Przemysław Czarnek w rozmowie z RMF FM zapowiedział, że już najbliższych dniach zaproponuje rozwiązania, które "wyciągną dzieci z domu". - Nawet przy nauce zdalnej możemy zaproponować uczniom zajęcia sportowe pozalekcyjne, które będą prowadzone przez nauczycieli wychowania fizycznego - powiedział wówczas szef MEN. Zapytaliśmy więc nauczyciela wychowania fizycznego z powiatu wyszkowskiego, jak radzi sobie z nauczaniem zdalnym w pandemii i czy uważa, że dzieci faktycznie potrzebują dodatkowych zajęć z WF-u.
Paweł Gryc, nauczyciel wychowania fizycznego: Proszę pani, to jest śmiech na sali. Żaden nauczyciel z powołania nie cieszy się z zamknięcia w domu. Nie myślałem, że doczekam takich czasów, w których nie będę mógł spotkać się z uczniami, a jedyną formą przeprowadzenia lekcji będzie połączenie się przez komunikator. Już nie mogę doczekać się powrotu do szkoły.
Oczywiście, że się da, ale to jest fikcja i jedynie spełnienie obowiązku. Wiem, że robię wszystko, tak jak powinienem - łączę się punktualnie na komunikatorze, zadaję prace, przekazuję wiedzę i później jej wymagam, ale dalej czuje niedosyt. Tęsknię za zdrową rywalizacją na boisku.
Nie odczuwam satysfakcji z wykonywanej pracy. Kto lubi sport czy studiował na AWF-ie, ten wie, że po takich studiach ciężko zaszyć się w domu, bo nogi same rwą się do aktywności fizycznej. Wiem, że dla dzieci ta lekcja była odskocznią od ciężkich zadań matematycznych, czy długich wypracowań. Ja z kolei nie wiem, czy mój wysiłek w nauczaniu zdalnym nie poszedł na marne. Czuję, że przekazuję suche informacje, później proszę o zrealizowanie ich, ale naprawdę ciężko jest mi działać, kiedy nie czuję atmosfery i obecności klasy. Nauczyciel uczy barwą głosu, a nawet przez kamerę to nie jest to samo. Nie wiem, czy oni na pewno mnie słuchają, a na sali nawet to słowo "baczność!" brzmi wyjątkowo.
Praktycznie każda jest taka sama. Loguję się i krzyczę "Czołem klasa!", a przez następne pięć minut słyszę głosy - "Dzień dobry", "Czołem", "Jestem". Oczywiście nie wszyscy chcą się odzywać, a czat pęka w szwach od komunikatów - "Proszę pana nie działa mi mikrofon" czy "Ja dziś mam problemy techniczne". Po sprawdzeniu listy i przywitaniu się następuje grobowa cisza. To znaczy nie do końca grobowa, ale dzieci wiedzą, że mają obecność i teraz już jest z górki, bo mówi jedynie pedagog.
Nie jestem typem nauczyciela, który będzie skakał przed kamerką i pokazywał ćwiczenia, więc na moich zajęciach nie każę uczniom ćwiczyć. Przesyłam materiały i filmy instruktażowe, proszę, aby w wolnej chwili dzieci zajęły się nimi. Zdaje sobie sprawę, że nie mogę tego sprawdzić, czy one faktycznie wykonują te zadania. Pokusiłem się nawet o przeprowadzenie testów wiedzy o sporcie. Opowiadam o wydarzeniach sportowych, przybliżam sylwetki sportowców. Ostatnio, kiedy zmarł Maradona uczniowie sami zaproponowali, abym coś więcej powiedział o jego fenomenie. Często proponuję dzieciom, aby raz w tygodniu najzwyczajniej w świecie odeszły od komputerów i poszły na długi spacer do lasu - to też aktywność fizyczna.
Już na początku semestru poinformowałem, z czego będzie się składać zaliczenie na moim przedmiocie. Uczniowie mieli systematycznie wykonywać zadane aktywności i regularnie przesyłać wyniki. Między innymi mieli rzucić palantówką i zmierzyć odległość, w ich przypadku był to rzut ziemniakiem, czy jajkiem na polu. Jeden z dzieci mi wspomniał, że mama się zdenerwuje, ale finalnie zadanie wykonali. Najważniejszy był jednak test Coopera. Okazuje się, że moi uczniowie mieli lepsze wyniki niż Kusociński czy Bolt. Oczywiście większość z nich zarzekała się, że oni ćwiczyli regularnie stąd takie efekty. Tylko nieliczni oznajmili, że wynik był oszustwem lub pomyłką.
Nie wyciągałem, ale prosiłem o uczciwość. Przecież ja to wszystko zweryfikuję po powrocie do szkoły i wtedy już nie będzie tak kolorowo. Kiedy uczennica, która miał problem z odpowiednim przebraniem na zajęciach, wysyła mi teraz wynik lepszy od Szewińskiej, to mi nie pozostaje nic innego jak usiąść i się śmiać. Prędzej, czy później prawda wyjdzie na jaw.
Po powrocie do szkoły, zamiast dziesięciu pompek będą robić pięćdziesiąt. Mam to szczęście, że każdego ucznia znam indywidualnie.
Chcą mieć lepsze oceny i idą po linii najmniejszego oporu. Inni wcale nie robią tych ćwiczeń i bezmyślnie przepisują je z internetu. Jeszcze nie wiedzą, że sami sobie robią krzywdę.
Też mają dość. Zdecydowanie łatwiej jest przeprowadzić lekcje online języka polskiego, czy matematyki, niż samego wychowania fizycznego. My mamy trudniej, bo nas nosi, żeby wyjść z domu. Martwimy się, że uczniowie mają lekceważący stosunek do kultury fizycznej i edukacji sportowej. To się nie zmieni, dopóki WF będzie traktowany jako przedmiot mniej istotny, niż inne. Jeśli rząd ma to na sposób, to my chętnie pomożemy.
Nam pozostaje się tylko cieszyć i na pewno wesprzemy tę inicjatywę. Nie będzie miało wpływu to, czy zajęcia będą w trackie lekcji, czy poza nimi. Wszystko z troski o uczniów. Uważam, że aktywność fizyczna jest istotna w każdym wieku. A teraz szczególnie ważna jest odpowiednia dawka ruchu i rozwoju dzieci.
Chcę wrócić już do szkoły. Tęsknię za salą gimnastyczną, boiskiem i nauczaniem. Chcemy normalnej nauki. Dlaczego możemy chodzić do sklepu czy kościoła, gdzie przebywa mnóstwo osób, a mielibyśmy nie powrócić do stacjonarnej nauki? Uważam, że nauczyciel z powołania chce dobra swoich uczniów. Wiem jednak i rozumiem, że niektórzy pedagodzy martwią się o zdrowie własne oraz najbliższych i mają obawy przed powrotem do pracy.
Przeczytaj także: