Rezygnacja z religii w szkołach staje się modna. "To jawna niedorzeczność"

Kiedy w roku 1990 przedstawiciele kleru zasugerowali, by religia wróciła do szkół, tak się stało. Po 32 latach jesteśmy świadkami wyjątkowo intensywnego odchodzenia uczniów od nauki Kościoła. Kler wini rodziców, rodzice winią kler. Błędne koło się zamyka.

Abp Jędraszewski miał powiedzieć, że trudności w nauczaniu dzieci religii są wynikiem "kryzysu wiary rodziców".  Analizy tego, jakie czynniki mają wpływ na rezygnację uczniów z lekcji religii w szkołach, przeprowadził w swoim tekście dla "Przeglądu" teolog Jarosław Makowski. Na zarzuty duchownego odpowiada: To jawna niedorzeczność.

Jak to się zaczęło?

Przedstawiciele kościoła byli przekonani, że katecheza to niezbędny element nauczania publicznego, dlatego zażądali od rządu Tadeusza Mazowieckiego, by religia wróciła do programów nauczania. Rząd się zgodził. Religia do szkół weszła w ramach instrukcji ministra edukacji narodowej Henryka Samsonowicza z 30 sierpnia 1990 r. Społeczeństwo nie otrzymało w tej sprawie prawa głosu.

Kolejnym żądaniem kleru było traktowanie katechetów, jak nauczycieli szkół publicznych i opłacanie ich pensji z publicznych środków. Ten cel również osiągnęli. Współcześnie roczny budżet na pensje dla katechetów to ponad 1,1 mld zł – jak podają dane zebrane przez organizację Świecka Szkoła.

Teolog zauważa więc, że wszystkie warunki stawiane przez przedstawicieli kościoła zostały spełnione. Mimo to nie można uznać za sukces ponad trzech dekad nauczania religii w szkołach. Wiernych ubywa, dzieci masowo rezygnują z religii w szkołach. Gdzie leży przyczyna? I czy planowane przez obecny rząd zmiany, czyli wprowadzenie obowiązkowej religii lub etyki, coś zmieni?

Jak sugeruje Makowski, nie ma na to większych perspektyw. Źródło problemu leży bowiem nie w organizacji, czy finansowaniu katechezy, ale w kilku innych przyczynach.

Co najmniej cztery czynniki

Po pierwsze, jak wskazuje teolog, nauczanie religii w szkołach w obecnej formie, jest nudne. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej tezy są wskaźniki procentowe uczniów, którzy deklarują uczęszczanie na lekcje: W 2010 r. uczestnictwo w religii deklarowało 93 proc. uczniów, w 2013 r. – 89 proc., w 2016 r. – 75 proc., a w 2018 r. już tylko 70 proc.

Po drugie, okazuje się, że dla wielu katechetów, księży, nauczanie religii w szkołach jest żmudnym zobowiązaniem, na które się nie pisali.

Po trzecie, jako społeczeństwo nie widzimy efektów nauczania o wierze katolickiej. Nic nie jest takie bowiem, jak nas uczono i takie, jak być powinno. Katolicyzm ubrany w ramy miłości do bliźniego, współczucia i pojednania nie ma nic wspólnego z zagorzałymi katolikami wykrzykującymi na manifestacjach: Bóg, honor, ojczyzna!

Po czwarte i tu jak wskazuje Makowski, jest to pewne novum: Młodzi ludzie traktują odchodzenie od wiary, jako trend. Nieuczęszczanie na lekcje religii, apostazja to rodzaj buntu, przejaw mody. Poglądy kleru są dla młodych ludzi skostniałe, a dziury w całym systemie, nadużycia nie do zaakceptowania.

Jedna godzina religii

Teolog, z pełną świadomością zaznacza, że mimo wszystkich argumentów uważa, że w szkołach powinna pozostać jedna godzina religii. Wskazuje na zagrożenie analfabetyzmem religijnym. Z estymą i wysoką świadomością pisze:

Mamy obowiązek przygotować młodych ludzi do życia w nowoczesnym, pluralistycznym i różnorodnym religijnie społeczeństwie. Tym bardziej że – co pokazują współczesne konflikty – nie ma pokoju między narodami, jeśli nie ma pokoju między religiami. A nie ma pokoju między religiami, jeśli nie ma między nimi dialogu. Dialog jednak mogą prowadzić tylko ci, którzy posiadają podstawową wiedzę.
Więcej o:
Copyright © Agora SA