Więcej na temat współczesnej szkoły przeczytasz na Gazeta.pl.
Drewniane krzesła, które pamiętają wcześniejsze pokolenia, obskurne łazienki i korytarze, srodzy nauczyciele starej daty, którzy przychodzą do pracy "za karę", bo nie mają godziwych wynagrodzeń i konserwatywny minister edukacji z innej planety - tak uczniowie widzą polskie szkoły w 2022 roku. A jak chcieliby je widzieć? O tym nam opowiedzieli.
Chciałbym, żeby w klasach była podłączona klimatyzacja i znajdowały się wygodne krzesła.
Na korytarzach w mojej wymarzonej szkole znajdowałyby się pufy, na których moglibyśmy odpoczywać.
A nauczyciele pozwalaliby nam na wyjście do sklepu w czasie przerw.
Kiedy siedzę na lekcjach na tych krzesłach z PRL-u, bolą mnie plecy. Chciałbym, żeby poczynając od takich małych rzeczy, szkoła stała się bardziej nowoczesna. W mojej wymarzonej szkole nauczyciele zarabialiby lepiej. Dzięki temu pracowałyby tam osoby, które w ciekawy sposób potrafią przekazywać wiedzę i lubią swoją pracę. Teraz często uczą nas osoby w wieku emerytalnym, które są zmęczone i wypalone. Nie znają nowoczesnych metod i przerabiają materiał tylko po to, żeby go odhaczyć. Stawiają nacisk na oceny - nie na naukę.
W szkołach średnich chodzi tylko o zdanie matury. Jeśli nauczyciel nie ma pewności, że osiągniesz wystarczający wynik, aby zdać, będzie chciał uniemożliwić ci podejście do egzaminu. Chciałbym, żeby to nie obciążało psychiki dzieci i młodzieży. Chciałbym, żeby nauka i przebywanie z przyjaciółmi w szkole nie wiązały się z niepotrzebnym stresem.
Chciałbym, żeby nauczyciele z pasją nie odchodzili z zawodu, bo zostajemy wtedy zdani na tych, którzy wyładowują na nas swoje frustracje.
Chciałbym mieć edukację seksualną w szkole i nie szukać informacji na ten temat w internecie. Wreszcie chciałbym, żeby naszymi sprawami zajął się minister edukacji, który rozumie potrzeby młodych i nie opiera swoich działań jedynie na tym, czego uczy Kościół.
Moja wymarzona szkoła to szkoła, w której nauczyciele chcą uczyć dzieci z pasji. Jestem uczniem siódmej klasy. Przez siedem lat zdążyłem zauważyć, którzy nauczyciele uczą nas, bo chcą, a którzy - bo muszą. Wiem, że wynagrodzenia są małe i prowadzenie lekcji oraz obowiązki, które muszą wypełnić w niektórych szkołach, znacznie ich obciążają. Jeśli ja byłbym ministrem edukacji, w pierwszej kolejności podniósłbym stawki za wykonywanie zawodu.
Chciałbym też, żeby w mojej wymarzonej szkole byli dobrzy psychologowie. Ci, którzy teraz są dostępni, są po prostu okropni.
Wiem z doświadczeń swoich i kolegów/koleżanek z klasy, że po wizytach w gabinetach psychologów i pedagogów szkolnych, problemy jedynie narastają. Szkoły ignorują to, że czujemy się źle.
Chciałbym, żebyśmy mogli dyskutować na lekcjach i przedstawiać swoje zdanie.
Teraz jesteśmy karani za podważanie autorytetu. Przecież nauczyciele też są ludźmi i mogą popełniać błędy. Kiedy próbujemy je poprawiać, wcale nie chcą tego wiedzieć. Później utrudniają życie uczniom, którzy zwrócili im uwagę.