Środowisko szkolne niecierpliwie czeka na decyzję rządu, który zapowiedział przejście na zdalne lub hybrydowe nauczanie w szkołach. Zapytaliśmy tych, których głosu powinniśmy słuchać z największą uwagą. Opinie są podzielone. Najważniejsze dla pedagogów jest dobro dziecka. - Wirus nie zniknie. Nie zamykajmy szkół z powodu grypy. Gdzie jest mądrość i logiczny pogląd na to, co się dzieje? Ten kraj jest zastraszony. Chcemy rozsądnej walki z pandemią - mówi nauczycielka z województwa małopolskiego.
Nauczyciel wychowania fizycznego i historii, Paweł Gryc z Zespołu Szkół im. gen. bryg. pil. Stanisława Skalskiego w Woli Mystkowskiej twierdzi, że nie chciałby wracać do nauki zdalnej, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że sytuacja jest bardzo poważna.
Szkoły są dziś największymi ogniskami koronawirusa. U mnie to niepotrzebne, bo w szkole wszystko działa sprawnie, ale wiem, że zaprzyjaźnione placówki mają spore problemy. Większość nauczycieli przebywa w kwarantannie, a dzieci ciągle mają zastępstwa. Lepiej zamknąć szkołę na miesiąc, niż po kolei wysyłać poszczególne roczniki do domów. Rząd powinien obserwować, czy zachorowalność spada i wtedy ewentualnie stopniowo otwierać szkoły
- mówi wuefista.
Pedagog zauważa, że w obecnej sytuacji nie każde dziecko ma równy dostęp do nauki. Podkreśla, że jest nie tylko wychowawcą, lecz także zatroskanym rodzicem, dla którego liczy się dobro własnego dziecka i możliwość jego rozwoju. Martwi się o edukację swojej córki, która w przyszłym roku podejdzie do egzaminu dojrzałości.
Jestem nie tylko nauczycielem, lecz także rodzicem. Moja córka w przyszłym roku zdaje maturę. Od dwóch tygodni nie chodzi do szkoły, bo choruje. Sama stara się utrwalać materiał, ale trudno jest to zrobić bez pomocy nauczyciela, nawet takiego, który jest po drugiej stronie ekranu
- dodaje historyk.
Nauczyciel wie, że decyzje rządu podyktowane są czynnikami ekonomicznymi, czyli zasiłkami dla rodziców. Obawia się tylko, że decyzje mogą zapaść za późno.
Z kolei nauczyciel krakowskiej szkoły uważa, że decyzja jest dobra i przemyślana, lecz sam zdaje sobie sprawę z ułomności zdalnego nauczania. Twierdzi, że odbywało się ono bardzo chaotycznie, a pedagodzy działali po omacku. Z kolei uczniów było trudno ocenić, bo kontakt z nimi był znikomy. Zdradza, że w jego szkole sytuacja nie jest zbyt ciekawa i przejście na naukę zdalną jest zdecydowanie wskazane.
W mojej szkole były potwierdzone przypadki COVID, a mimo tego sanepid nie wydał decyzji o zmianie trybu nauczania na zdalne czy hybrydowe. W tym tygodniu na zwolnieniu chorobowym bądź w kwarantannie jest połowa nauczycieli, frekwencja w klasach również jest niska. Część uczniów leczy przeziębienia, część jest w kwarantannie, a niektórzy zostają po prostu w domach, bo rodzice troszczą się o starszych członków rodziny
- wskazuje pedagog.
Dodaje, że jest przekonany o tym, że środowisko nauczycielskie jest teraz bardziej świadome i gotowe na naukę z domu. Uważa, że sytuacja może uspokoić się najwcześniej na wiosnę.
Chcę nauczania zdalnego, po to, by całe klasy mogły w spokoju realizować podstawę programową. W tej chwili obecni w szkołach mają więcej zastępstw niż normalnych lekcji. Trzeba dać sobie czas, żeby to się uspokoiło. Miejmy nadzieję, że wiosną powrócimy do szkół, w których będzie już bezpieczniej
- mówi otwarcie nauczyciel.
Pedagog wyznał, że sam miał codziennie sporo zastępstw. Finalnie rozchorował się od nadmiaru pracy i obowiązków. Ma głęboką nadzieję, że to nie COVID-19.
Pedagożka z województwa łódzkiego twierdzi, że to w dużej mierze nauczyciele odpowiadają za zdrowie i bezpieczeństwo uczniów. To oni wiedzą najlepiej, czy nauka stacjonarna w danej szkole jest zagrożona i czy powinno być wprowadzone zdalne nauczanie.
Uważam, że o sposobie nauczania w szkole powinien decydować dyrektor wraz z radą pedagogiczną w zależności od sytuacji. U nas w szkole nie było na razie żadnego zakażenia, na zwolnieniu chorobowym przebywa jedynie pięciu nauczycieli. Nie widzę sensu, aby wysyłać uczniów na zdalne nauczanie
- wyznaje nauczycielka.
Należy wspomnieć, że nauka z domu to sytuacja, którą pedagodzy mają szanse w miarę szybko oswoić. Mieści się ona w granicach kwalifikacji pedagogicznych. Natomiast pandemia i sprawy epidemiologiczne są kompletnie niezwiązane ze szkolnictwem. W przypadku niezamknięcia szkoły dyrektorzy odpowiadają za utratę zdrowia, czy życia każdego, kto w niej przebywa.
Nauczycielka z województwa wielkopolskiego twierdzi, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Sama zdradza zachowanie nieodpowiedzialnych rodziców, którzy mimo zakazu każą chodzić dzieciom do szkół.
Niech w końcu zamkną te szkoły, bo robi się naprawdę mało bezpiecznie. W mojej szkole jest 1000 uczniów. Zauważyłam, że część rodziców przebywa w kwarantannie i puszcza dzieci do szkół
- dodaje wychowawczyni.
Środowisko szkolne już nie raz borykało się z trudnymi sytuacjami, ale teraz to wszystko uderza w uczniów i ich edukację. Nauczyciele apelują, aby MEN zmniejszyło podstawę programową. Niestety na zdalnym nauczaniu nie uda się jej w pełni zrealizować.
Powinniśmy odwołać egzaminy i zmniejszyć podstawę programową. Wiem, że są ważniejsze problemy, ale działajmy dla dzieci
- twierdzi pedagożka.
W mojej szkole jest mnóstwo przypadków zachorowań na koronawirusa. Na tę chwilę brakuje osób do zdalnego nauczania, a co dopiero stacjonarnego
- wyznaje nauczycielka z województwa świętokrzyskiego.
Przeczytaj także: