Od tygodnia miałam ścisk w żołądku. To wszystko, o czym piszę, dzieje się w państwowej szkole

Rozpoczęcie roku to dla rodziców i dzieci ogromne przeżycie. W tym roku to wydarzenie dotyczyło również mnie i mojej córki. Nie spodziewałam się, że ten dzień na długo zostanie w mojej pamięci.

Więcej artykułów o szkole przeczytacie na Gazeta.pl

Od tygodnia miałam ścisk w żołądku, gdy myślałam o tym, jak będzie wyglądało rozpoczęcie roku mojej córki, która 4 września weszła w zupełnie nowy etap edukacji. Zuzia stała się pierwszoklasistką. To ogromne wydarzenie dla całej naszej rodziny. Mieliśmy wiele obaw z tym związanych, choć szkoła, którą wybraliśmy, wydawała się dla nas idealna. Już kilka miesięcy temu - my, rodzice - poznaliśmy się na spotkaniu z wychowawczynią. Zrobiła na nas ogromne wrażenie, ale, jak to zwykle bywa, wszystko okaże się w praniu. W poniedziałek rano Zuzia ubrała elegancki strój i była gotowa na nową przygodę. Z wielkim podekscytowaniem wkładała buty i z uśmiechem na twarzy wsiadała do samochodu. Mnie dopadł stres, który potęgował się z każdym kolejnym metrem. Gdy wysiedliśmy z samochodu, stało się coś, czego się totalnie nie spodziewałam.

Zobacz wideo Czy każde dziecko może być dobre z matematyki?

Muzyka, balony, czerwony dywan - tak szkoła przywitała uczniów pierwszej klasy 

Obok naszej szkoły jest remont drogi, więc musieliśmy znaleźć miejsce kilka ulic dalej. Z oddali było słychać muzykę. - Czy ta muzyka gra w szkole? Niemożliwe - pomyślałam. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy pod szkołą zobaczyłam dzieci tańczące w rytm Eda Sheerana. Tak, z głośników leciała muzyka, która świetnie rozluźniła atmosferę nie tylko dla dzieci, lecz także dla rodziców. To jednak nie koniec zaskoczeń tego dnia. 

Dzieci do szkoły wchodziły po czerwonym dywanie. Większość robiła sobie z rodzicami zdjęcia. Moja córka od razu powiedziała: "Mamo, zrób mi zdjęcie z Jadzią". Zastanawiacie się, kim jest Jadzia? To najlepsza przyjaciółka Zuzi. Znają się od przedszkola, więc mamy ogromne szczęście, że poszły razem do klasy. Poza tym szkoła przystrojona była balonami i kolorowymi girlandami. Nad wejściem wisiał napis: "Miło was widzieć!". Od razu się uspokoiłam, bo te małe rzeczy dały mi poczucie, że w tej szkole naprawdę ważne są dzieci i ich samopoczucie. 

Zamiast długiej przemowy dyrektorka szkoły opowiadała bajkę

Gdy wracam pamięcią do moich lat szkolnych, nie przypominam sobie, by jakikolwiek dyrektor szkoły podczas swojej przemowy poza tym, co musi powiedzieć, dał dzieciom coś więcej. W tej szkole jest inaczej. Pani dyrektor z uśmiechem na twarzy wyszła na środek sali gimnastycznej i opowiedziała dzieciom bajkę o poziomce, która chciała być truskawką. Morał płynął z niej taki, że każde dziecko jest wyjątkowe i nie musi udawać nikogo innego. Nie musi upodabniać się do innych, by być zauważane. Widziałam, jak rodzice kątem oka uśmiechali się pod nosem. Ja nawet uroniłam łzę, bo po raz drugi w tym dniu zdałam sobie sprawę, że dzieci w tej szkole są dla nauczycieli ważne. 

Później przyszedł czas na prezentację. Nie taką zwykłą, a o wychowawczyniach poszczególnych klas. Każde dziecko mogło zobaczyć zdjęcie swojej pani i posłuchać, czym się interesuje, co lubi, jakie są jej pasje. Były też zdjęcia kotków i piesków. Kto z nas nie kocha takich zdjęć? Prawie zapomniałam o tym, co wydarzyło się na koniec części oficjalnej rozpoczęcia roku szkolnego. Rada rodziców przygotowała dla każdej klasy prezent. Sporej wielkości karton opakowany w piękny papier i wstęgę został wręczony każdej wychowawczyni. Co było w środku? Wyprawka plastyczna - pastele, kredki, plastelina.  Później wszyscy udaliśmy się do swoich klas.

"Przynieście jutro swoje ulubione gry planszowe" 

Gdy dzieci usiadły w ławkach, przyszedł czas na sprawdzanie listy. Wychowawczyni opowiedziała nam o pierwszym tygodniu nauki w szkole. Pokazała plan lekcji. Wyglądał naprawdę dobrze, bo lekcje kończą się najpóźniej o godz. 15:45. Jest to optymalna godzina dla wszystkich - z tego, co słyszałam, większość uczniów ma dodatkowe zajęcia po szkole. 

Weźcie jutro zeszyt do korespondencji (przyp. red. dzienniczek), piórnik i... ulubioną grę planszową

- powiedziała nasza wychowawczyni. 

Nie da się ukryć, że byłam zdziwiona, że dzieci w pierwszym dniu szkoły nie muszą zabierać całej wyprawki, tylko ulubioną grę planszową. Od razu słychać było gwar w sali. - Ja wezmę chińczyka, a ja Monopol - rozmawiały między sobą. A jak najlepiej się poznać? Oczywiście przez zabawę. Taki był też zamysł wychowawczyni, by nasze pociechy nie myślały tylko o tym, że w ławce trzeba siedzieć i się uczyć, ale że można zacząć tę przygodę od czegoś dobrze im znanego i przyjemnego. W tym momencie po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że dzieci w tej szkole są ważne dla nauczycieli. 

Po zakończeniu spotkania w sali dzieci same pobiegły do swojej pani, by przywitać się z nią raz jeszcze, przytulić i powiedzieć, że nie mogą się doczekać jutra. Widziałam, że moja córka jest szczęśliwa, a ja od razu stałam się spokojna o to, co ją będzie czekać w kolejnych dniach. Gdy wypełniałam dokumenty, ona wspólnie z resztą nowych znajomych wybiegła na korytarz i zaczęła się bawić. Tego nie wiecie jeszcze o naszej szkole, ale na korytarzu dzieci na podłodze mają wyklejone gry w klasy i twistera, a przy stolikach mogą grać w planszówki czy szachy. Są też duże pufy, na których mogą odpoczywać. Czy moja córka chodzi do prywatnej szkoły? Nie. To wszystko, o czym piszę, dzieje się w państwowej placówce, która stara się, jak może, by wejście w to życie szkolne było dla dziecka możliwie jak najbardziej komfortowe. 

Dziś Zuzia wstała o godz. 6:30, ubrała się i z uśmiechem na twarzy przyszła do mojej sypialni zapytać, czy ona już może włożyć buty i czy możemy już pójść do szkoły. Lepszego poranka nie mogłam sobie wymarzyć. Choć część z was powie: "Zobaczymy, co będzie później". Ja czuję, że moje dziecko w tym miejscu będzie otoczone wspaniałą opieką, bo nie liczą się tylko oceny i wyniki, a sam człowiek. 

Więcej o: