Uczniowie przemęczeni nadmiarem nauki. Piontkowski: Dyrektor szkoły nie potrafi ułożyć planu

Wiceminister edukacji i nauki był gościem RMF FM. W porannej rozmowie z Robertem Mazurkiem poruszył temat, który i nam nagłaśniają rodzice. Chodzi o nadmiar nauki. "Im bardziej pan mówi, że nic się nie dzieje, tym bardziej w ludziach, którzy tego słuchają, narasta wściekłość" - mówi dziennikarz.

Minął ponad miesiąć od kiedy uczniowie wrócili do szkół, a zaniepokojeni rodzice i sfrustrowana młodzież wysyłają naszej redakcji swoje plany zajęć. Okazuje się, że niektórzy spędzają w szkole aż dziewięć godzin dziennie, co porównują do pracy na pełen etat. Po powrocie do domu nie każdy może jednak pozwolić sobie na chwilę relaksu. Trzeba odrobić lekcje, przygotować się do odpowiedzi i nauczyć na klasówki, kartkówki i sprawdziany, których według niektórych rodziców są wręcz "hurtowe ilości".

Uczniowie przemęczeni nadmiarem nauki i zajęciami do wieczora

Pod artykułami opublikowanymi na profilu facebookowym portalu eDziecko.pl również pojawiają się liczne komentarze zdenerwowanych rodziców:

Moja córka w tym roku tylko na przemian odrabia zadania domowe i uczy się na kartkówki, niekiedy po 2-3 dziennie. Nie ma czasu wyjść na świeże powietrze, co chwilę jest chora. Nigdy tak nie było. A to dopiero początek października. Strasznie mi jej żal, aż przykro patrzeć. Czasem myślę, że jednak zdalne nauczanie mniej ją męczyło. Ma po 7-8 lekcji codziennie i dźwiga ten ciężki plecak. Tragedia
Kartkówki i sprawdziany były zawsze, ale teraz to jakiś wyścig... Nie wiem, jak to nazwać. Córka jest w siódmej klasie. Codziennie ma kartkówkę, jak nie dwie, sprawdziany, kupę zadań. Jest tak przemęczona, że aż mi jej momentami szkoda. Przychodząc do domu przed 16:00, nie ma za wiele czasu, aby odpocząć, spotkać się z rówieśnikami, a już nie mówię o kółkach zainteresowań
Siódma klasa. Trzy prace klasowe i kilka kartkówek w jednym tygodniu, do tego lektura i prace domowe. Plecaki przeładowane. Dzieci uczą się takich nonsensów, że na pewno im się to w życiu nie przyda. Odrabianie lekcji z nauką trwa  do min. 21.30, a ostatnio do ok. 23 po zaledwie jednym dniu nieobecności (strach pomyśleć, co będzie po tygodniu). Zero czasu na cokolwiek dodatkowego, przemęczenie, gonitwa, stres. I po co?

- piszą.

Podobny problem poruszył dziennikarz Robert Mazurek w porannej rozmowie w RMF FM, gdzie gościł wiceminister edukacji i nauki.

Mój syn chodzi do ósmej klasy normalnej podstawówki, nie sportowej, nie artystycznej. Zaczynał lekcję o godzinie 7:10. To takie przygotowanie do egzaminów, a później ma jeszcze tylko 'dziewięć' lekcji. Kończy dzisiaj o 16:25. Zaznaczę, że to nie jest odosobniony przypadek. Słuchacze nas dosłownie zalali takimi informacjami. Dzieci zaczynają lekcje o 7:00, kończą Bóg wie kiedy. Czego może się nauczyć dziecko o godzinie 16:00, kiedy jest to de facto jego ostatnia dziesiąta lekcja?

- zapytał gościa.

Zobacz wideo Julia Wróblewska o zdrowiu psychicznym. Przejmujące nagranie

Dariusz Piontkowski na początku uznał, że najpewniej szkoła organizuje dodatkowe zajęcia, w których nie wszyscy muszą brać udział.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami w Polsce liczba godzin, które młody człowiek w szkole podstawowej ma, to jest od dwudziestu do trzydziestu kilku. Jeżeli jest to pięć dni w tygodniu, to nie może być to dziewięć godzin w ciągu jednego dnia. W takiej sytuacji albo dyrektor szkoły nie potrafi ułożyć planu zajęć, albo jest dużo zajęć dodatkowych

- stwierdził. Robert Mazurek podkreślił jednak, że sytuacja jego syna to nieodosobniony przypadek, gdyż rozmawiał z rodzicami z całej Polski, których dzieci także zmagają się z nadmiarem zajęć.

Ja bym chętnie przyjął to tłumaczenie, że po prostu mam straszliwego pecha, gdyby nie to, że ludzie z całej Polski nam piszą o tym, że uczeń siódmej klasy w poniedziałek kończy po 15.oo w piątek 16.25  i ma dziewięć lekcji. Rodzice dzieci mniejszych, z klas 2-3 piszą, że dziecko zaczyna lekcje o godzinie 13.30. Jeżeli dziecko nie mieszka przy szkole i nie może tam podejść, to znaczy, że trzeba je dostarczyć do szkoły przed ósmą i ono tam sobie siedzi do godziny 18:00

- mówił.

Dariusz Piontkowski powiedział, że w większości placówek świetlice są czynne od godziny 7:00 do 17:00, a rodzice bez przeszkód mogę zostawić tam dzieci. Stwierdził również, że problem zajęć prowadzonych na tzw. drugie zmiany, dotyczy przede wszystkim dużych miast.

Różne są szkoły w Polsce. Są takie, które mają po tysiąc albo więcej uczniów. To molochy, budowane w wielkich miastach. W mniejszych szkołach kilkusetosobowych nie ma problemu chodzenia na dwie zmiany

- twierdził. Dziennikarz zapewnił jednak, że problem sygnalizowali mu także rodzice z małych miejscowości.

Im bardziej pan mówi, że nic się nie dzieje, tym bardziej w ludziach, którzy tego słuchają, narasta wściekłość

- ocenił.

Więcej o: