Przemek Staroń: Nauczyciele są terroryzowani przez władzę

Nauczyciele w ogóle nie muszą korzystać z podręczników. Mogą oczywiście wybrać, z jakiej książki chcą uczyć, ale mogą też prowadzić lekcje na podstawie materiałów edukacyjnych. Wiele rzeczy można wytłumaczyć za pomocą cudownych książek, picture booków, klocków Lego, plasteliny, pacynek - o tym, dlaczego w szkołach tak trudno o krytyczne myślenie, mówi Przemek Staroń, współautor naszej akcji #hakujemy_HiT.

Joanna Biszewska: Temat podręcznika do HiT-u to już medialny hit. Sporo zamieszania zrobiło się wokół tej książki. To tylko pokazuje, że nie potrafimy przestawić się na myślenie, że podręcznik w szkole nie jest najważniejszy. Wciąż uważamy, że cała szkoła kręci się wokół tego.  

Przemek Staroń, Nauczyciel Roku 2018: I wciąż uważamy, że podręczniki są naturalnym i obowiązkowym elementem szkoły.  

A nie jest tak?  

Nie.  

To ciekawe.  

Nauczyciele w ogóle nie muszą korzystać z podręczników.  

Lekcje bez podręczników rozłożonych na ławkach na wybranej stronie brzmią ciekawie.  

I są możliwe. Podręcznik nie jest rzeczą wymaganą. Od lat jest tak, że nauczyciele mogą wybrać sobie podręcznik, albo w ogóle korzystać z własnych materiałów.  

I na lekcje historii wybrać jako podręcznik np. "Historię, której nie było" Babki od Histy?  

Tak, to nie jest żaden problem prawny, zwłaszcza jeżeli ten wybór jest poparty autorskim programem.  

To już wymaga pracy. W podręcznikach jest za to wszystko gotowe. Dzieci muszą nauczyć się od-do i odpowiedzieć na pytania, które pojawiają się pod koniec działu.  

To problem naszej edukacji. Zamiast budzenia ciekawości, zdumienia otaczającym światem, stawiania pytań mamy obsesję na punkcie opanowania odpowiedzi.  

Dzieci wkuwają strony z podręczników, zaliczają przedmiot i nawet nie wiedzą, czy to jest dla nich ciekawe, czy nie.  

Tak, i używając pojęcia z zakresu filozofii – następuje alienacja. Wiedza staje się czymś całkowicie zewnętrznym, męczącym, obcym, niepowiązanym z życiem, koniecznym po prostu do zdobycia zaliczenia czy określonej oceny. A edukacja powinna budzić pasję poznania, fascynację informacją, zdolność wiązania wiedzy z własnym życiem i otaczającą rzeczywistością. Bo my jako ludzie tacy jesteśmy z natury. Ciekawi. I właśnie ciekawość powinna być od pierwszych dni w szkole wzmacniana. Edukacja powinna skupiać się na procesie pomocy w porządkowaniu informacji oraz krytycznej ich ocenie, a jednocześnie pomagać dziecku – adekwatnie do jego etapu rozwojowego – rozumieć złożoność świata i odróżniać to, co jest stałe, od tego, co niezwykle dynamicznie się zmienia. Powinna zanurzać dziecko w wielowymiarowości rzeczywistości, pokazując powiązania między różnymi dziedzinami wiedzy oraz prezentując różne sposoby opowiadania o niej. 

Kiedy przygotowywałem swoich uczniów i uczennice do olimpiady filozoficznej, korzystałem ze wsparcia akademików i akademiczek. Przychodzili do Zakonu Feniksa (naszego międzypokoleniowego fakultetu z filozofii) na zajęcia, opowiadali, prezentowali różne perspektywy. Młodzież potem pytała mnie, dlaczego oni mówią inaczej niż ja.  

I co odpowiadałeś?  

Że nikt z nas nie ma monopolu ani na całość wiedzy, ani na sposób jej podania, ani przede wszystkim na jej interpretację. Że nie ma jednej jedynej wykładni. Zapis myśli jednego filozofa czy filozofki może być różnie interpretowany. W ten sposób młodzi ludzie zaczynali rozumieć względność wiedzy, odróżniając to, co jest constans, od tego, co zmienne i skąpane w różnorodności. Coraz bardziej dostrzegali harmonię pomiędzy tym, co pewne (np. fakt, że żywe istnienia odczuwają ból i nie można ich krzywdzić), a tym, co z natury swej złożone (np. różnica między agresją a obroną konieczną), a czasem nierozstrzygalne (zjawisko świadomości).  

Uczyłam się z moim dziesięcioletnim dzieckiem do sprawdzianu z historii. W dwóch rozdziałach zmieściła się historia Piastów, chrzest Polski, wprowadzanie chrześcijaństwa, historia Jagiellonów, unie polsko-litewskie, zakony. Materiału było tak dużo, że trzeba to było wkuć bez głębszej analizy. Miałam żal do siebie, że wciskałam dziecku do głowy daty, wydarzenia, na zasadzie zapamiętaj, zalicz i miej to z głowy. 

Zrobiłaś tak naprawdę to, co z perspektywy matki było dla dziecka największą pomocą. Natomiast twoja refleksja jest dylematem wszystkich świadomych rodziców. Z jednej strony widzą, jak bardzo jest to powierzchowne, a z drugiej rozumieją, że system szkolny to taka gra, w której obowiązują różne zasady. I jeśli chcą, aby ich dzieci tę grę wygrały i dostały się na studia, to trzeba się dostosować do reguł i przez nie przebrnąć.  

I ładować do głów dzieci wiedzę faktograficzną, zakademizowaną, często niepotrzebną.  

Bez umiejętności budowania związków przyczynowo-skutkowych, rozumienia, interpretacji. A to jest kluczowe. Oczywiście wiele osób znajduje sposób, aby to pogodzić, ale nie może być tak, że system, który ma do tego służyć, tego nie robi i odpowiedzialne stają się za to jednostki, a ponadto – że to zależy od szczęścia, czy dziecko trafi na takich dorosłych, którzy mu w tym pomogą.  

A materiału jest tak dużo z poszczególnych przedmiotów, że nawet pracując w domu z dzieckiem, nie mamy czasu na ciekawe zgłębienie wiedzy i na wyłapanie tego, co jest kluczowe.  

Otóż to. Tym bardziej że podstawy programowe, w stosunku do tego, co dzieciaki robią na lekcjach, są naprawdę mniej obszerne. W podręcznikach często jest o wiele więcej informacji, niż to jest wymagane.  

Świadomy nauczyciel/nauczycielka zestawią sobie podstawę programową z tym, co jest w podręczniku, i odrzucą część niepotrzebnego materiału. Niestety, w obecnych realiach nauczyciele i nauczycielki są terroryzowani przez władzę, niedofinansowani, pozbawieni motywacji, doprowadzeni do takiego stanu, że już nawet nie są w stanie poświęcić czasu i energii, żeby przeprowadzić analizę tego, czego chcą nauczyć.  

Ostatnio uczennica V klasy opowiadała mi, że na etyce mieli debatę. Podzielili się na grupy i bronili swoich argumentów na temat tego, czy w szkołach powinny obowiązywać mundurki. Dla dzieci to była jedna z ciekawszych lekcji. Niewiele trzeba, żeby dzieci rozruszać. Dlaczego takich lekcji jest tak mało? 

Ach! Uwielbiam pracować metodą debaty! I wcale się nie dziwię, że uczennica miała takie wrażenia. Natomiast odpowiadając na twoje pytanie: to wynika ze sprzężenia kilku czynników w systemie. Jednym z nich jest to, że nasz system edukacji jest po prostu nudny i tę nudę legitymizuje. Edukacja jest rozumiana bardzo archaicznie i anachronicznie. Istnieje pełne przyzwolenie w szkołach, aby tak właśnie było. Kolejny czynnik, to że studia nie przygotowują ludzi do kreatywnego, popartego nowoczesnymi ustaleniami nauki, uczenia i nauczania.  

Nauczyciele i nauczycielki to bardzo często przedmiotowcy. Studiowali biologię, chemię, geografię, historię. Przy okazji dorobili specjalizacje nauczycielskie, na których takie przedmioty jak dydaktyka, metodyka, psychologia rozwoju bardzo często są kiepsko realizowane.  

W szkołach wciąż najpopularniejsza metoda uczenia polega na napisaniu tematu na tablicy, wykładzie, po nim dzieci robią ćwiczenia.  

A o ile ciekawiej byłoby, gdyby nauczyciele i nauczycielki stosowali różne metody, aby masowo, w każdym zakątku kraju i w każdej placówce, czuli, że mogą eksperymentować, dostawali wsparcie i inspirację, a nie wzbudzanie lęku i kontrolę. Jak wiele rzeczy można wytłumaczyć za pomocą cudownych książek, picture booków, klocków Lego, plasteliny, pacynek itd. A co najważniejsze – dać to dzieciom, aby same, przy wsparciu dorosłych, mogły zdobywać wiedzę, analizować informacje, uczyć się interpretować i rozumieć.  

Ty jesteś ambasadorem kreatywnych metod nauczania, prowadzisz warsztaty o tym, jak ciekawie pracować z dziećmi, młodzieżą.  

Można ciekawie prowadzić lekcje i nie "rozwalać" podstawy programowej, wręcz przeciwnie – realnie ją realizować. Ja cały trzyletni materiał z filozofii realizowałem każdorazowo w jeden semestr na zajęciach pozalekcyjnych - tylko to było pozbawione tego oświatowego przymusu i kontroli. Sam – jak wielu nauczycieli i wiele nauczycielek – inwestowałem w narzędzia dydaktyczne, łącznie z ciasteczkami Leibniz dla całego Zakonu Feniksa na zajęcia o Leibnizu (śmiech). Ale tak nie może być, że zarabiamy poniżej godności, i jeszcze inwestujemy własne fundusze w materiały do zajęć. Natomiast na szczęście można uczyć z użyciem tego, co jest, czego nie trzeba kupować, a moimi idolkami w tym obszarze są Iza Banaszczyk i Magda Buda z "Kreatywnej Pedagogiki". Można też korzystać z dobrodziejstw sieci oraz wspólnego, ba, wręcz wspólnotowego używania narzędzi. Na przykład na początku lekcji z dowolnego przedmiotu wystarczy, aby spotkanie z dziećmi rozpocząć od zagadki lateralnej, np. z zestawu "Czarne Historie". Można wybrać zagadkę, która wprowadza w temat lekcji, i kiedy uczniowie i uczennice się rozgrzeją, to dużo chętniej będą przyswajać nowe informacje.  

Nauczyciele i nauczycielki mają sporo szkoleń. Nie pomagają? 

Mimo fascynacji Harrym Potterem powiem krótko: nie czarujmy się. Organizowane dla rad pedagogicznych szkolenia bardzo często odbywają się na zasadzie: wchodzi nowa ustawa, no i się z tego szkoli. Nudne szkolenie się kończy, nauczyciele i nauczycielki wracają na maksymalnym zmęczeniu, nic im to nie daje. Takie szkolenie mogłoby być treścią e-maila z zaznaczonymi na kolorowo najważniejszymi punktami. Gdy jednak dyrekcja decyduje się na temat ważny i potrzebny, i powierza go ekspertom i ekspertkom, zmienia się wszystko. My z Martą Młyńską nieustannie szkolimy rady pedagogiczne z self-care, kreatywnych metod pracy z grupą, radzenia sobie ze stresem. I to, co dzieje się potem, jest niesamowite. Nauczyciele i nauczycielki zaczynają funkcjonować tak, jakby ktoś ich uskrzydlił. Ale gdy mamy do czynienia z nieustanną bzduropracą, która jest znakiem rozpoznawczym polskiej oświaty, niestety efekt jest odwrotny. Zamiast uskrzydlenia – nieustanne podcinanie skrzydeł.  

Ja się w sumie temu nie dziwię. Nasi nauczyciele na tle Europy zarabiają naprawdę śmieszne pieniądze.  

Dokładnie. Pensje to problem sam w sobie. Dlatego w programie "Edukacja dla Przyszłości" piszemy jasno: na starcie nauczyciele i nauczycielki powinni zarabiać średnią krajową. Druga sprawa to kwestia samej atmosfery w oświacie. Zastrasza się dyrektorów i dyrektorki szkół - żyją w lęku, czują się zaszczuci i przenoszą na nauczycieli mechanizm kontroli, każą coś robić i straszą, że będzie kontrola, albo tym, że szkoła wypadnie z rankingów. Ryba psuje się od głowy, a dziobany dziobie. Chora spirala przemocy.  

Co oczywiście nie oznacza, że nie ma świadomych dyrektorów i dyrektorek szkół, dających wielowymiarowe wsparcie, także metodyczne. Zapraszają do swoich szkół świetnych ludzi, praktyków, po to, żeby zrobić warsztaty np. z różnych ciekawych metod nauczania. I dają swoim nauczycielom i nauczycielkom przyzwolenie, aby nauczanie nie było dla nich obowiązkiem, a najfajniejszą przygodą z możliwych. Tylko podkreślam: to ludzie, którzy mają na to siłę, są świadomi. W obecnych realiach to wręcz heroizm. A heroizm nie może być wymogiem rekrutacyjnym, zwłaszcza gdy mówimy o pracy wiążącej się z tak wielką odpowiedzialnością.  

I w tym momencie wkraczają rodzice, bo okazuje się, że boją się zmian. Kiedy nauczyciel nie stawia ocen, zamiast sprawdzianów i odpytywania prowokuje dzieci do myślenia, to rodzice piszą do dyrektorów, że jednak chcą, aby były oceny, klasówki, wyniki. Okazuje się, że niesztampowe prowadzenie lekcji sprawia, że rodzice tracą kontrolę.  

To, że rodzice tak reagują, w ogóle mnie nie dziwi. My wszyscy przeszliśmy przez ten system, z niego wyszliśmy, innego nie znamy. Znów: świetnie, że coraz więcej rodziców idzie w stronę pogłębiania świadomości, czym jest prawdziwa edukacja. Ale edukacja jest niemal synonimem równości. To rządzący powinni stworzyć warunki, aby szerzyć rzetelną wiedzę o edukacji, wykorzystując np. media i social media, aby każdy, w każdym zakątku kraju, mógł się o tym dowiedzieć i to zrozumieć. A przecież w naszym kraju dzieje się coś wręcz odwrotnego. Niemniej te reakcje rodziców pokazują, że zmiana w edukacji musi się zacząć od zmiany naszej mentalności. A skoro nie możemy liczyć na władzę – mimo że to jej odpowiedzialność – wielu z nas robi, co może, i niesie światło wiedzy oddolnie. Szczególną moc mają w tym zakresie dyrektorzy i dyrektorki.  

Nie mają łatwego zadania.  

To prawda. Nie zmienia to faktu, że ich skala oddziaływania jest ogromna. Dyrektor szkoły jest liderem całej społeczności – złożonej z nauczycieli/nauczycielek, uczniów/uczennic, rodziców – niejednokrotnie też ma wielką (nie zawsze uświadomioną) moc wpływu na środowisko lokalne. Dyrektor może komunikować w Librusie, że w naszej szkole dużą uwagę przykłada się do efektywnego procesu nauczania w formie zabawy, w klimacie komfortu. I nawet jeżeli rodzice zaczynają się denerwować i domagać tradycyjnych metod, to dyrektor daje swoim nauczycielom wsparcie, staje w ich obronie. To dlatego to żałosne Lex Czarnek, przeciwko któremu walczyliśmy ze wszystkimi organizacjami złączonymi pod szyldem Wolnej Szkoły, było wymierzone w dyrektorów.  

Jeżeli zależy nam, aby edukacja poszła w dobrą stronę, musimy wyposażyć dyrektorów i dyrektorki we wszystko, czego potrzebują jako liderzy i liderki społeczności. Bo na nich spoczywa ogromna odpowiedzialność – i mają wielki potencjał oddziaływania. W swoich książkach "Szkoła bohaterek i bohaterów" i całej swojej działalności pokazuję, jak wyglądał Hogwart za rządów Umbridge, a jak wyglądał Hogwart za rządów Dumbledore’a. Rodzice mają prawo nie wiedzieć, nie rozumieć. Wtedy lider szkoły, jak Dumbledore, Pani Peregrine, Pan Kleks staje po prostu i komunikuje, tłumaczy, uspokaja. A to oznacza, że musi być bezwzględnie wsparty systemowo, zarabiać jak dyrektor firmy, mieć wszelkie potrzebne narzędzia.  

Myślę, że wiele zmieniłoby się w naszych szkołach - i to chyba bez większej rewolucji - gdybyśmy my, rodzice, chcieli i umieli słuchać i rozmawiać.  

Dlatego edukacja to nie tylko szkolnictwo – to coś, czego potrzebujemy wszyscy. 

 ***

Przemek Staroń: psycholog, wykładowca, trener i edukator, autor bestsellerowej serii "Szkoła bohaterek i bohaterów". Nagrodzony przez Komisję Europejską twórca Zakonu Feniksa, tutor ponad 50 olimpijczyków z filozofii. Nauczyciel Roku 2018, finalista Global Teacher Prize 2020, Digital Shaper 2020, Członek Kolegium Ekspertów Instytutu Strategie 2050. Twórca #utrzy, wyróżniony w konkursie im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata" i konkursie o Nagrodę im. Janusza Korczaka, nagrodzony LGBT+ Diamond 2019 Polish Business Award, zasiada w Radzie Mentorskiej Funduszu Stypendialnego Fundacji Rafała Brzoski. Autor kilku przystępnych opracowań w projekcie #hakujemy_HiT. 

Wejdź na hakujemyhit.org i zobacz, jak mogą wyglądać lekcje krytycznego myślenia. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.