Nie chodzili na religię, więc czekali na korytarzu. Nagle podeszła woźna i się zaczęło. "A Bóg?"

Uczniom warszawskiej podstawówki wpisano religię w planie lekcji pomiędzy zajęciami. Grupa dzieci, która nie chodzi na ten przedmiot, musiała przesiedzieć godzinę na korytarzu. Nagle podeszła do nich pani woźna i rzuciła nieprzyjemny komentarz.

Plany lekcji powinny być układane w taki sposób, aby religia, która nie jest przedmiotem obowiązkowym, znajdowała się na skrajnych godzinach lekcyjnych (pierwszej lub ostatniej). Dzięki temu uczniowie, którzy nie uczęszczają na ten przedmiot nie będą musieli spędzać dodatkowej godziny w szkolnej świetlicy lub bibliotece. Niestety, braki kadrowe wśród nauczycieli, często skutecznie utrudniają ułożenie takiego harmonogramu.

Nieprzyjemny incydent na korytarzu

Więcej artykułów o tematyce szkolnej przeczytasz na stronie Gazeta.pl.

Zobacz wideo Ciocia Liestyle o podróżowaniu z dzieckiem. "Jest pełne niespodzianek"

Nasza czytelniczka opisała sytuację, która miała miejsce w szkole jej syna. Uczeń nie chodzi na religię i miał przeczekać ten czas w bibliotece, ale pojawił się pewien problem. "Moje dziecko od początku podstawówki nie chodzi na religię. Niestety, zazwyczaj mimo przepisów, zajęcia są w środku dnia i ma przymusowe okienko. Tak jest także w tym roku szkolnym. Według zalecenia szkoły powinien spędzać je z innymi niechodzącymi dziećmi w bibliotece, ale po przyjściu do domu w dniu pierwszej religii powiedział, że biblioteka jest jeszcze zamknięta i musieli siedzieć na korytarzu. Ok, rozumiem, początek roku, trudna sprawa, chaos, bywa. Jednak to, co mi opowiedział - i co aż sobie zapisał - mnie wkurzyło" - opisała mama. Nagle do grupki dzieci podeszła woźna i zaczęła dopytywać, co robią na korytarzu w czasie zajęć. "Usłyszeli, że powinni uczyć się o Bogu, bo by im się to przydało. Syn dopisał sobie nawet didaskalia "złym tonem" i relacjonował, że nie bardzo wiedział na początku, jak zareagować" - twierdziła.

KartkaKartka Archwium prywatne

Chłopiec opisał całą sytuację

Zdenerwowany chłopiec wrócił do domu z kartką, na której opisał całe zajście. "Pogadałam z nim, że w takich przypadkach może dorosłemu odpowiedzieć, że to rodzice decydują o takich sprawach i tyle. Nie powinien wdawać się w dyskusje, ale może zareagować. Wspomniałam też o sytuacji dyrektorowi. Ten zachował się bardzo w porządku. Powiedział, że nie chce słyszeć takich rzeczy w szkole, podziękował za sygnał i obiecał, że wspomni o tym pracownikom" - przyznała mama. Z całej sytuacji nasza czytelniczka wyciągnęła trzy wnioski, którymi chciała się podzielić w wiadomość nadesłanej redakcji. "Po pierwsze, jestem dumna z syna, że nawet jeśli nie zawsze jeszcze potrafi asertywnie się zachować (bo nawet ja pewnie byłabym zaskoczona i nie wiem, czy coś by mi w takiej chwili przyszło do głowy), to spisał sobie ważną dla niego i przykrą rzecz, żeby mi powiedzieć, a nie dusił jej w sobie. Po drugie, fajnie, że słowa dyrektora z rozpoczęcia roku szkolnego o tym, żebyśmy nie podchodzili do siebie wrogo na linii dyrektor-rodzice-dzieci, a z wyrozumiałością rozmawiali ze sobą, nie były pustosłowiem. Po trzecie, rozmawiajmy i z dziećmi, i ze sobą - czasem nam się wydaje, że pewne rzeczy są bulwersujące, ale na pewno druga strona nie przyjmie naszego stanowiska, a okazuje się, że czeka nas miłe zaskoczenie." - podsumowała.





Więcej o: