W związku z coraz większą liczbą przypadków zachorowań na koronawirusa rząd wprowadził ponownie ograniczenia w całym kraju, w tym. m.in. obowiązek nauki zdalnej dla wszystkich roczników. Taki tryb nauczania będzie obowiązywać od poniedziałku.
18 marca w czasie obrad senackiej Komisji Nauki, Edukacji i Sportu Minister Przemysław Czarnek zapewnił jednak, że szkoły nie przyczyniły się do rozwoju trzeciej fali pandemii, a "gdyby dzieci zarażały swoich rodziców, to rodzice byliby w izolacji, a dzieci byłyby w kwarantannie i nie byłoby ich w szkole. Skoro są w szkole, to znaczy, że nie zarażają, bo nie ma izolacji w domu – nie jest stwierdzony koronawirus. Nie są zatem jakimiś wybitnymi transmiterami" - podkreślił.
"Dodatkowa statystyka, która pokazuje, że w szkołach jest rzeczywiście bezpiecznie i dyrektorzy szkół, organy prowadzące, nauczyciele stają na wysokości zadania, jest kwestia frekwencji w tych szkołach, które pracują stacjonarnie. Ta frekwencja niezmiennie utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie 85-90 proc." - wyjaśnił minister Czarnek. Powiedział również, dlaczego polski rząd podjął decyzję o zamknięciu szkoły na najbliższe trzy tygodnie:
Dlatego, że to jest ruch 1,2 mln dzieci wraz z opiekunami i osobami, które obsługują ruch oświatowy. Daje to kilka milionów osób w mobilności każdego dnia. I teraz z uwagi na te wskaźniki zachorowań, (...) wyłączenie na 3 tygodnie ruchu kilku milionów osób jest skuteczną metodą obniżania ilości zachorowań.
Na początku pandemii naukowcy twierdzili, że dzieci prawdopodobnie nie odgrywają dużej roli w rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Mówiła o tym w maju 2020 roku m.in. ekspertka Światowej Organizacji Zdrowia Catherine Smallwood. Jednak w ostatnich miesiącach wiele się zmieniło.
Eksperci teraz sceptycznie odnoszą się do badań sugerujących, że dzieci rzadziej niż dorośli ulegają infekcji SARS-CoV-2, przechodzą ją w łagodny sposób i w mniejszym stopniu zakażają innych. Pojawia się coraz więcej dowodów, które sugerują, że małe dzieci są bardziej narażone na zakażenie COVID-19, niż początkowo przewidywano. Naukowcy podkreślają, że kompleksowe zrozumienie epidemiologii zakażenia COVID-19 u dzieci pozostaje niejasne i ostrzegają przed pandemią wszystkie pokolenia.
Poza tym pojawiły się nowe mutacje koronawirusa. Według informacji podawanych przez środowiska ze szkół i oddziałów pediatrycznych, wśród młodszego pokolenia jest coraz więcej przypadków zachorowań i ciężkiego przebiegu COVID-19.
Już wkrótce za 80 proc. zakażeń koronawirusem w Polsce będzie odpowiadał brytyjski szczep. Dziś to 60 proc. zakażeń, a tych w kolejnych dniach będzie przybywać. Co więcej, wśród zakażonych jest coraz więcej dzieci. Obecnie w szpitalach przebywa ich ok. 400
- mówił Wojciech Andrusiewicz na konferencji 19 marca.
Lekarka Małgorzata Ponikowska zwróciła uwagę w rozmowie z edziecko.pl na to, że jesienią dzieci też zakażały się koronawirusem. Według niej dowodem jest pocovidowy zespół PIMS, z którym najmłodsi lądowali w szpitalach dopiero po czasie. "Jeśli jeden szpital ma kilka przypadków PIMS, to znaczy, że koronawirusem zakażonych było kilkaset dzieci, bo szacuje się, że PIMS występuje u mniej niż 1 na 200 zakażonych dzieci" - stwierdziła. (Zobacz: PIMS-TS. Coraz więcej dzieci z zespołem pocovidowym w szpitalach. "W ciągu 10 dni przyjęliśmy 20 pacjentów").
"Teraz na oddziale mamy najczęściej najmłodsze dzieci, czyli noworodki i niemowlęta oraz nastolatków. Ci ostatni przechodzą COVID-19 gorzej niż w ubiegłym roku. Noworodki zaś najczęściej zakażają się w domu, od najbliższych" - mówiła Lidia Stopyra, specjalista chorób zakaźnych i pediatrii z krakowskiego szpitala dla portalu politykazdrowotna.com. Podkreślała, że w ubiegłym roku nie było potrzeby podawania dzieciom Remdesiviru, a teraz najmłodsi go potrzebują, podobnie jak tlenu.
Uważało się, że dzieci nie transmitują wirusa tak bardzo, że to młodzi dorośli i młodzież są głównym rezerwuarem zakażeń. Natomiast wirus się zmienia i ten szczep, który krąży teraz, to coś innego niż rok temu. Być może dzieci odgrywają teraz większą rolę w transmisji
- ocenił prof. Kuchar w rozmowie z TOK FM.
W przeciwieństwie do pierwszej fali istnieją dowody na zwiększone ryzyko zakażenia się SARS-CoV-2 wśród dorosłych w wieku 65 lat i młodszych, mieszkających z dziećmi podczas drugiej fali pandemii - opisali w "The BMJ" (British Medical Journal) naukowcy, którzy zbadali ryzyko COVID-19 u dorosłych mieszkających z dziećmi i bez.
Eksperci z CDC z kolei zbadali, co działo się w ośrodkach zajmujących się opieką nad dziećmi od kwietnia do lipca 2020. Analizowano dane z trzech placówek z hrabstwa Salt Lake w stanie Utah (dotyczyły kontaktów 184 osób związanych z tymi ośrodkami, w tym dzieci). Spośród 31 potwierdzonych przypadków COVID-19, 13 stanowiły dzieci. Wszystkie miały łagodne objawy choroby lub nie miały ich wcale. Spośród badanych, naukowcy znaleźli co najmniej dwoje dzieci bez objawów, które nie tylko były zakażone SARS-CoV-2, ale przekazały go innym osobom, w tym jednej matce, która była hospitalizowana.
Pismo "Emerging Infectious Diseases” informowało w ubiegłym roku, że dzieci powyżej 10. roku życia mogą przenosić koronawirusa SARS-CoV-2 tak jak dorośli, a nawet skuteczniej. Autorzy ostrzegali, że po ponownym otwarciu szkół zakażonych dzieci może być znacznie więcej, ponieważ każde będzie się kontaktowało z dziesiątkami innych.
Rozmawialiśmy z nauczycielami z różnych polskich szkół. Pedagożka jednej z placówek z woj. mazowieckiego stwierdziła, że od około dwóch tygodni choruje wielu jej uczniów wraz z rodzinami, a połowa szkoły jest na kwarantannie.
Jest coraz więcej zakażeń wśród dzieci. Trzecia fala jest zdecydowanie gorsza
- powiedziała nauczycielka z woj. wielkopolskiego w rozmowie z edziecko.pl.
Jesienią było w porządku, ale w ostatnich tygodniach u nas w szkole jest źle. Cały oddział przedszkolny jest na kwarantannie. Klasa trzecia również. Zaczęli chorować wszyscy: my nauczyciele, uczniowie, nasze rodziny
- stwierdziła pracownica szkoły z woj. mazowieckiego.
Nikt nie widzi, że coraz więcej dzieci w wieku przedszkolnym jest zakażonych
- zwróciła z kolei uwagę nauczycielka wychowania przedszkolnego, która nie rozumie, dlaczego szkoły są zamknięte, a przedszkola i żłobki nadal funkcjonują.
Wirus zaczął się rozprzestrzeniać wśród najmłodszych. Infekcje u dzieci to codzienność, szczególnie przy tak rzadkim testowaniu. Do tego dochodzą zakażeni rodzice i mnóstwo rodzin na kwarantannach. Teraz dopadło nauczycieli i obsługę. Jesienią, jak przechodziliśmy na zdalne, to było dobrze, teraz jest bardzo źle.
W mojej placówce szaleje COVID-19. Połowa nauczycieli jest na kwarantannie
- mówili zmartwieni pedagodzy.