręcz traumatyczne. "Pamiętam, że dzieci karmiono na siłę. Gdy panie widziały, iż któreś ociągało się z jedzeniem, po prostu na siłę wpychały im łyżki do ust. Nie zwracały wówczas uwagi na protest. Bardzo się bałam, że mnie to spotka. W końcu doczekałam się dnia, w którym podano mi rozciapcianego mielonego, na którego nie miałam ochoty. Kobieta dostrzegła, że się krzywię i podeszła do mnie z zamiarem nakarmienia. Ignorowała odmowę. Wówczas chwyciłam szklankę z kompotem i wlałam ją do obiadu. Czułam, że tylko tak mogę uniknąć karmienia na siłę", "My mieliśmy w przedszkolu panią Irenkę, która stosowała przemoc psychiczną. Mówiła, że dla niej trzeba zjeść, bo inaczej zachoruje albo będzie smutna" - twierdziły.