Więcej ważnych informacji przed maturą znajdziesz na naszej stronie głównej Gazeta.pl.
Błąd kardynalny to sformułowanie, które spędza sen z powiek wielu maturzystom. Jego popełnienie może skończyć się uzyskaniem za całą pracę maturalną zera punktów, a to z kolei równoznaczne z niezdanym egzaminem. Jak podaje Centralna Komisja Egzaminacyjna błąd kardynalny to "błąd rzeczowy świadczący o nieznajomości tekstu kultury, do którego odwołuje się zdający, oraz kontekstu interpretacyjnego przywołanego przez zdającego". Tłumaczymy, co to oznacza w praktyce.
Zdaniem CKE, popełnienie tego rodzaju błędu świadczy o zupełnej nieznajomości treści lektury przez zdającego. Kiedy sprawdzający pracę znajdzie tego rodzaju uchybienie np. w rozprawce, teoretycznie ma prawo wyzerować pracę. W takiej sytuacji maturzysta obleje egzamin i będzie musiał go powtórzyć (podobnie dzieje się, jeśli nie przekroczy się progu 30 proc. punktów). Jednocześnie CKE uspokaja, że o popełnienie błędu kardynalnego, wcale nie jest tak łatwo.
- Poprawność rzeczową ocenia się na podstawie liczby błędów rzeczowych. Pomyłki (np. w nazwach własnych lub datach) niewpływające na uzasadnienie stanowiska wobec problemu uważa się za usterki, a nie błędy rzeczowe - czytamy w komunikacie CKE.
Gdyby jednak trzymać się teorii, która mówi o tym, że błąd kardynalny wiąże się z ewidentną nieznajomością tekstu kultury, do najpoważniejszych błędów merytorycznych można byłoby zaliczyć:
Choć maturzyści boją się popełnienia złowieszczego błędu kardynalnego, w praktyce wcale nie jest o to tak łatwo. Mówił o tym w wywiadzie z Edziecko Dariusz Chętkowski, polonista w XXI LO w Łodzi.
- Egzaminatorzy nie mają odwagi dyskwalifikować z powodu takich błędów prac. Sam sprawdzałem kiedyś pracę dotyczącą "Chłopów". Zdający miał takie pojęcie o tej lekturze, co ja o lotach w kosmos. Wypracowanie było wręcz nasycone błędnymi twierdzeniami, jednak otrzymałem wyraźne polecenie, aby nie skupiać się na potknięciach, a wyłuskać z niego tyle dobrego, ile się da. Dlatego odnoszę wrażenie, że nie warto bać się odwołań do literatury - przyznał Chętkowski.