"Sprawdzianoza" w polskich szkołach. Uczennica: Jestem wykończona, a to dopiero początek

Kartkówki i sprawdziany to norma, czasami bardzo uciążliwa - mówi tegoroczna maturzystka. Czy "sprawdzianoza" w polskim systemie edukacji musi być tak powszechna? Znamy już inne metody weryfikowania wiedzy uczniów, pytanie brzmi więc: kiedy położymy kres tym, które przeciążają umysły młodych ludzi?

"Sprawdzianoza"

Opalenizna wciąż na policzkach, piasek w butach, a w pierwszych tygodniach szkoły test za testem - "sprawdzianoza". Zapytaliśmy dwie strony, nauczycielkę i uczennicę, o co właściwie chodzi z tymi testami i czy i czy jest dla nich alternatywa?

"Wiedzę można sprawdzać w inny sposób"

Nauczycielka j. polskiego w szkole podstawowej z 40-letnim stażem tak komentuje nieco archaiczny system kartkówek i sprawdzianów:

W mojej szkole sezon jeszcze się nie zaczął, ale nastąpi to lada dzień. Jako nauczycielka, ale też babcia uczennicy, uważam, że dzieci są przeładowane sprawdzianami. Niby regulamin przewiduje dwa duże sprawdziany na tydzień ze wszystkich przedmiotów łącznie, ale nie mówi już nic o kartkówkach, które mogą być codziennie. Jedna moja ósma klasa miała jakąś formę testowania wiedzy przeprowadzaną codziennie! Kartkówka to, co prawda, sprawdzian jedynie z trzech ostatnich tematów, ale i tak to dziecko musi sobie je powtórzyć.
Moja wnuczka podczas jednego z takich gorących okresów siedziała nawet do drugiej w nocy. Jak takie dziecko, które potrzebuje przecież snu, żeby się rozwijać, być zdrowym, ma potem funkcjonować.
Wiem, że oceny trzeba wystawiać, ale nie każda musi być za kartkówkę. Poza tym sprawdzać wiedzę można w inny sposób. Jak chcę mieć pewność, że wiadomości zostały przyswojone na bieżąco, to wracam do nich, choć na chwilkę, na kolejnej lekcji.
Powtarzam z uczniami wspólnie wiadomości, kartkówka nie jest jedyną opcją. Tym bardziej że lata mijają, a zasada 3xZ, czyli zdać, zakuć, zapomnieć — jest ciągle żywa. Po co robić takie sprawdziany, skoro sam uczeń ma świadomość, że uczy się tego tylko na chwilę, na kartkówkę, po czym wyrzuca wszystko z pamięci.

"Jestem wykończona, a to dopiero początek"

O swoich odczuciach opowiedziała nam też niespełna 18-letnia licealistka, która od pierwszych dni roku szkolnego intensywnie przygotowuje się do matury. W tygodniu ma standardowe zajęcia szkolne, w weekendy dodatkowy kurs przygotowawczy. Pracuje sześć dni w tygodniu, czasem do późnych godzin nocnych:

Wiedziałam, że tak będzie wyglądał ten rok. Nauka zawsze była dla mnie ważna, była ważna w moim domu. Przywykłam do tego. Teraz jest trudniej przez wzgląd na maturę. Widzę też, że niektórzy nauczyciele nieco odpuścili, nie przeładowują nas materiałem na zajęciach, których nie będziemy zdawać na maturze, bardzo to w nich cenię.
Sprawdzianów zawsze było dużo, rok pandemii był szczególny. Poza nim kartkówki i sprawdziany to norma, czasami bardzo uciążliwa. O ile zależy mi na nauce tego, z czym wiążę przyszłość, cała reszta jest często nadmiarem bodźców i niepotrzebnym stresem.
Jestem wykończona, a to dopiero początek. Wymagania i presja nie zmniejszają się, wręcz przeciwnie. Wciąż rosną.

"Wystawiam w ciągu roku tylko jedną ocenę"

Już kilka miesięcy temu rozmawiałyśmy z nauczycielką Magdaleną Sierocką, która naucza języka angielskiego w publicznej szkole podstawowej na warszawskiej Woli. Pod jej opieką znajdują się uczniowie od zerówki do tych najstarszych, z ósmej klasy. Na jej zajęciach nie ma miejsca na schematy, szablonowe rozwiązania. Jest miejsce na wsparcie, rozmowę i nowe rozwiązania:

Fundamentem mojej pracy jest odejście od systemu kar i nagród w relacji z dziećmi. Poszukuję innych sposobów na to, jak stworzyć warunki, żeby pielęgnować ich naturalną motywację do uczenia się. Z tego podstawowego założenia wynikają kolejne rzeczy, np. właśnie odejście od tradycyjnego sposobu oceniania. Wystawiam w ciągu roku tylko jedną ocenę cyfrową, na zakończenie, która jest oceną wymaganą. W trakcie roku daję sygnały, oceny kształtujące, opisowe. To bardziej komunikacja niż ocenianie, które znamy.
Rodzice i dzieci są w większości niezwykle wspierający. Moim marzeniem jest, żeby więcej nauczycieli wykazało gotowość do zmian, myślę, że jeśli więcej z nas odejdzie od komunikacji z dziećmi metodą kar i nagród, to one będą chętniej się uczyły i angażowały.  
Konstrukt myślowy u dzieci jest wciąż żywy, ten, według którego powinny obawiać się kary. Nawet jeżeli mają wybór, dokonają takiego, który został im w jakiś sposób zasugerowany. Musi minąć jeszcze wiele czasu, żeby to się zmieniło.
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.