Warszawska szkoła. Rodzice płacą 1 tys. złotych za autokar na basen oddalony 2,5 km od placówki

Polska szkoła przechodzi okres zmian. Czas jest szczególnie trudny, a w tle uwierają mniejsze lub większe nierozwiązane dotąd kwestie. Jedną z nich, na którą zwróciła uwagę nasza czytelniczka, jest obowiązkowy basen w ramach zajęć z wychowania fizycznego.

"Kosmiczne pieniądze"

Komu ma służyć, czy spełnia swoje założenia i dlaczego placówki nie gwarantują opłacenia wszelkich kosztów związanych z wyjazdami? Matka dwojga pisze: "przy założeniu minimalnych kosztów to wydatek rzędu 200 złotych za jeden transport. A basen jest oddalony od szkoły o 2,5 km!".

"Druga klasa szkoły podstawowej, przerabiam to już drugi raz, przy drugim dziecku. Kierowcy autokarów żądają kosmicznych pieniędzy: w wersji minimalnej to około 200 złotych za jeden transport, czyli od 800 do 1000 złotych miesięcznie. Klasa ma w sumie pół godziny basenu, a półtorej godziny traci, ponieważ trzeba założyć zebranie się dzieci, rozebranie w szatni, a potem przebranie się i suszenie głowy, tyle realnie schodzi".

To warszawska placówka, a basen jest oddalony od niej tylko o 2,5 km! Basen według przepisów nie jest obowiązkiem. Tylko szkoła (teoretycznie) w porozumieniu z rodzicami organizuje basen, można to zamieniać na inne zajęcia, ale co do zasady to zawsze jest basen i nikt rodziców nie pyta o zdanie. 

"Jeśli rodzice zawnioskują o rezygnację, wówczas szkoła dokłada dodatkowy wf. Większość rodziców o tej opcji nie wie, a przez basen zwykłego WF-u zostaje tylko jedna godzina w tygodniu" - mówi matka.

Skąd takie ceny? Według komunikatów firmy zajmującej się wynajmem autokarów w stolicy cena zależna jest od wielu czynników, a  konkurencja i wybór jest tutaj niezwykle szeroki. Im wyższy standard pojazdu, tym większy wydatek. Kluczowa jest oczywiście liczba pasażerów oraz długość trasy. Cóż, ta ostatnia w opisywanym przypadku nie jest zabójcza.

"Moja dwójka dzieci i tak chodzi na basen poza szkołą"

Dalej podkreśla, i to pewnie doświadczenia wielu rodziców, że i tak wozi dzieci na dodatkowe zajęcia na basenie. Pół godziny, które dzieci pływają w ramach szkolnych zajęć, to za mało. Rodzice dzieci, które lubią tę formę aktywności na pewno o tym wiedzą. 

Największy problem to kwoty za transport, większość szkół nie ma basenu i rodzice są zmuszeni do opłat. To nie ma większego sensu. Moja dwójka dzieci i tak chodzi na basen poza szkołą. Wolałabym te pieniądze przeznaczyć na coś bardziej wartościowego.

Problem jak zwykle leży u podstaw. Fikcyjne porozumienie z rodzicami, wygórowane stawki, brak organizacji. Oddolne działanie rodziców będzie miało znaczenie tylko jeśli rodzice zostaną wyposażeni w wiedzę o tym, co właściwie mogą zrobić i czy możliwa jest alternatywa.

"Połowa dziewczyn siedziała na trybunach"

Skończyłam liceum dwanaście lat temu. Basen na zajęciach z WF-u był koszmarny ze wszech miar. Połowa dziewcząt z mojej klasy prosiła rodziców o zwolnienia i siedziała na trybunach. Nie wynikało to z lenistwa. Basen był na pierwszych dwóch godzinach lekcyjnych, po treningach, które dla przeciętnej nastolatki były wykańczające, miałyśmy jeszcze kilka godzin lekcji, w tym testów. Na odświeżenie się po chlorze i pocie, umycie i wysuszenie włosów nasza nauczycielka przeznaczała dosłownie kwadrans. Było nierealne, dla młodej dziewczyny, doprowadzenie się w tym czasie do stanu, w którym bez wstydu mogła przejść przez szkolny korytarz.

Błahostki? Być może, z dzisiejszej perspektywy trochę to widzę. Tylko że perspektywa tych dzieci i młodych ludzi jest inna, a struktura zajęć lekcyjnych, tych i każdych niemal innych, kompletnie jej nie uwzględnia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.